*Porą Opadających Liści*
W końcu nadszedł tak długo wyczekiwany przez niego dzień. Wyprostowana postanowiła ich wypuścić do ogrodu, by poznali zewnętrzny świat. Ach, ale to były emocję! Praktycznie stał przy niewidzialnej ścianie i pchał się jako pierwszy, by przyjrzeć się tej zieleni, która powoli zmieniała swój odcień na nieco żółtawy. Niesamowite! Kiedyś przez okno otoczenie wydawało mu się bardziej zielone, a tu nawet niektóre drzewa wyglądały dziwniej. Miały więcej pomarańczowych i czerwonych listków.
Pierwsze kroki w tak odmiennym środowisku napawały go tak olbrzymią ciekawością, że wąchał wszystko co wpadło mu w łapki. A to kamyczek, a to gałązka. Badał otoczenie pod okiem babci, która jak to zawsze pilnowała swoich wnuków. Jego siostrzyczki były bardziej ostrożniejsze i niechętnie rozglądały się po ogrodzie. Słyszał jak komentowały jego wyczyny, tak jakby nie bał się nagle zostać porwanym przez jakiegoś drapieżnego ptaka. Ha! Jasne... Już to widział. Gdyby świat był taki niebezpieczny to Pani nie wypuściłaby ich przecież na zewnątrz! Jak dla niego przesadzały.
Wyprostowana także obserwowała jego poczynania z uśmiechem. Nawet miała swoje małe okienko, które skierowała na niego. Czy to była ta dziwna rzecz, która była używana w pracy taty? W końcu... Nigdy nie zastanawiał się w jaki sposób znajdował się w magicznym pudełku, gdy równocześnie przebywał w domu. Może to była magia? Jeśli tak to uniósł dumnie ogonek, by prezentować się lepiej. Lekcje z tatą w końcu nie poszły na marne.
***
Coraz częściej zdarzało się, że mógł chodzić po ogrodzie. Pani zajmowała się wtenczas wieloma sprawami. Raz widział jak niesie dziwne metalowe coś, co zbierało liście. Nawet je atakował, ale Wyprostowana go odganiała, by jej nie przeszkadzał. Znalazł sobie więc inne zajęcie jakim było obserwowanie ptaków. Te skrzydlate istoty siadały na wysoko położonych obiektach i miło ćwierkały. To dopiero była muzyka dla jego uszu! Nie podobało mu się jednak zachowanie Jadeit, która zawsze je odganiała. Przecież ptaszków nie wolno atakować! Zresztą... dostała po tym burę od matki, która widząc do jej córka wyczynia prawie dostała zawału. Wtedy usłyszał jak mówiła, że polowanie jest dla dzikusów, a damą to nie przystoi.
To sprawiło, że jego ciekawość wzrosła. Kim byli ci dzikusy? Miała na myśli samotników? Czy rzeczywiście świat był tak olbrzymi, że poza ogrodem istniało coś więcej? Musiał to sprawdzić.
Upewniwszy się, że nie był przez nikogo obserwowany, zbliżył się do płotu. Na jego nieszczęście był zbyt wysoki i nie wiedział zbytnio w jaki sposób miał sprawdzić czy poza nim mieszkał ktoś jeszcze. Obszedł dookoła teren, ale jedyne co znalazł to nieduża szpara, która pozwoliła mu wyjrzeć poza to co znał. I cóż... zdziwił się tym co zobaczył. Mianowicie nie było tam nic ciekawego. Cisza i spokój, jakieś potwory stojące na szarej ziemi, parę blaszanych śmietników, nudy.
Nieco się zawiódł. Oczekiwał, że może ujrzy las, łąki czy podejrzanych samotników kręcących się w okolicy, ale panował względny spokój.
— Serafinie, gdzie ty jesteś?! — usłyszał wołanie babci. Czym prędzej wybiegł z krzaków i skierował do niej swoje kroki. Nie chciał w końcu, aby się zbytnio zamartwiała.
— Tutaj! Badałem żuki! — skłamał, ponieważ obawiał się, że jeśli wyrazi większe zainteresowanie tym co działo się poza płotem to jak nic dostanie zakaz wychodzenia na zewnątrz.
— Nie oddalaj się tak bardzo. Wzrok mam już nie ten co w młodości — powiedziała, a on pokiwał główką. Będzie musiał znaleźć sobie najwidoczniej inną rozrywkę.
***
Niestety, ale coś go ciągnęło do tej szpary. Gdy babcia nie patrzyła, biegł w tamtą stronę i wyglądał, jak gdyby licząc na to, że coś się zmieni. Przez pierwsze dni nie było w tym nic ciekawego. Nawet zaczął się nudzić, ale gdy przejechał potwór, poczuł nową ekscytację na myśl jak blisko go widział. Więc wracał tam co jakiś czas i patrzył co się dzieje. Aż nagle... ujrzał kota. Prawdziwego kota! Nie miał obróżki i wyglądał nieco brudnawo. Właśnie próbował wskoczyć na kosz, co wydało mu się przedziwne. Po co ktoś miałby szperać w śmieciach Wyprostowanych? To było takie niehigieniczne! Może musiał go powiadomić, że tak nie wypada?
— Ej! Pst! — zawołał do obcego, a ten zdumiony przywalił w blaszaną pokrywę. Ups. Chyba go zaskoczył. Bury zaczął się rozglądać, jak gdyby próbując go zlokalizować. Wystawił łapkę, dając mu do zrozumienia gdzie był.
— O! Pieszczoch. Nie spodziewałem się — wyznał, uspokajając swoją nastroszoną sierść. — O co chodzi?
— Czemu tam chciałeś skoczyć? Tam nie ma nic ciekawego. Śmierdzi i Wyprostowani tam wyrzucają brudy — uświadomił go w tej sprawie.
Samotnik zaśmiał się i pokręcił głową.
— Wiem. Może i jestem młody, ale nie głupi. Ale trzeba coś jeść. Jestem Wróbel, a ty?
Zabawne imię. Brzmiało jak te ptaszki, które latały w jego ogródku. Babcia mówiła, że to były wróbelki. Samotnicy naprawdę mieli takie dziwne imiona, czy tylko ten?
— Ja jestem Serafin von Norvich — przedstawił się w sposób, który nauczył go tata. Mimo tego co słyszał o złych samotnikach, ten kocur nie wydawał mu się inny. Wyglądał podobnie do niego czy sióstr, no poza tym, że był mniejszy i nie miał tyle sierści co on. — Mówisz, że jadasz śmieci? — Wykrzywił swój pyszczek w zdegustowaniu.
— No... Nie mam Wyprostowanych, którzy by mnie dokarmiali jak ciebie. Musze sobie radzić sam, aby przeżyć.
To go zaskoczyło. Nie spodziewał się, że niektóre koty głodują. Teraz jak tak przyjrzał się Wróblowi to wyglądał na wychudzonego. Nieco się tym zmartwił. Wiedział, że wiele z tego co jadały pieszczochy lądowało w koszach. Sam nawet jak nie miał apetytu to gardził jedzeniem, które potem lądowało w blaszanym pojemniku. Więc w taki sposób samotnicy żyli? Żerowali na resztkach, którymi pogardzali pieszczochy? On brzydziłby się czegoś takiego.
— Rozumiem... I naprawdę chcesz jeść takie zepsute resztki? Nie będzie cię bolał po nich brzuch? — zapytał.
— A jaki mam wybór? To albo śmierć — Wróbel widząc jego zdumione spojrzenie, wytłumaczył. —Wiesz... piach, ziemia. Zamykasz oczy i już nigdy się nie budzisz — westchnął. — Ty to masz dobrze... Za tym płotem nic ci nie grozi. Tu jest prawdziwa walka o przetrwanie.
Pierwszy raz spotykał się z czymś takim. To całe zamknięcie oczu brzmiało strasznie. Co potem działo się z takim kotem? Miał tyle pytań, ale widział, że temat był dla burego bardzo niekomfortowy, bo odwracał wzrok. Kolejna cenna umiejętność, którą nauczył go tata. Obserwacja i dostrzeganie drobnych gestów, które więcej mówiły o kocie niż słowa.
— Wiesz... Mogę ci coś przynieść. Nie będziesz musiał się truć — zaproponował co spowodowało, że Wróbel uniósł zdumiony łeb.
— Chcesz dokarmiać znajdę? — prychnął jakby urażony. — Nie dziękuję. Nie potrzebuje litości.
— Ale... Ale to nie tak! — zapewnił. Nie miał w końcu złych zamiarów. Chciał tylko pomóc! — W moim domu jest dużo jedzenia. Większość ląduje w tych blaszakach za tobą, ale do czasu ich wyniesienia zaczyna to śmierdzieć i nie jest już zdatne do spożycia. Szkoda, by się zmarnowało, a ty tego bardziej potrzebujesz niż ja — starał mu się przemówić do rozumu. To nie była litość! To była... po prostu drobna pomoc.
Wróbel zastanawiał się nad tym przez chwilę, a następnie podszedł do płotu. Teraz do jego nosa dotarł jego smród. Och... On chyba nie zażywał kąpieli. Zmusił się do tego, aby się nie cofnąć. Nie chciał być w końcu niekulturalny. Nie, gdy zaoferował swoją pomoc.
— No dobra Norvich... Idź. Jak nie wrócisz to uznam, że zostałeś przyłapany i wrócę do szperania w koszach — powiadomił go, siadając wygodnie.
— Przyłapany? — zamrugał zaskoczony.
— Widzę, że pierwszy raz oferujesz swoje usługi... No więc... Znam was. Przynajmniej twój ród. Jestem w takim jednym gangu i ostrzegano nas przed wami. Bogate, rozpieszczone pieszczochy, które wyżej unoszą ogon niż mogą. Dumne ze swojego pochodzenia, gardzące takimi jak my. Zgaduje, że twoja wpływowa rodzina będzie oburzona tym, że zadajesz się z takimi jak ja. Więc jeśli cię przyłapią zapewne już się nigdy nie spotkamy. Ten cały Baron... Och, gdybyś tylko był świadom co on robi poza waszym królestwem... — uśmiechnął się kpiąco. — Twój tata, racja?
— Ja... — był tak zdumiony, że aż zabrakło mu słów. O czym on mówił? Wiedział, że jego rodzice gardzili samotnikami, ale nie spodziewałby się, że mógłby zostać ukarany za podanie potrzebującemu pożywienia. Na dodatek... poczuł niepokój, gdy Wróbel wspomniał o jego tacie i jego "sprawach". Co takiego wiedział? Co takiego przed nim ukrywano? — Tak... To mój tata... — potaknął po chwili zawahania.
— Wiesz co von Norvich... Może lepiej spasujmy. Nie chcę byś miał przeze mnie problemy. Wydajesz się spoko mordką, nie skażoną tą ich ideologią.
Ideologią? Jaką ideologią? Nie za bardzo rozumiał obawę, która wkradła się do głosu Wróbla. Na dodatek, gdy potwierdził, że Baron był jego ojcem, samotnik jakby się wycofał. Jakie plotki krążyły o tacie poza tymi włościami, że kocur przed nim tak się zląkł myśli, że ich nakryje?
— Ale...
— Nie. Tak będzie lepiej. Dla własnego dobra nie powinieneś w ogóle z nikim rozmawiać poza tym płotem. Może i nie znam się na tych waszych tradycjach i głupich zabawach, w których bierzecie udział, ale wiem jedno. Pieszczochy nas nienawidzą. I pewnie ty też niedługo zaczniesz nami pogardzać. Tak piorą wam mózgi. Lepiej wracaj do swojego świata... póki nie wciągnę cię do swojego. Uwierz mi. Nie chcesz być na moim miejscu, bez rodziny, bez nikogo — po czym bury zniknął mu z zasięgu wzroku.
Jeszcze chwilę siedział przy płocie wstrząśnięty. On miałby stać się zły? Taki jak tata? A jeśli przeciwstawi się zasadą, to skończy jako samotnik pozbawiony wszystkiego co dla niego drogocenne? Nie... Nie mógł w to uwierzyć. Wróbel się mylił. Na pewno! Jego rodzina może i była niezbyt przyjemna, ale na pewno nie byli takimi potworami! Nie wyrzuciliby go z domu za spoufalanie się z samotnikami! Był w końcu dziedzicem. Tata go cenił niczym najbardziej drogocenny klejnot.
Ale jak mógł się o tym przekonać skoro będzie tu tak stał? Pójdzie i zapyta. Przynajmniej tak dowie się czy Wróbel miał rację. Sam zresztą przyznał, że nie znał się na pieszczochach. Mógł wyolbrzymiać.
Szybko odszedł od płotu i wrócił do babci, która już zaczęła rozglądać się za nim, gdy tylko straciła go z oczu.
— Babciu bo ja mam pytanie — zaczął, a kocica widząc, że był cały i zdrów odetchnęła z ulgą.
— Serafinie, co ja mówiłam o oddalaniu się? — skarciła go, a słysząc jego słowa skinęła głową. — Co takiego skarbie?
— Czy jakbym nakarmił samotników zza płotu to tata by mnie wydziedziczył?
Kocica nie spodziewała się tego pytania. Jej oczy się rozszerzyły, a zaraz zmierzyła uważnym spojrzeniem otoczenie.
— A więc to ci zajmowało ten czas? Rozmawiałeś z kimś?
— Nie! Nie! — szybko zaprzeczył. — Tak tylko pytam...
— Lepiej nie wspominaj o tym swojemu ojcu — przestrzegła go, co spowodowało u niego niepokój. Czyli... czyli jednak?! Jak inaczej mógł wytłumaczyć słowa babci? Naprawdę taka pomoc była czymś złym? Nie rozumiał o co chodziło. Kaszmiranna nawet nie kontynuowała tego tematu, zaganiając go niczym owce z powrotem do domu, rozglądając się niespokojnie po otoczeniu.
Nic z tego nie rozumiał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz