Po tym co się wydarzyło w Kołowrocie miał jakby to ująć... przerąbane. Nie udało mu się zabić Bastet, za to ta pojawiła się jak gdyby nigdy nic na terenie wroga i postanowiła popełnić samobójstwo, zabierając ze sobą Modrowronkę i jedną z łap Białozora. Zawiódł. To było dla niego druzgocące. Nie spodziewał się, że samotniczka zareaguje tak nienormalnie. Sądził, że ją złapie zaganiając w kozi róg i tam już raz a dobrze odbierze jej życie. Teraz musiał żyć z konsekwencjami niedotrzymania rozkazu, które przyjmował z godnością.
Białozór oczywiście był wściekły. Każdy bał się do niego podchodzić w obawie, że straci życie. On jednak nie bał się szefa ani trochę. Przywykł do porywczych pracodawców podczas swojego szkolenia. Miał już pewne doświadczenie w tym jak należało się w takiej sytuacji zachowywać. Spokój to była podstawa.
Dlatego też znosił jego wrzaski z kamienną miną. Nie drgnął nawet, gdy go uderzył, nie wydał z siebie absolutnie nic. Czekał aż kocur ochłonie i wyda na niego wyrok. Przepraszanie i kajanie się przed nim nie wchodziło w grę. To byłoby żałosne i pozbawione sensu, bowiem nie cofnie już czasu.
W końcu padł wyrok, a on musiał przyznać, że nie było nawet tak źle. Miał pokazać na co go stać na arenie, gdzie dostarczałby rozrywki zebranym tam samotnikom. To była też okazja na udowodnienie swoich umiejętności. Większość samotników, którzy brali udział w walkach było w jego ocenie... słabeuszami. Wystarczyło spojrzeć na to jak Jafar, który nie wydawał się w idealnym stanie, jednego czy drugiego rozkładał. To będzie dla niego nic. Widział w tym plusy, bowiem mógł traktować te walki jako rozgrzewkę i doskonalenie swych umiejętności, chociaż powinien traktować to jako karę.
Nie zamierzał jednak dzielić się tymi przemyśleniami z innymi. Nauczył się, że dzielenie się opinią nie należało do jego roli. On miał spełniać rozkazy i nie nawalać. Ah, ta sprawa z Bastet będzie się za nim ciągnęła nawet nocami przez wiele księżyców. Nie zapomni o swojej klęsce. Nigdy.
Walki tak jak się spodziewał nie były złe. Dawanie w pysk samotnikom dawało mu nawet pewne ukojenie. Niektórzy potrafili dłużej wytrzymać, inni padali po kilku ciosach. Starał się ich nie zabijać, ot jedynie nokautować, ku radości gawiedzi. Okazało się, że przez to przybyło mu nieco sławy... Dostał przydomek "Łowca", który był wykrzykiwany chórem, gdy wygrywał starcia. Nie wiedział za bardzo skąd ten pomysł ich naszedł, ale nie dopytywał. Nie wychodził jednak z tego wszystkiego bez szwanku. Kilkanaście ran już zdobiło jego ciało. Zadrapania czy ugryzienia to było jednak nic. Przywykł już dawno do bólu. Na Poligonie każdy krok po rozgrzanym metalu w upalne dni, był męczarnią gorszą niż to.
Drugą sprawą, która nie dawała mu spokoju była Betelgeza. Coś za często zdawała się kręcić wokół szefa, jak gdyby próbując wkraść się w jego łaski. Było to dla niego podejrzane zachowanie. Nic więc dziwnego, że nie zaprzestał swoich obserwacji. Kiedy miał zmianę i kto inny pilnował szefa, on chodził za nią niczym cień. Starał się pozostawać niewidoczny, co bywało utrudnione przez jego jasną sierść, ale wśród tłumu, łatwo było wtopić się w otoczenie. Najbardziej interesowało go to... czemu znikała z Kołowrotu. Gdzie tak chodziła? Pewnego dnia postanowił to sprawdzić.
Ruszył za nią w znacznym oddaleniu, gdy tylko dostrzegł, że opuściła dom. Czyżby Białozór jej coś zlecał? Nie pamiętał, a wydawało mu się, że zawsze twardo stał na straży szefa, gdy ta tylko próbowała się do niego zbliżyć. Pogoda nie wydawała mu się idealna na spacery. Było chłodno i ślisko. Duże prawdopodobieństwo skręcenia łapy, a mimo to... ryzykowała. Dlaczego? Zapewne dowie się, gdy już dotrze tam, gdzie właśnie kierowała swoje kroki.
<Betelgezo? Stalkują cię>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz