Brązowooka speszyła się odrobinę. Zmarszczyła nos, zawinęła ogon i prychnęła cicho pod nosem.
— On jest mysim móżdżkiem, wiesz? — miauknęła. — To znaczy… lubię go, ale on jest zaślepiony. Jest wiecznie zajęty czym innym — przedstawiła, nie będąc pewna, jak powinna to ująć. Zmrużyła oczy, machnąwszy ogonem nerwowo. — Jakby miał w głowie muchy, a nie mnie — dorzuciła pod nosem, płaszcząc uszy.
Między kotkami na moment zapadła cisza.
— Kocimiętko, a jak mają się twoje relacje? Dogadujesz się z Nadciągającym Pomrokiem? — zagadnęła nagle.
Na jej słowa zielonooka podrapała się za uchem, a następnie niepewnie wlepiła wzrok w szylkretkę. Nie wiedziała, co myśleć o relacji Słoty i Tygryska. Czy towarzyszka oczekiwała, że rudy wojownik będzie na każde jej zawołanie? Przecież nie byli partnerami… no, chyba że o czymś nie wiedziała. Ale gdyby byli, to Słota na pewno by jej o tym powiedziała.
— Ach… bardzo dobrze. Twoja siostra jest bardzo fajna! Przyjemnie nam się spaceruje i rozmawia! Tylko z twoim bratem jeszcze nie rozmawiałam, wiesz? Ale z tego, co wiem, to nie dogadujecie się zbyt dobrze, więc może sobie odpuszczę… — wyznała, przejeżdżając delikatnie pazurami po ziemi.
Słota pokiwała głową.
— Tak! Jemu też pająki musiały zasnuć mózg — splunęła gniewnie, wypinając klatkę piersiową do przodu. — Jeszcze gdy wyszedł ze żłobka, był do zniesienia, ale teraz? Stał się taki leniwy i rozlazły! W ogóle nie trenuje, plami honor naszej rodziny… Zalotka na pewno nie jest z niego dumna, bo psuje jej reputację swoją słabością! — wygarnęła, delikatnie strosząc futro na karku.
Kocimiętka spojrzała gdzieś w bok, delikatnie jej potakując.
Makowa Łapa też jeszcze była uczniem; Dyniowa Skórka mówiła, że trening nie idzie jej najlepiej. W życiu jednak nie pomyślałaby, by wyzywać za to siostrę. Najwyraźniej ona i Słota miały całkiem różne poglądy, ale to przecież nie przeszkadzało im w byciu koleżankami, prawda? Gorzej, gdyby miały stać się kimś bliższym. Rudofutra czuła, że mogłoby dochodzić między nimi do poważnych spięć, których wolałaby unikać…
— No nic… A nie próbowałaś może do niego… zagadać? Może jest jakiś powód, dlaczego tak nie idzie mu nauka? Może coś się stało? — zapytała nagle. — Albo… mogłabyś spróbować go trochę podszkolić! Może po prostu nie lubi swojej mentorki? Z tobą pewnie czułby się swobodniej — ciągnęła dalej, myśląc, że pomaga Słocie.
Szylkretka spojrzała na Kocimiętkę, po chwili przerzucając wzrok na własne łapy.
— Nie wiem, może zapytam Zalotnej Krasopani — mruknęła, chociaż wcale nie brzmiała na przekonaną.
Zielonooka wzruszyła ramionami. Cóż, mimo wszystko nie chciała im robić za mediatora – była w końcu zwykłym kotem. Jeśli rodzeństwo chciałoby załagodzić między sobą spór, to oboje muszą tego chcieć. Słota jednak nie wyglądała na chętną do tego, by pogodzić się z bratem. Czasem tak już jest. Może po prostu czuła potrzebę posiadania kogoś, na kogo mogłaby narzekać…
Odkąd rozdzieliła się z Ognikową Słotą po wejściu na wyspę, nie zagadała do żadnego kota. Dziś jakoś nie miała na to ochoty, choć zazwyczaj lubiła pogawędki. Tym razem wpatrywała się przed siebie, pochłonięta własnymi myślami.
Ocknęła się, gdy w tłumie mignęło znajome, kremowe futro. Jej serce zabiło szybciej. Czy to... czy to naprawdę mógł być on?
Podekscytowana podniosła się z miejsca i zaczęła wręcz biec wzdłuż brzegu wyspy, starając się jak najszybciej dotrzeć do kota, który wyglądał niemal identycznie jak jej ojciec.
Gdy wysunęła się z tłumu, dostrzegła go – Króliczą Ułudę. Kocur siedział z jakąś inną kotką. Rozmawiali. Wyglądali na... szczęśliwych. I z jakiegoś powodu Kocimiętka poczuła się zdradzona. Nie wiedziała, dlaczego to była jej pierwsza myśl, ale nie miała ani czasu, ani głowy, by się nad tym zastanawiać.
Postąpiła kilka kroków do przodu, marszcząc gniewnie brwi.
— Tato... — miauknęła przez zaciśnięte zęby.
Królik gwałtownie odwrócił głowę, a w jego oczach na chwilę mignęło tyle emocji, ile jeszcze nie widziała u nikogo.
— Nie wierzę, że zdradziłeś mamę! Jak mogłeś! — wyrzuciła, a w jej oczach zakręciły się łzy.
Jej ojciec otworzył pysk, jakby chciał się wytłumaczyć, ale kotka go nie słuchała. Zaczęła lamentować i uciekła w tłum, kryjąc się przed kimś, za kim jeszcze niedawno tak bardzo tęskniła. Miała ochotę zwrócić niedawno zjedzoną kolację.
— Słoto! Słoto! Gdzie jesteś...? — krzyknęła, szukając przyjaciółki wśród obcych kotów.
Ognikowa Słota doskoczyła do niej w paru susach, nie uważając na innych. Parę kotów się odsunęło, potem nadepnęła komuś na ogon podczas niedbałego lądowania, a na koniec kogoś popchnęła barkiem.
— Kocimiętkowy Wirze? Co się dzieje? — zapytała, stanąwszy wreszcie przed przyjaciółką. Otworzyła oczy szerzej, zauważywszy stan wojowniczki. Zielonooka wyglądała na zrozpaczoną. — Kto ci to zrobił? — zapytała w końcu, wymachując nerwowo ogonem, niczym biczem.
Kocimiętka bez wahania wtuliła pysk w długie futro Słoty, wylewając w nie słone łzy. Między szlochami podniosła głowę i żałośnie oznajmiła:
— Mój własny tata! — prychnęła, po czym położyła brodę na barkach kotki. — On… zdradził mamę! — wydukała, zaciskając zęby. Tak bardzo pragnęła, żeby Dyniowa Skórka była teraz tu z nią… Gdy tylko wróci do obozu, opowie jej o wszystkim! Jej i Makowej Łapie! Zasługują na to, by wiedzieć, jakim głupkiem jest kot, który kiedyś był im tak bliski!
Ognikowa Słota przecięła powietrze ogonem, a następnie uderzyła nim o podłoże gniewnie. W międzyczasie po policzkach rudej spłynęło jeszcze kilka łez.
— Jak on wygląda? Chcesz, żebym się z nim rozprawiła? — zapytała Słota, siląc się na spokojny ton, delikatnie biorąc łapy wojowniczki w swoje własne. Ruda spojrzała w brązowe ślepia szylkretki, na której kufie malowało się czyste zmartwienie. Wtem odwróciła wzrok od swojej towarzyszki, wlepiając go tępo w powierzchnię kamienia. Pociągnęła nosem i pokręciła głową.
— Nie… zostaw go — wymamrotała, unikając gniewnego spojrzenia Słoty. — Cieszę się, że jest szczęśliwy z tą nową kotką — westchnęła, choć jej głos drżał. Wcale się jednak nie cieszyła. Jak głupia liczyła na to, że jej tata za nią tęskni, że zrobiłby wszystko, by wrócić do Dyniowej Skórki. Jak widać, bardzo się pomyliła…
Słota wysłuchała słów Kocimiętki do końca, przy okazji pazurami rysując posadzkę pod sobą. Nieprzyjemny dźwięk poniósł się po wyspie, prędko zagłuszony przez rozmowy innych kotów.
— Nadal jest dla ciebie ważny? Po tym, co ci zrobił? — miauknęła, chcąc się upewnić, że zielonooka na pewno tego chce. Ognikowa Słota zastrzygła wąsami. — Nie marnuj na niego czasu, wcale na to nie zasługuje — szepnęła, po czym polizała rudą po policzku, zgarniając szorstkim językiem odrobinę z łez.
Ruda przytaknęła, wydając z siebie ciche “mhm”. Wszystko wydarzyło się tak szybko… jeszcze nie miała czasu tego przetrawić. Nie wiedziała, czy bardziej nienawidziła samego kocura, czy samą siebie za to, że tak długo łudziła się, że wciąż jest dla niego ważna.
— Zazdroszczę ci… — przyznała, płaszcząc po sobie uszy. — Ty masz dobre relacje ze swoim rodzicem. Jesteście sobie bardzo bliskie, a… ja… — urwała, pesząc się. Co sobie właściwie myślała, próbując porównać swoją sytuację do sytuacji Ognikowej Słoty? To nie był żaden konkurs.
Po chwili usiadła na ziemi, czując, jak kręci jej się w głowie. Marzyła tylko o powrocie do obozu, o położeniu się w legowisku i zaśnięciu, mając nadzieję, że wszystko to było tylko złym snem.
Ognikowa Słota zerknęła w kierunku Nikłej Gwiazdy ponaglająco.
— Chcesz już wracać? Pomogę ci dojść do obozu — zaproponowała, skupiając się teraz już tylko na zielonookiej. Domyślała się, jak bardzo męczące musiało to być dla jej przyjaciółki. — Wiesz, mamy siebie. Wiem, że to nie to samo, jednak jesteś dla mnie naprawdę ważna... najważniejsza i nie chcę, byś rozpaczała po kimś takim, bo to ci tylko szkodzi — powiedziała, chociaż nie była pewna, czy Kocimiętka dalej ją słyszy, czy może zmęczenie zawładnęło jej umysłem.
— Dzięki… — mruknęła jednak cicho, czując pulsujący ból głowy. — Naprawdę jestem ci wdzięczna — dodała, zmuszając się do słabego uśmiechu.
Spróbowała wstać, lecz wtedy zawroty głowy zrobiły się jeszcze silniejsze. Mimo to utrzymała równowagę, łapczywie wciągając morskie powietrze do płuc.
— Myślę, że dam radę, ale Nikła Gwiazda mógłby trochę przyspieszyć — zażartowała, poruszając delikatnie wibrysami. Miała nadzieję, że jeśli przestanie myśleć o tamtej sytuacji, poczuje się lepiej.
Słota pokiwała głową, chichocząc.
— Jeśli się gorzej poczujesz, to wrócimy wcześniej, żebyś mogła odpocząć w obozie — powiedziała pewnie.
Kocimiętka nigdy nie słyszała, by ktoś wracał ze zgromadzenia przed jego zakończeniem. Czy to w ogóle było możliwe? Legalne? Jeśli tak, to naprawdę cieszyła się, że szylkretka była skłonna zrobić dla niej coś wbrew woli przywódcy. Rudofutra podeszła bliżej towarzyszki i spojrzała w górę, prosto w jej brązowe ślepia, uśmiechając się, tym razem nieco szerzej.
— Może… przejdziemy się jutro na spacer? — zaproponowała cicho. Pociągnęła nosem; myśl o Króliczej Ułudzie wciąż trochę ją dobijała. — Może zapolujemy razem na jakieś… króliki! — dodała. Miała ochotę wypatroszyć jednego z tych uszaków, jakby liczyła na to, że posłuży jej to jako rytuał oczyszczenia i odłączenia się od ojca.
— Oczywiście! Z tobą zawsze — miauknęła pociesznie, co sprawiło, że na sercu Kocimiętki zrobiło się cieplej.
Następnego ranka po zgromadzeniu Kocimiętka została zbudzona przez swoją przyjaciółkę, już gotową na spacer. Nie spodziewała się, że będzie chciała wyruszyć tak wcześnie! Zielonookiej nie do końca widziało się wstawać o tak wczesnej porze, ale w obliczu wspólnego spaceru… chyba nie mogła zwlekać.
Podniosła więc głowę i kilka razy zamrugała, próbując odzyskać ostrość widzenia. Była jeszcze trochę niewyspana – nie udało jej się zasnąć na długo, bo niemal całą noc myślała o swoim ojcu i o tym, co powie matce i siostrze, gdy nastanie dzień. Na szczęście to wyjście pozwoli jej jeszcze choć na chwilę odwlec tę konwersację.
— Daj mi… jeszcze kilka uderzeń serca, dobrze? — zapytała pręgowana, subtelnie się uśmiechając.
— On jest mysim móżdżkiem, wiesz? — miauknęła. — To znaczy… lubię go, ale on jest zaślepiony. Jest wiecznie zajęty czym innym — przedstawiła, nie będąc pewna, jak powinna to ująć. Zmrużyła oczy, machnąwszy ogonem nerwowo. — Jakby miał w głowie muchy, a nie mnie — dorzuciła pod nosem, płaszcząc uszy.
Między kotkami na moment zapadła cisza.
— Kocimiętko, a jak mają się twoje relacje? Dogadujesz się z Nadciągającym Pomrokiem? — zagadnęła nagle.
Na jej słowa zielonooka podrapała się za uchem, a następnie niepewnie wlepiła wzrok w szylkretkę. Nie wiedziała, co myśleć o relacji Słoty i Tygryska. Czy towarzyszka oczekiwała, że rudy wojownik będzie na każde jej zawołanie? Przecież nie byli partnerami… no, chyba że o czymś nie wiedziała. Ale gdyby byli, to Słota na pewno by jej o tym powiedziała.
— Ach… bardzo dobrze. Twoja siostra jest bardzo fajna! Przyjemnie nam się spaceruje i rozmawia! Tylko z twoim bratem jeszcze nie rozmawiałam, wiesz? Ale z tego, co wiem, to nie dogadujecie się zbyt dobrze, więc może sobie odpuszczę… — wyznała, przejeżdżając delikatnie pazurami po ziemi.
Słota pokiwała głową.
— Tak! Jemu też pająki musiały zasnuć mózg — splunęła gniewnie, wypinając klatkę piersiową do przodu. — Jeszcze gdy wyszedł ze żłobka, był do zniesienia, ale teraz? Stał się taki leniwy i rozlazły! W ogóle nie trenuje, plami honor naszej rodziny… Zalotka na pewno nie jest z niego dumna, bo psuje jej reputację swoją słabością! — wygarnęła, delikatnie strosząc futro na karku.
Kocimiętka spojrzała gdzieś w bok, delikatnie jej potakując.
Makowa Łapa też jeszcze była uczniem; Dyniowa Skórka mówiła, że trening nie idzie jej najlepiej. W życiu jednak nie pomyślałaby, by wyzywać za to siostrę. Najwyraźniej ona i Słota miały całkiem różne poglądy, ale to przecież nie przeszkadzało im w byciu koleżankami, prawda? Gorzej, gdyby miały stać się kimś bliższym. Rudofutra czuła, że mogłoby dochodzić między nimi do poważnych spięć, których wolałaby unikać…
— No nic… A nie próbowałaś może do niego… zagadać? Może jest jakiś powód, dlaczego tak nie idzie mu nauka? Może coś się stało? — zapytała nagle. — Albo… mogłabyś spróbować go trochę podszkolić! Może po prostu nie lubi swojej mentorki? Z tobą pewnie czułby się swobodniej — ciągnęła dalej, myśląc, że pomaga Słocie.
Szylkretka spojrzała na Kocimiętkę, po chwili przerzucając wzrok na własne łapy.
— Nie wiem, może zapytam Zalotnej Krasopani — mruknęła, chociaż wcale nie brzmiała na przekonaną.
Zielonooka wzruszyła ramionami. Cóż, mimo wszystko nie chciała im robić za mediatora – była w końcu zwykłym kotem. Jeśli rodzeństwo chciałoby załagodzić między sobą spór, to oboje muszą tego chcieć. Słota jednak nie wyglądała na chętną do tego, by pogodzić się z bratem. Czasem tak już jest. Może po prostu czuła potrzebę posiadania kogoś, na kogo mogłaby narzekać…
* * *
Zgromadzenie
Ocknęła się, gdy w tłumie mignęło znajome, kremowe futro. Jej serce zabiło szybciej. Czy to... czy to naprawdę mógł być on?
Podekscytowana podniosła się z miejsca i zaczęła wręcz biec wzdłuż brzegu wyspy, starając się jak najszybciej dotrzeć do kota, który wyglądał niemal identycznie jak jej ojciec.
Gdy wysunęła się z tłumu, dostrzegła go – Króliczą Ułudę. Kocur siedział z jakąś inną kotką. Rozmawiali. Wyglądali na... szczęśliwych. I z jakiegoś powodu Kocimiętka poczuła się zdradzona. Nie wiedziała, dlaczego to była jej pierwsza myśl, ale nie miała ani czasu, ani głowy, by się nad tym zastanawiać.
Postąpiła kilka kroków do przodu, marszcząc gniewnie brwi.
— Tato... — miauknęła przez zaciśnięte zęby.
Królik gwałtownie odwrócił głowę, a w jego oczach na chwilę mignęło tyle emocji, ile jeszcze nie widziała u nikogo.
— Nie wierzę, że zdradziłeś mamę! Jak mogłeś! — wyrzuciła, a w jej oczach zakręciły się łzy.
Jej ojciec otworzył pysk, jakby chciał się wytłumaczyć, ale kotka go nie słuchała. Zaczęła lamentować i uciekła w tłum, kryjąc się przed kimś, za kim jeszcze niedawno tak bardzo tęskniła. Miała ochotę zwrócić niedawno zjedzoną kolację.
— Słoto! Słoto! Gdzie jesteś...? — krzyknęła, szukając przyjaciółki wśród obcych kotów.
Ognikowa Słota doskoczyła do niej w paru susach, nie uważając na innych. Parę kotów się odsunęło, potem nadepnęła komuś na ogon podczas niedbałego lądowania, a na koniec kogoś popchnęła barkiem.
— Kocimiętkowy Wirze? Co się dzieje? — zapytała, stanąwszy wreszcie przed przyjaciółką. Otworzyła oczy szerzej, zauważywszy stan wojowniczki. Zielonooka wyglądała na zrozpaczoną. — Kto ci to zrobił? — zapytała w końcu, wymachując nerwowo ogonem, niczym biczem.
Kocimiętka bez wahania wtuliła pysk w długie futro Słoty, wylewając w nie słone łzy. Między szlochami podniosła głowę i żałośnie oznajmiła:
— Mój własny tata! — prychnęła, po czym położyła brodę na barkach kotki. — On… zdradził mamę! — wydukała, zaciskając zęby. Tak bardzo pragnęła, żeby Dyniowa Skórka była teraz tu z nią… Gdy tylko wróci do obozu, opowie jej o wszystkim! Jej i Makowej Łapie! Zasługują na to, by wiedzieć, jakim głupkiem jest kot, który kiedyś był im tak bliski!
Ognikowa Słota przecięła powietrze ogonem, a następnie uderzyła nim o podłoże gniewnie. W międzyczasie po policzkach rudej spłynęło jeszcze kilka łez.
— Jak on wygląda? Chcesz, żebym się z nim rozprawiła? — zapytała Słota, siląc się na spokojny ton, delikatnie biorąc łapy wojowniczki w swoje własne. Ruda spojrzała w brązowe ślepia szylkretki, na której kufie malowało się czyste zmartwienie. Wtem odwróciła wzrok od swojej towarzyszki, wlepiając go tępo w powierzchnię kamienia. Pociągnęła nosem i pokręciła głową.
— Nie… zostaw go — wymamrotała, unikając gniewnego spojrzenia Słoty. — Cieszę się, że jest szczęśliwy z tą nową kotką — westchnęła, choć jej głos drżał. Wcale się jednak nie cieszyła. Jak głupia liczyła na to, że jej tata za nią tęskni, że zrobiłby wszystko, by wrócić do Dyniowej Skórki. Jak widać, bardzo się pomyliła…
Słota wysłuchała słów Kocimiętki do końca, przy okazji pazurami rysując posadzkę pod sobą. Nieprzyjemny dźwięk poniósł się po wyspie, prędko zagłuszony przez rozmowy innych kotów.
— Nadal jest dla ciebie ważny? Po tym, co ci zrobił? — miauknęła, chcąc się upewnić, że zielonooka na pewno tego chce. Ognikowa Słota zastrzygła wąsami. — Nie marnuj na niego czasu, wcale na to nie zasługuje — szepnęła, po czym polizała rudą po policzku, zgarniając szorstkim językiem odrobinę z łez.
Ruda przytaknęła, wydając z siebie ciche “mhm”. Wszystko wydarzyło się tak szybko… jeszcze nie miała czasu tego przetrawić. Nie wiedziała, czy bardziej nienawidziła samego kocura, czy samą siebie za to, że tak długo łudziła się, że wciąż jest dla niego ważna.
— Zazdroszczę ci… — przyznała, płaszcząc po sobie uszy. — Ty masz dobre relacje ze swoim rodzicem. Jesteście sobie bardzo bliskie, a… ja… — urwała, pesząc się. Co sobie właściwie myślała, próbując porównać swoją sytuację do sytuacji Ognikowej Słoty? To nie był żaden konkurs.
Po chwili usiadła na ziemi, czując, jak kręci jej się w głowie. Marzyła tylko o powrocie do obozu, o położeniu się w legowisku i zaśnięciu, mając nadzieję, że wszystko to było tylko złym snem.
Ognikowa Słota zerknęła w kierunku Nikłej Gwiazdy ponaglająco.
— Chcesz już wracać? Pomogę ci dojść do obozu — zaproponowała, skupiając się teraz już tylko na zielonookiej. Domyślała się, jak bardzo męczące musiało to być dla jej przyjaciółki. — Wiesz, mamy siebie. Wiem, że to nie to samo, jednak jesteś dla mnie naprawdę ważna... najważniejsza i nie chcę, byś rozpaczała po kimś takim, bo to ci tylko szkodzi — powiedziała, chociaż nie była pewna, czy Kocimiętka dalej ją słyszy, czy może zmęczenie zawładnęło jej umysłem.
— Dzięki… — mruknęła jednak cicho, czując pulsujący ból głowy. — Naprawdę jestem ci wdzięczna — dodała, zmuszając się do słabego uśmiechu.
Spróbowała wstać, lecz wtedy zawroty głowy zrobiły się jeszcze silniejsze. Mimo to utrzymała równowagę, łapczywie wciągając morskie powietrze do płuc.
— Myślę, że dam radę, ale Nikła Gwiazda mógłby trochę przyspieszyć — zażartowała, poruszając delikatnie wibrysami. Miała nadzieję, że jeśli przestanie myśleć o tamtej sytuacji, poczuje się lepiej.
Słota pokiwała głową, chichocząc.
— Jeśli się gorzej poczujesz, to wrócimy wcześniej, żebyś mogła odpocząć w obozie — powiedziała pewnie.
Kocimiętka nigdy nie słyszała, by ktoś wracał ze zgromadzenia przed jego zakończeniem. Czy to w ogóle było możliwe? Legalne? Jeśli tak, to naprawdę cieszyła się, że szylkretka była skłonna zrobić dla niej coś wbrew woli przywódcy. Rudofutra podeszła bliżej towarzyszki i spojrzała w górę, prosto w jej brązowe ślepia, uśmiechając się, tym razem nieco szerzej.
— Może… przejdziemy się jutro na spacer? — zaproponowała cicho. Pociągnęła nosem; myśl o Króliczej Ułudzie wciąż trochę ją dobijała. — Może zapolujemy razem na jakieś… króliki! — dodała. Miała ochotę wypatroszyć jednego z tych uszaków, jakby liczyła na to, że posłuży jej to jako rytuał oczyszczenia i odłączenia się od ojca.
— Oczywiście! Z tobą zawsze — miauknęła pociesznie, co sprawiło, że na sercu Kocimiętki zrobiło się cieplej.
* * *
Podniosła więc głowę i kilka razy zamrugała, próbując odzyskać ostrość widzenia. Była jeszcze trochę niewyspana – nie udało jej się zasnąć na długo, bo niemal całą noc myślała o swoim ojcu i o tym, co powie matce i siostrze, gdy nastanie dzień. Na szczęście to wyjście pozwoli jej jeszcze choć na chwilę odwlec tę konwersację.
— Daj mi… jeszcze kilka uderzeń serca, dobrze? — zapytała pręgowana, subtelnie się uśmiechając.
<Ognikowa Słoto?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz