Gdy Zalotka dostrzegła uczennicę pożywiającą się nornicą, postanowiła do niej podejść. Cykoria, gdy została okryta cieniem starszej kotki, uniosła wzrok ze zdziwieniem, ale i irytacją. Odważna się znalazła. Brązowooka zmarszczyła brwi, zaskoczona, że kotka jeszcze się nie kuli ani nie błaga o litość. Skoro tak chce się bawić, dobrze. Wojowniczka przywdziała uśmiech i usiadła obok Cykorii.
— Dzień dobry — przywitała się spokojnie. Czekoladowa przełknęła kęs zwierzyny i spojrzała na rozmówczynię. Przetarła pysk łapą, ale milczała. — Z tego, co wiem, jesteś uczennicą mojej córki, tak? Chciałam tylko spytać, jak ci się powodzi na treningach.
Cykoriowa Łapa rozejrzała się wokół, a potem wróciła spojrzeniem do Zalotki, jakby na początku nie była pewna, że szylkretka mówi akurat do niej.
— Jest… dobrze — przyznała niechętnie, z lekkim grymasem. Brązowooka uniosła jedną brew. Co jej się nie podobało? Pewnie nie była gotowa na prawdę; nie chciała słuchać, gdy Słota opowiadała jej o Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd.
— Ach, to świetnie. A powiesz mi może, w co wierzysz? — zapytała wprost, nie owijając w bawełnę. W oczach uczennicy coś błysnęło, jakby właśnie połączyła kropki.
— Czyli o to chodzi… — szepnęła do siebie, po czym powoli pokręciła głową. — Wierzę w… — urwała, analizując postawę Zalotki — …w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd — dokończyła w końcu pewnie, zadzierając brodę.
Wojowniczka wyciągnęła łapę i poklepała Cykorię po barku.
— Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. Dobrze widzieć, że młode pokolenia nie zstępują z prawidłowej ścieżki — przyznała, uśmiechając się szeroko, choć sztucznie. — A wiesz może, co z twoją siostrą i ojcem? Czy oni też wierzą w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd?
Czekoladowa na moment zamarła. Potem niechętnie przesunęła łapą zwierzynę i odwróciła pysk od starszej.
— Nie wiem… raczej tak — odparła. — Roztargniony Koperek bardzo dużo nam opowiada o tej… wierze, wiesz? Nie musisz się o nic martwić; przyszłość klanu jest w dobrych łapach — dodała pogodnie, jakby chciała uspokoić szylkretkę.
Zalotce kamień spadł z serca, choć jeszcze nie do końca. Wciąż miała złe przeczucia co do tej rodzinki. Miała nadzieję, że jej nie okłamują.
— Idealnie. To dobrze, że dzisiejsza młodzież jest taka szczera i bystra. Oby więcej było takich jak wy, którzy wiedzą, gdzie ich miejsce — stwierdziła. Następnie wstała i odeszła kilka kroków od Cykorii. — Idź już. Pewnie Ognikowa Słota będzie chciała z tobą wyjść na trening. I lepiej się do niego przyłóż! Nie tolerujemy tu lenistwa! — oznajmiła, odchodząc w stronę legowiska wojowników.
Tam zanurzyła się w przyjemnym półmroku i wygodnie usadowiła na własnym posłaniu. Zwinąwszy się w kulkę, westchnęła ciężko. Ciekawe, czy jej też przyjdzie uczyć jeszcze jednego ucznia – choć nauka Pszczelego Roju i Ognikowej Słoty raczej jej wystarczyła. Z każdym księżycem wieku jej raczej nie ubywało. Starzała się, i to bez wątpienia. To kwestia czasu, nim na całej powierzchni jej ciała zaczną pojawiać się brzydkie, siwe włoski. Jednak z każdym z nich będzie coraz bliżej upragnionego raju – bliżej Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. Tam, tak jak jej obiecano, będzie mogła spotkać wszystkich bohaterów kultu. Jastrzębią Gwiazdę, Irgowy Nektar, Mroczną Gwiazdę – wreszcie zobaczy ich wszystkich, w całej okazałości.
Zalotna Krasopani w powietrzu czuła, że święci się coś bardzo niedobrego. Niczym sęp krążyła po obozie, mając nieodparte wrażenie, że lada moment coś się posypie. Jeszcze nie wiedziała co, lecz coś na pewno; futro miała zjeżone, uszy postawione czujnie, a nos poruszał się powoli, wyłapując każdą woń. Szylkretka przenosiła wzrok z kota na kota, jakby szukała na ich pyskach cieni, które zdradziłyby czyjeś zamiary. Szukała śladów tego, że ktoś planuje coś, co mogłoby jej zagrozić – wszyscy jednak wyglądali… zbyt spokojnie.
Podejrzanie spokojnie.
Wtedy do obozu wkroczyła jej córka – Ognikowa Słota. Nie była jednak sama. Obok niej kroczył Porywisty Dąb. Oboje śmiali się pod nosem, przybliżali do siebie od czasu do czasu, jakby dzielili się czymś tylko dla nich. Czyżby srebrny kocur próbował poderwać kotkę? Poderwać… jej własną córkę? W Zalotnej Krasopani momentalnie krew się zagotowała. Splunęła na ziemię i twardym, ciężkim krokiem zagrodziła im drogę. Jej ogon gniewnie smagnął powietrze jak bicz.
— Ognikowa Słoto — mruknęła poważnie. Głos miała twardy jak kamień, nie było w nim wahania ani drżenia. — Co ty wyprawiasz w towarzystwie tego babiarza? — zapytała, ani razu nie zaszczycając wojownika spojrzeniem.
Porywisty Dąb uniósł jedną brew. Nie zamierzając ingerować w rozmowę, stał obok Ognikowej Słoty niewzruszony. Ta zerknęła na matkę z niepewnością – tak, jak nikomu innemu nie pozwalała nigdy doprowadzić się do takiego stanu, tak Zalotna Krasopani nawet nie musiała się starać. Słota położyła uszy po sobie.
— Mamo... to nie... to nie tak, jak myślisz — miauknęła z powoli rosnącym strachem. — My tylko spacerowaliśmy — zaczęła się tłumaczyć, próbując ułożyć coś sensownego w głowie. Poruszała nerwowo końcówką ogona.
Zalotna Krasopani zamrugała kilkakrotnie. Nigdy wcześniej nie widziała swojej córki tak wystraszonej; może za rzadko ją upominała? Pozwalała jej na zbyt wiele. Gdyby wcześniej zajęła się odgonieniem tego pchlarza, Słota nie musiałaby się teraz tak płaszczyć.
W końcu wojowniczka przeniosła wzrok na Porywistego Dęba.
— Ja dobrze wiem, jakie masz zamiary — burknęła w jego stronę, marszcząc subtelnie nos. — Wiem, jak rozmawiasz z innymi kotkami. Specjalnie próbujesz je w sobie rozkochać, czy co? Sprawia ci to przyjemność? — zapytała, mierząc go podejrzliwym wzrokiem. Wbrew temu, co mówiło jej imię, ona sama wcale nie była zalotna. Znała granice, nie flirtowała z każdym kotem, którego spotkała. Ten młodziak jednak zdawał się ich nie mieć. Każda kotka lepiła się do niego jak oset do futra.
Porywisty Dąb nie zmienił swojej mimiki pyska, nawet kiedy do niego mówiła. Uznała to za niestosowne i szczeniackie – zresztą, czego ona się spodziewała po kimś takim?
— Przyjemność sprawia mi żartowanie z Ognikową Słotą. Widzę, że Pani nie zna się ani na żartach, ani ich nie lubi. – Strzepnął ogonem, patrząc się na Zalotkę tym samym nienawistnym spojrzeniem, co ona na niego. — Poza tym, od kiedy wychodzenie na spacery i żartowanie jest czymś złym? Jesteśmy już wojownikami i Ognikowa Słota nie potrzebuje ochrony, nie wiadomo przed czym.
Zalotna Krasopani prychnęła cicho pod nosem. Za kogo on się uważał? W ogóle nie dostrzegał swoich błędów, traktował się jak jakąś wyrocznię. Udawał nonszalanckiego, a w rzeczywistości był po prostu ignorancki. Pewnie myślał, że może wszystko. Głupek. Zalotka nie zamierzała pozwolić, by jej córka kręciła się przy kimś takim.
— Uważaj na swoje słowa — mruknęła poważnie, a w jej oczach błysnęła iskra irytacji. — Jesteś jeszcze młody i niedoświadczony. Każdy kot w twoim wieku jest przekonany, że jest najważniejszy i najmądrzejszy, ale muszę cię zdziwić, bo tak nie jest — ciągnęła, drgając delikatnie końcówką ogona. Wiosenny, ciepły wiatr powiewał jej w futro, a pojedyncze, słabe promienie słońca osiadały na pysku, sprawiając, że wyglądała jak drapieżnik skryty w cieniu. — Sądzę jednak, że nasi pobratymcy byliby naprawdę szczęśliwi, gdyby w końcu któryś szczeniak okazał się na tyle mądry, by nie musiał przechodzić tej całej “fazy”. Zastanów się, przed kim próbujesz się popisać.
Wtem przeniosła wzrok na szylkretową kocicę, która stała obok, milcząc. Widać było po niej, że nad czymś intensywnie myśli – jakby w jej głowie właśnie zderzały się ze sobą dwa światy.
Dąb uchylił pysk i uniósł brew, najpewniej nie wiedząc, co ma powiedzieć.
— Uważać na słowa? — powtórzył, spod przymrużonych powiek ostrym wzrokiem wciąż wpatrując się w Zalotną Krasopanią. — To jest jakaś groźba, za to, że wychodzę z pani córką na pogaduchy?
Wywrócił oczyma, a następnie przeniósł swój wzrok na młodą wojowniczkę, również oczekując od niej reakcji.
Ognikowa Słota jednak milczała, trzymając głowę nisko, jakby chciała wtopić się w ziemię. Zalotnej Krasopani wyraźnie nie podobało się to milczenie – to, że córka ani nie stanęła po jej stronie, ani nie uraczyła Porywistego Dębu krótkim i ostrym “odczep się i nigdy już się do mnie nie zbliżaj”.
— Dosyć tego… — burknęła, podchodząc do szylkretki bliżej, niż trzeba. — Idziemy stąd.
Wypowiadając te słowa, delikatnie, ale stanowczo, pchnęła wojowniczkę w stronę wyjścia z obozu. Tam porozmawiają na osobności, bez zbędnych komentarzy tego egocentryka.
— Dzień dobry — przywitała się spokojnie. Czekoladowa przełknęła kęs zwierzyny i spojrzała na rozmówczynię. Przetarła pysk łapą, ale milczała. — Z tego, co wiem, jesteś uczennicą mojej córki, tak? Chciałam tylko spytać, jak ci się powodzi na treningach.
Cykoriowa Łapa rozejrzała się wokół, a potem wróciła spojrzeniem do Zalotki, jakby na początku nie była pewna, że szylkretka mówi akurat do niej.
— Jest… dobrze — przyznała niechętnie, z lekkim grymasem. Brązowooka uniosła jedną brew. Co jej się nie podobało? Pewnie nie była gotowa na prawdę; nie chciała słuchać, gdy Słota opowiadała jej o Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd.
— Ach, to świetnie. A powiesz mi może, w co wierzysz? — zapytała wprost, nie owijając w bawełnę. W oczach uczennicy coś błysnęło, jakby właśnie połączyła kropki.
— Czyli o to chodzi… — szepnęła do siebie, po czym powoli pokręciła głową. — Wierzę w… — urwała, analizując postawę Zalotki — …w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd — dokończyła w końcu pewnie, zadzierając brodę.
Wojowniczka wyciągnęła łapę i poklepała Cykorię po barku.
— Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. Dobrze widzieć, że młode pokolenia nie zstępują z prawidłowej ścieżki — przyznała, uśmiechając się szeroko, choć sztucznie. — A wiesz może, co z twoją siostrą i ojcem? Czy oni też wierzą w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd?
Czekoladowa na moment zamarła. Potem niechętnie przesunęła łapą zwierzynę i odwróciła pysk od starszej.
— Nie wiem… raczej tak — odparła. — Roztargniony Koperek bardzo dużo nam opowiada o tej… wierze, wiesz? Nie musisz się o nic martwić; przyszłość klanu jest w dobrych łapach — dodała pogodnie, jakby chciała uspokoić szylkretkę.
Zalotce kamień spadł z serca, choć jeszcze nie do końca. Wciąż miała złe przeczucia co do tej rodzinki. Miała nadzieję, że jej nie okłamują.
— Idealnie. To dobrze, że dzisiejsza młodzież jest taka szczera i bystra. Oby więcej było takich jak wy, którzy wiedzą, gdzie ich miejsce — stwierdziła. Następnie wstała i odeszła kilka kroków od Cykorii. — Idź już. Pewnie Ognikowa Słota będzie chciała z tobą wyjść na trening. I lepiej się do niego przyłóż! Nie tolerujemy tu lenistwa! — oznajmiła, odchodząc w stronę legowiska wojowników.
Tam zanurzyła się w przyjemnym półmroku i wygodnie usadowiła na własnym posłaniu. Zwinąwszy się w kulkę, westchnęła ciężko. Ciekawe, czy jej też przyjdzie uczyć jeszcze jednego ucznia – choć nauka Pszczelego Roju i Ognikowej Słoty raczej jej wystarczyła. Z każdym księżycem wieku jej raczej nie ubywało. Starzała się, i to bez wątpienia. To kwestia czasu, nim na całej powierzchni jej ciała zaczną pojawiać się brzydkie, siwe włoski. Jednak z każdym z nich będzie coraz bliżej upragnionego raju – bliżej Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. Tam, tak jak jej obiecano, będzie mogła spotkać wszystkich bohaterów kultu. Jastrzębią Gwiazdę, Irgowy Nektar, Mroczną Gwiazdę – wreszcie zobaczy ich wszystkich, w całej okazałości.
* * *
Podejrzanie spokojnie.
Wtedy do obozu wkroczyła jej córka – Ognikowa Słota. Nie była jednak sama. Obok niej kroczył Porywisty Dąb. Oboje śmiali się pod nosem, przybliżali do siebie od czasu do czasu, jakby dzielili się czymś tylko dla nich. Czyżby srebrny kocur próbował poderwać kotkę? Poderwać… jej własną córkę? W Zalotnej Krasopani momentalnie krew się zagotowała. Splunęła na ziemię i twardym, ciężkim krokiem zagrodziła im drogę. Jej ogon gniewnie smagnął powietrze jak bicz.
— Ognikowa Słoto — mruknęła poważnie. Głos miała twardy jak kamień, nie było w nim wahania ani drżenia. — Co ty wyprawiasz w towarzystwie tego babiarza? — zapytała, ani razu nie zaszczycając wojownika spojrzeniem.
Porywisty Dąb uniósł jedną brew. Nie zamierzając ingerować w rozmowę, stał obok Ognikowej Słoty niewzruszony. Ta zerknęła na matkę z niepewnością – tak, jak nikomu innemu nie pozwalała nigdy doprowadzić się do takiego stanu, tak Zalotna Krasopani nawet nie musiała się starać. Słota położyła uszy po sobie.
— Mamo... to nie... to nie tak, jak myślisz — miauknęła z powoli rosnącym strachem. — My tylko spacerowaliśmy — zaczęła się tłumaczyć, próbując ułożyć coś sensownego w głowie. Poruszała nerwowo końcówką ogona.
Zalotna Krasopani zamrugała kilkakrotnie. Nigdy wcześniej nie widziała swojej córki tak wystraszonej; może za rzadko ją upominała? Pozwalała jej na zbyt wiele. Gdyby wcześniej zajęła się odgonieniem tego pchlarza, Słota nie musiałaby się teraz tak płaszczyć.
W końcu wojowniczka przeniosła wzrok na Porywistego Dęba.
— Ja dobrze wiem, jakie masz zamiary — burknęła w jego stronę, marszcząc subtelnie nos. — Wiem, jak rozmawiasz z innymi kotkami. Specjalnie próbujesz je w sobie rozkochać, czy co? Sprawia ci to przyjemność? — zapytała, mierząc go podejrzliwym wzrokiem. Wbrew temu, co mówiło jej imię, ona sama wcale nie była zalotna. Znała granice, nie flirtowała z każdym kotem, którego spotkała. Ten młodziak jednak zdawał się ich nie mieć. Każda kotka lepiła się do niego jak oset do futra.
Porywisty Dąb nie zmienił swojej mimiki pyska, nawet kiedy do niego mówiła. Uznała to za niestosowne i szczeniackie – zresztą, czego ona się spodziewała po kimś takim?
— Przyjemność sprawia mi żartowanie z Ognikową Słotą. Widzę, że Pani nie zna się ani na żartach, ani ich nie lubi. – Strzepnął ogonem, patrząc się na Zalotkę tym samym nienawistnym spojrzeniem, co ona na niego. — Poza tym, od kiedy wychodzenie na spacery i żartowanie jest czymś złym? Jesteśmy już wojownikami i Ognikowa Słota nie potrzebuje ochrony, nie wiadomo przed czym.
Zalotna Krasopani prychnęła cicho pod nosem. Za kogo on się uważał? W ogóle nie dostrzegał swoich błędów, traktował się jak jakąś wyrocznię. Udawał nonszalanckiego, a w rzeczywistości był po prostu ignorancki. Pewnie myślał, że może wszystko. Głupek. Zalotka nie zamierzała pozwolić, by jej córka kręciła się przy kimś takim.
— Uważaj na swoje słowa — mruknęła poważnie, a w jej oczach błysnęła iskra irytacji. — Jesteś jeszcze młody i niedoświadczony. Każdy kot w twoim wieku jest przekonany, że jest najważniejszy i najmądrzejszy, ale muszę cię zdziwić, bo tak nie jest — ciągnęła, drgając delikatnie końcówką ogona. Wiosenny, ciepły wiatr powiewał jej w futro, a pojedyncze, słabe promienie słońca osiadały na pysku, sprawiając, że wyglądała jak drapieżnik skryty w cieniu. — Sądzę jednak, że nasi pobratymcy byliby naprawdę szczęśliwi, gdyby w końcu któryś szczeniak okazał się na tyle mądry, by nie musiał przechodzić tej całej “fazy”. Zastanów się, przed kim próbujesz się popisać.
Wtem przeniosła wzrok na szylkretową kocicę, która stała obok, milcząc. Widać było po niej, że nad czymś intensywnie myśli – jakby w jej głowie właśnie zderzały się ze sobą dwa światy.
Dąb uchylił pysk i uniósł brew, najpewniej nie wiedząc, co ma powiedzieć.
— Uważać na słowa? — powtórzył, spod przymrużonych powiek ostrym wzrokiem wciąż wpatrując się w Zalotną Krasopanią. — To jest jakaś groźba, za to, że wychodzę z pani córką na pogaduchy?
Wywrócił oczyma, a następnie przeniósł swój wzrok na młodą wojowniczkę, również oczekując od niej reakcji.
Ognikowa Słota jednak milczała, trzymając głowę nisko, jakby chciała wtopić się w ziemię. Zalotnej Krasopani wyraźnie nie podobało się to milczenie – to, że córka ani nie stanęła po jej stronie, ani nie uraczyła Porywistego Dębu krótkim i ostrym “odczep się i nigdy już się do mnie nie zbliżaj”.
— Dosyć tego… — burknęła, podchodząc do szylkretki bliżej, niż trzeba. — Idziemy stąd.
Wypowiadając te słowa, delikatnie, ale stanowczo, pchnęła wojowniczkę w stronę wyjścia z obozu. Tam porozmawiają na osobności, bez zbędnych komentarzy tego egocentryka.
<Ognikowa Słoto?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz