*dzień po wybraniu Piaszczystej Zamieci na zastępcę, trzy dni po akcji z Widmem*
Tego dnia wstała wcześnie rano, podobnie jak jej rodzina i kilka innych kotów, takich jak Płomyk, Liliowa Łapa, Stokrotkowa Łapa, Nagietkowy Wschód, Kukułcze Skrzydło oraz Gradowy Sztorm. Razem z ostatnią piątką, a także ze swym synem Smarkiem i partnerem Ostowym Pędem który ze względu na to, iż ten martwił się bardzo o swoją partnerkę i nie był zbyt skory do pozostania w obozie, miała się udać do Księżycowej Sadzawki odebrać życia. Dalej pamiętała dzień, w którym udała się tam razem z Różaną Przełęczą. Wtedy zastanawiała się, czy to nie był czasem jakiś kult kocimiętki. Okazało się jednak… iż Gwiezdni istnieli. W tamtym czasie można powiedzieć, że się ich bała – w końcu miała dowód, że istnieli, że dzierżyli potężną moc, większą od Róży którą już i tak wtedy szanowała jakby ta miała odgryźć jej łeb. Od tamtego momentu minęło trochę czasu, a Żmija… cóż, wierzyć w istnienie gwiezdnych wierzyła i nie chciała im za bardzo podpaść, bo wiedziała, że według ich standardów… idealną osobą nie była. Nie bała się ich już jednak aż tak bardzo jak na początku, przynajmniej nie na tyle by być tak niepewną tego co ją czeka idąc do Księżycowej Sadzawki.
Gdy wszyscy się zebrali, a ona pożegnała się ze swoimi dziećmi z drugiego miotu oraz Margaretką, wraz z pięcioma wojownikami a także dwoma uczennicami wyszli z obozu, kierując się tuż po przejściu przez tunel prowadzący na zewnątrz w stronę Księżycowej Sadzawki.
Smark oczywiście szedł tuż obok niej, podobnie jak Oset. W stronę świętej ziemi prowadziła całą grupę Liliowa Łapa, znająca najlepiej drogę do owego miejsca.
Początkowo szli tak w ciszy, a Stokrotkowa Łapa rozglądało raz po raz dookoła, zdając się być niespokojne. Po chwili jednak młoda uczennica zwróciła się do niej z pytaniem:
—Czy wejdziemy na teren innego klanu? — w jej głosie dało się usłyszeć zaciekawione.
— Jak najbardziej — potwierdziła Obserwująca Żmija, zwalniając nieco kroku by zbliżyć się do rudej uczennicy — wejdziemy na terytorium Klanu Klifu, bo to tam znajduje się główne wejście do Księżycowej Sadzawki.
Stokrotka otworzyło szerzej oczy, w których zatańczyły iskierki podekscytowania. Dobrze, przynajmniej młoda nie będzie się tak martwić. Jednakże już po chwili młoda wróciła do poprzedniego humoru.
— A Klan Klifu nie będzie na nas zły? — spytało zaniepokojone.
— Nie powinni. W końcu każdy lider musi jakoś dojść do Księżycowej Sadzawki i odebrać życia, prawda? — miauknęła, uśmiechając się do uczennicy. — Jedyna taka okazja, by zobaczyć fragment terenów klifiaków od wewnątrz.
Co prawda w przyszłości mogły się znaleźć jeszcze jakieś delegacje, ale nie było to takie częste, więc i tak trafiła się młodej całkiem niezła okazja do zobaczenia reszty świata. W sumie to nie tylko jej ale również reszcie wybierających się wraz z nią nad Sadzawkę kotom, a także i jej samej.
— Ale super — mruknęło cicho, rozglądając się dalej — A pójdziemy gdzieś jeszcze? I czy my będziemy siedzieć przed wejściem? A jak tak, będę mogła zwiedzić nieco otoczenie?
— Cóż... nie wiem, czy powinniśmy. I wejdziemy wszyscy razem do tuneli, lepiej się nie rozdzielać na nie swoim terenie. Ale jak już stamtąd wyjdziemy możesz chwilkę pochodzić i obejrzeć tereny klifiaków. Będziemy na plaży — dodała zaraz. Klan Burzy nie miał dostępu do morza, więc było to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Uznała więc, że chwila zwłoki zanim ruszą w drogę powrotną im nie zaszkodzi… zważywszy na to iż również z tego co wiedziała przyjmowanie żyć potrafiło być męczące.
— Plaża? – powtórzyło niepewnie Stokrotka — Co to?
— To miejsce które jest brzegiem morza. Jest głównie pokryte piaskiem i można na nim spotkać mewy — wyjaśniła — nie mamy czegoś takiego w Klanie Burzy, ponieważ nie dane nam jest posiadać terenów z dostępem do morza.
Oczy uczennicy znów rozwarły się w podekscytowaniu.
— Będę mogła gonić mewy? O, a są tam kolorowe kamienie? Takie magiczne!
— Pamiętasz Bursztynową Wyspę, prawda? Więc, możliwym jest, że jakieś bursztyny na przykład z niej zostaną wyrzucone na brzeg. Będziesz mogła ich poszukać w drodze powrotnej.
— Przyniosę mamie bursztyna — oznajmiła potomkini Rozżarzonego Płomienia — Na pewno by się ucieszyła.
Żmija na moment umilkła, nie długi, ale nieco dłuższy niż wcześniej między jej wypowiedziami, co Stokrotka mogła zauważyć. Lwia Paszcza… racja.
Rude jak i jej rodzeństwo przeżyło śmierć córki Zięby i to mocno. W tym Płomyk. Sama Żmija nie spodziewała się śmierci Lew. Z jednej strony była ona częściowym rozwiązaniem napięcia między nią a rodziną Piasek, z drugiej zaś… bardzo zburzyła nastroje w klanie i wśród kotów, podobnie jak inne śmierci. Mogła tylko mieć nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży na jej korzyść, a nie niekorzyść.
— Racja, Stokrotkowa Łapo — odpowiedziała uczennicy.
— Co się stało, że moja mama nie przepadała za tobą? Że nic nie powiedziała o tym, że jesteś babcią Margaretki? —zapytało nagle Stokrotka, wędrując wzrokiem gdzieś daleko.
— Cóż... niestety nie mogę wiedzieć, co dokładnie sobie twoja matka myślała — kolor futra, to myślała, ale Żmija uznała że nie będzie o tym tym razem wspominać. Nie chciała zaczynać rozmowy o kolorze futra, gdy szli po życia, plus nawet nie do końca wiedziała co Stokrotka dokładnie sądziło w tym temacie.
— Mam nadzieję, że wszystko z nią dobrze... — mruknęła pręgowana klasycznie, a oczy jej pociemniały, przez smutek.
Żmija skinęła głową, milknąc.
Podążały już dalej za dziko pręgowaną uczennicą medyka w ciszy.
***
Stanęli przed tunelami. Zasmarkany Kamień patrzył na wejście w szoku, wstrzymując oddech.
— To tu żyją te duszki?
Żmija miała ochotę przyłożyć łeb do pyska przez niekumatość swego syna i zapytać go ile on w ogóle wiedział o Klanie Gwiazdy, bo przecież żyli już w Klanie Burzy długo, zamiast tego jednak pokręciła lekko głową w geście załamania, ale dalej z uśmiechem ze względu na stojące za nimi koty.
— W pewnym sensie. To miejsce, w którym można nawiązać z nimi kontakt. Właśnie dlatego to tutaj muszę odebrać życia — wyjaśniła czarnemu.
Smark skinął na to tylko głową. Obserwująca Żmija tymczasem nabrała nieco powietrza w płuca, choć nie za długo, by nikt nie zauważył, po czym ruszyła do tunelu wraz z rudą uczennicą medyka i synem praktycznie u swego ogona.
Wiedziała, jaką aurę miała jaskinia, w której znajdowała się Sadzawka. I mimo, iż jeszcze tam nie doszła, już czuła to nietypowe uczucie w jakie wprawiało żywych to miejsce w swoim ciele. Wsłuchiwała się w kroki swoje i idącej przed nią Liliowej Łapy, jak i te kotów za nią. Słyszała wręcz oddech Obsmarkanego Kamienia. Wiedząc, że nikt nie widział jej pyska przewróciła oczyma.
Niedługo potem dotarli na miejsce. Gdy tylko Lilia przesunęła się nieco, dając jej widok na wnętrze, przed żółtymi skośnymi oczyma Obserwującej Żmii wymalował się znajomy obraz jaskini i wodnego zbiornika. Słyszała krople spadające z uwieszonych u stropu stalaktytów, rosnących powoli wraz z księżycami coraz bardziej, usilnie próbując zetknąć się z spągiem jaskini. Sadzawka swym nikłym blaskiem oświetlała nieco miejsce, w którym byli, a woda i jej niewielkie zmarszczki odbijała się jakby na ścianach. Wokół, właśnie na owych granicach jaskini, tortie szybko dostrzegła znajome malunki, tak tajemnicze, których znaczenie dawno zostało zaginione w czasie, dając jedynie możliwość próbowania zinterpretowania ich treści licząc na to, iż zrobi się to w miarę dobrze, zbliżając się do tego co mieli w zamierzeniu ich autorzy lub autor.
Stanęła zaraz przed wejściem do jaskini, przyglądając się im w zamyśle. Jak łatwo było historii zniknąć z pamięci żywych… wiedziała, że klany sprowadziły się tu z innych terenów nie tak dawno temu patrząc na ich długie dzieje. Ona sama jednak… nie słyszała o autorach tych rysunków. Nie wiedziała, kim byli. A nawet jeśli coś o nich słyszała, to nie była w stanie tego połączyć z malunkami na Sadzawce. Najpewniej wiedza o tym, kto tu niegdyś żył… zniknęła, zatarła się w umysłach kotów.
Po chwili przeniosła spojrzenie na Sadzawkę. Skierowała się do niej swym ni to szybkim, ni to wolnym, ostrożnym krokiem. Obejrzała się jeszcze na Smarka i Ostowy Pęd, nim nie przeniosła spojrzenia na młodą medyczkę, skinąwszy jej następnie głową, a następnie podchodząc bliżej zebranej w jaskini wody.
Stanęła nad nią, znów, tak jak ostatnim razem zatrzymując spojrzenie na swym odbiciu w wodzie.
Nie chciała tego przyznać, ale wiedziała, że zachowywała piękno tylko na razie. Niebezpiecznie zbliżała się do wieku, w którym mogła być już uważana za podstarzałą. Nie podobała jej się wizja utraty urody, którą tak sobie ceniła. Już i tak miała blizny. Wiedziała jednak, że niestety tak działał cykl kociego i nie tylko kociego życia. Mogła jednak oczywiście liczyć na to, że świat obdarzy ją dobrym zdrowiem i wyglądem na późniejsze księżyce… bo starością nie miała zamiaru tego nazywać. Przynajmniej jeszcze nie teraz ani nie w bliższej przyszłości.
Pochyliła się nad Sadzawką, zbliżając swój nos do świętej wody. Przez jej umysł przemknęła jeszcze myśl o tym, jak dużo czasu minęło od momentu, te blisko trzydzieścisiedem księżyców temu, gdy dołączyła do Klanu Burzy jako jeszcze młoda matka bojaźliwego syna, pragnąca jedynie zapewnić sobie i jemu przetrwanie, nie ważne jakim kosztem.
I choć wciąż była tą samą osobą… to mogła stwierdzić, że wraz z czasem przywiązała się do Klanu Burzy bardziej, niż z początku zakładała. Dotknęła swą skórą zimnej tafli wody, uginając już całkowicie łapy, przechodząc do pozycji w której jej ciało spokojnie mogło potem opaść bez większych przeszkód czy potencjalnego rozkraczenia.
Już po chwili jej umysł pogrążył się w ciemnościach.
***
Obudziła się chwilę potem w miejscu, do którego raz już trafiła. Trawiasta polana opatulona tajemniczą mgłą rozciągała się na wszystkie strony wokół czarno-rudej, która wstała – choć nie tak prędko i gwałtownie, jak przy pierwszej wizycie na terenach Gwiezdnego Klanu. Mimo to na pewno jej podniesienie nie było powolne ani z ociąganiem. Od razu zaczęła rozglądać się wokół. Już po chwili mgła zaczęła przybierać kształty, a ona dostrzegła wokół siebie otaczający ją kordon kotów wszelkich maści, wysokości i postur. Było ich tyle że nie byłaby ani w stanie wszystkich ich zobaczyć, tym bardziej zliczyć, zważywszy na to, iż koty znajdujące się bliżej przysłaniały jej widok na resztę z nich. Lśniące futra gwiezdnych przepełnione były świecącymi, migoczącymi punkcikami. Czuła na sobie ich spojrzenia. Słyszała ich rozmowy i szepty, które roznosiły się po pustej przestrzeni wokoło. Jedne koty patrzyły na nią z zaciekawieniem, inne świdrowały ją swymi świecącymi oczami, niektóre natomiast zdawały się przyjaźnie uśmiechać. Jedne osoby rozpoznawała, innych nigdy dotąd nie widziała na oczy. Gdzieś w tłumie dostrzegła znajomą sylwetkę o łapach, uszach i końcówce ogona niczym utkanych z delikatnych nici. Ta jednak szybko zniknęła jej z oczu.
Nie mogła wiedzieć, co o niej myśleli. Tym bardziej, czy w tym momencie byliby skłonni wpuścić ją do swych szeregów. Mimo to latała wzrokiem po gwiezdnych, obserwując ich uważnie.
Po chwili ktoś zaczął przechodzić między kotami, wychodząc przed szereg. Żmija dość szybko rozpoznała swego pierwszego Klanowego mentora – Rumiankowy Wschód wyglądał lepiej, niż gdy go ostatnio widziała. Bez wątpienia również młodziej. Jego liliowo-białe futro lśniło gwiazdami, a on sam zbliżył się do niej wraz z ciągnącymi się za nim strużkami mgły. Po dość szybkim rozpoznaniu go na czarnym pysku pojawił się lekki uśmiech.
Może i był w jej życiu dość krótko, ale mogła powiedzieć że nawet go polubiła i uważała, iż był całkiem mądrym kotem.
Gdy tylko pochyliła jednak głowę zniknął on z jej pyska, ponieważ wróciła do niej myśl tego, co miało teraz nastąpić. Z tego co wiedziała, przed nadaniem żyć… przodkowie odbierali oryginalne kotu, który miał zostać liderem.
Szczerze nie przypadło jej to do gustu.
Rumiankowy Wschód dotknął swym nosem jej czoła, a już po chwili przez Żmiję przeszedł rozrywający wręcz ból. Kocica zacisnęła zęby mrużąc swe oczy. Czemu to musiało tak boleć?
Gdy tylko ból ustąpił z jej pyska wydobyło się lekkie sapnięcie ulgi. Uniosła spojrzenie na mentora, który odczekał chwilę, a potem znów pochylił się, by przyłożyć nos do jej czarnego czoła.
— Z tym życiem daję ci wytrwałość i wytrzymałość, byś powoli parła do przodu tworząc dalszą ścieżkę dla Klanu Burzy i nie poddawała się, gdy przeciwności losu staną na twej drodze, a stawała się z każdą z nich silniejsza, zyskując wiedzę przydatną w przyszłości.
Przez ciało dawnej samotniczki przeszedł ból, który spiął każdy mięsień jej ciała, jakby to przygotowywało się do ataku lub obrony, jakby zaraz miało przeć przez wyższą niż ona sama warstwę śniegu lub opierać się wodnym falom próbującym pochłonąć ciało i umysł. Kocica zagryzła zęby, a gdy ból ustał, zaś liliowy odsunął się nieco uniosła na niego spojrzenie swych skośnych, żółtych ślipi.
— Powodzenia.
Po wypowiedzeniu tych słów bicolor z jakimś błyskiem, może dumy, w bladożółtym oku odwrócił się ruszając do tłumu zebranych. Mięśnie Żmii piekły ją po tym, jak zareagowały na nadanie pierwszego życia. Strzepnęła jedną z łap dyskretnie i taktownie, próbując się pozbyć tego uczucia. Nie miała jednak więcej czasu, by się zastanowić nad tą reakcją swego ciała, bo już po chwili spośród kotów wyłoniła się następna persona – tym razem jednak Żmija nie znała jej. Była to młoda kotka, w wieku uczniowskim, niższa niż przeciętnie o długim futrze, w większości pokrytym bielą, jedynie jej pysk i ogon zdobił inny kolor, będący liliowym. Umarła młodo, ale przez to, iż Żmija nie była w stanie jej rozpoznać doszła do wniosku, iż kotka musiała umrzeć przed jej dołączeniem do klanu. Zdawała się jej jednak kogoś przypominać – niestety trudno było jej tak od razu stwierdzić, kogo.
—Witaj Obserwująca Żmijo. Pewnie mnie nie znasz. Jestem Stokrotkowa Łapa, c-córka Różanej Przełęczy. B-Bardzo mi miło! —powiedziała nieco niepewnie zjawa z Klanu Gwiazdy, uśmiechając się do czarnej kotki, co niego zdziwiło kocicę. Córka Różanej Przełęczy… w pierwsze chwili jej nie skojarzyła ani z liderką, ani z Powiewem, ale teraz gdy patrzyła tak na nią to faktycznie była w stanie stwierdzić, że to podobieństwo, które wcześniej zauważyła, było właśnie do liliowego starszego. Po chwili jednolita podeszła do niej, stykając się z nią nosem.— Z tym życiem daje ci ostrożność, której w moim życiu brakowało. Używaj tej umiejętności dobrze, prowadząc swój klan bezpieczną ścieżką —mruknęła i przekazała tortie drugie z żyć. Przez ciało szylkretki przeszła fala kłującego zimna, które wręcz bolało. Dopiero gdy uczucie ustało, a liliowa się odsunęła, tortie złapała porządny oddech. Vanka tymczasem uśmiechnęła się do niej.
—Może powinnam p-powiedzieć nieufność? Tak, żeby nie była za mała — zastanawiała się na głos— Już nie w-ważne!
Żmija uśmiechnęła się lekko do niepewnej kotki, skinąwszy jej w podzięce głową, gdy ta pożegnała się szybko i odeszła w stronę tłumu, z którego zaraz to wyłonił się następny kot, tym razem jeszcze zanim Stokrotka zdążyłaby dojść do kłębowiska zebranych.
W pierwszej chwili zmylił ją fakt, iż kotka która ruszyła w jej stronę miała oboje oczu. Mimo to jednak zorientowała się, iż była to stara medyczka Klanu Burzy – Wiśniowa Iskra. Dalej pamiętała dzień dołączenia i jej ślipie które dostrzegła w mroku przechodząc do legowiska lidera.
Oczy duszy płonęły jak żywe gwiezdne ogniki, a ona sama nieustannie przymykała to, którego nie miała za życia po tym, jak odebrał jej je Mroczna Gwiazda. Tak jakby starsza wciąż nie przywykła do używania go. Wiśnia nie była jednak tak przyjazna jak Stokrotkowa Łapa która uprzednio dała życie tortie. Starsza powitała ją chłodnym, przeszywającym spojrzeniem. Było w nim coś jednocześnie surowego, z wielkimi oczekiwaniami wobec przyszłej liderki, jak i łagodnego, dodającego otuchy. To wszystko nie umknęło Żmii, która spoważniała, przyglądając się Wiśni z uwagą.
— Z tym życiem daję ci roztropność i opanowanie. Podejmuj decyzje, które najlepsze będą dla tych, którym przysięgłaś służyć, a nie takie, które będą najlepsze dla ciebie. Słuchaj, zamiast mówić. To cenny dar. Nigdy nie pozwól własnym uprzedzeniom rządzić ponad tobą. Władza to służba, nie przywilej. To lekcja, której twoi poprzednicy nie mieli szczęścia się nauczyć. — medyczka zbliżyła się spokojnie do Obserwującej Żmii i dotknęła nosem jej czoła. Chłód objął dawną samotniczkę całą falą, topiąc ją pod ciężarem cierpienia burzackiej medyczki, która obdarowała ją jednym z żywotów. Żmija ponownie zacisnęła zęby, gdy żywot nadawany przez medyczkę urodzoną za tyranii Piaskowej Gwiazdy, spokrewnioną również z potomkami owej okrutnej liderki, przechodził przez jej ciało. Przed oczami Żmii niespodziewanie błysnęły obrazy z czasów młodości dawczyni życia, krew i poturbowane żywe koty oraz ciała, które medyczka musiała sprawdzać własnymi łapami. Widziała także nieliczne momenty nadziei, rozmowy z wyjętym z łask Rozżażonym Płomieniem, nieudane próby nawrócenia go na dobrą stronę. Widziała zarówno cierpienia jak i szczęścia, troski i pozytywne relacje nawiązane na przestrzeni setki księżyców. Wszystko było jednak tak szybkie że w połączeniu z bólem nie była ogromnej części tych obrazów nawet zarejestrować. Było tego po prostu za dużo, tak dużo, że aż głowa zaczęła ją boleć.
Gdy Wiśniowa Iskra cofnęła głowę, aby wstąpić powrotnie w szeregi tłumu, swoją przemowę zwieńczyła nieufnym spojrzeniem rzuconym na Obserwującą Żmiję z góry. Ta poczuła zarazem jak oblewa ją wewnętrzne zdenerwowanie, które dusiła w sobie, chociaż w jej spojrzeniu było widać niepokój. Była niemal pewna, że spojrzenie pomarańczowookiej mówiło "Dobrze wiesz, na co się piszesz, obierając tą ścieżkę, a więc lepiej, abyś nas nie zawiodła". Gdyby nie panowanie nad swoim ciałem, przez młodszą przeszedłby dreszcz.
Jeszcze przed chwilą była w miarę spokojna. Teraz strach przed wszechmocnymi duchami powrócił. A zwłaszcza przed Wiśniową Iskrą, która zdawała się być gotowa walnąć ją piorunem, jeśli tylko Żmija podjęłaby zbyt jej zdaniem egoistyczną lub po prostu niewłaściwą decyzję.
Już po chwili medyczka zniknęła między gwiezdnymi kotami, a do miejsca, w którym przed chwilą stała ruszył nieznany Żmii kot. Przypominał jej jednak mocno kocura, którego wybrała na swego zastępcę – Piaska – tak jak on miał bowiem kremowe futro w cętki, miał jednak na sobie również biel, a jego oczy były niebieskie, a nie żółte. Przypominał jednak mocno syna Zięby, a także Piaskową Gwiazdę z opowieści.
Duch stanął przed nią, a jego niebieskie oczy wpatrywały się w nią uważnie.
— Z tym życiem daje ci silną wole, aby przeciwstawiać się ideologiom, które mogą zrujnować klan. Podejmuj sprawiedliwe decyzje, które nie zaszkodzą całej społeczności. Nie oceniaj nigdy kotów po ich futrze. W moich czasach to doprowadziło do katastrofy, którą po dziś dzień odczuwacie. — Zetknął się z nią głową, a kocica poczuła tą rozpacz bycia prześladowaną, ten strach, który odbiera zmysły tym, którzy obawiają się umrzeć za sam fakt bycia innym. Żmija wytrzymała tę falę, choć różne myśli przebiegły przez jej umysł. O mieście, ale także o sytuacji w Klanie Burzy - o Nagietkowym Wschodzie, który był tak pewny wyższości rudych. O Tropiącym Szlaku, który znęcał się podobno niegdyś nad Piaszczystą Zamiecią. O Lwiej Paszczy, która rozszerzała swe poglądy na koty wokół, największy wpływ odciskając chyba na Płomyczku, którym Żmija musiała się przez to zająć, poświęcając mu nie małą część swej uwagi. A nawet o Różanej Przełęczy, która jako jedną z pierwszych rzeczy, przestrzegła ją na temat tego, by nie bratała się z rudymi, pytając ją o jej potencjalne poczucie wyższości. — Nie każdy rudy jest chodzącym złem — i z tymi słowami obcy się cofnął, następnie znikając w tłumie.
Zaraz spośród kotów wyszedł następny nieznany osobnik – był to czekoladowy kocur w cętki, dość wysoki. Jego półdługie futro migotało do niej przyjaźnie, gdy ten z miłym uśmiechem podszedł do niej.
— Jestem Jeżowa Ścieżka, mentor Wiśniowej Iskry — przedstawił się, nie tak jak poprzedni kot. Słyszała o nim. Słynął z bycia bardzo dobrym medykiem. Podobno pożył długo i… stracił wielu uczniów. Kotka pochyliła się, a ten dotknął jej czoła swym nosem — z tym życiem daję ci dar cierpliwości i siły, by opiekować się innymi. Użyj go, by zapewnić jak największe wsparcie członkom klanu, którzy tego potrzebują — miauknął, a przez jej ciało przeszła fala gorąca, które nie było jednak tak bolesne jak poprzednie życia. Bardziej… uspokajające i dodające nieco nadziei na dobre jutro… i to że uczennica czekoladowego nie zdecyduje się jej usmażyć. Kocur odsunął się od niej już po chwili. Skinął jej głową, a ona jemu z lekkim uśmiechem, nim ten również tak jak jego poprzednicy nie wrócił do reszty kotów.
Jeszcze dwa życia. Miała nadzieję, że nie będą one tak przytłaczające jak to Wiśniowej Iskry, lub bolesne.
Spomiędzy kotów wysunął się szaro-biały kocur o żółtych oczach. Dumnym krokiem, z uśmiechem na pysku zbliżył się do Żmii.
— Masz szczęście, dostajesz życie od jednego z najlepszych wojowników Klanu Burzy w dziejach! — miauknął, a w jego oczach mogła dostrzec dumę z samego siebie. Bez ociągania kocur pochylił się w jej stronę, następnie stykając się nosem z jej czołem — z tym życiem daję ci odwagę i pewność siebie. Użyj jej, by być w stanie podejmować decyzje i zapewnić klan, że są one przemyślane i właściwe — przez jej ciało przeszedł żar, który rozpalił je od czubka nosa, przez kręgosłup, końcówkę ogona i aż po ciemne łapy. Nim nieprzyjemne wspomnienia z jej przeszłości wróciły, tygrysio pręgowany zdążył je zatrzymać następną wypowiedzią.— Nie zapomnij przypomnieć Klanowi Burzy o Narcyzowym Pyle! — miauknął jeszcze, a z tłumu wydobyły się jakieś głośniejsze słowa, w tym „nie wydurniaj się Narcyz!” nim ten nie puścił jej oczka i wrócił do reszty kotów, by następnie stanąć gdzieś z przodu.
Tymczasem w tłumie słychać było nieśmiałe „przepraszam” a koty odsuwały raz po raz się nieco, by zrobić przechodzącemu członkowi Klanu Gwiazdy przejście. Po chwili Żmija w końcu dostrzegła, jak z tłumu wysuwa się znajoma wyższa niż przeciętnie, szczupła kotka o ciele w dużej mierze pokrytej, tak jak u niej, czarnym półdługim futrem. Nie dało się jednak przeoczyć białej krawatki, przedniej lewej łapy oraz rudej końcówki ogona czy prawie połowy pyska, przez którą przechodziła również biała strzałka sięgając aż nosa młodej duszy. Żmija od razu uśmiechnęła się natychmiast rozpoznając swą zmarłą uczennicę.
— Dzień dobry, mentorko — miauknęła Szałwiowa Łapa, również przywdziewając uśmiech, który u niej był lekki i niepewny, choć starała się to ukryć.
Żmija pochyliła swą głowę, a młoda szybko przystąpiła do wykonania swego zadania. — Z tym życiem daję ci dar intuicji. Użyj go, by być w stanie zrozumieć, czego pragną, a czego potrzebują twoje koty, oraz rozpoznać niebezpieczeństwo, nim to wykiełkuje — przez ciało dawnej samotniczki przeszedł elektryzujący ból, że aż jej futro nieco nastroszyło się, oczy otworzyły szeroko, a zmysły same wyostrzyły. Wiedziała, że to życie miało głębsze znaczenie dla Szałwii. Ona nie była w stanie rozpoznać uczuć kotów wokół niej tak dobrze, jak inni i była przez to bardzo zagubiona. Żmija starała się jej z tym pomóc, dla calico i dla siebie samej, by móc pokazać, że była w stanie wytrenować ucznia. Niestety nie dane jej było dokończyć dzieła przez nagłą śmierć kotki wstydzącej się swego własnego, krótkiego acz pięknego pyszczka.
Gdy tylko Żmija uniosła spojrzenie na uczennicę, szybciej, niż zamierzała przez nadany dar, ta uśmiechnęła się jeszcze, rzucając jej ostatnie spojrzenie swych blado zielonych ślipi, a następnie chyląc głowę i wracając do reszty gwiezdnych, spośród których już wyłaniała się następna sylwetka. Znów był to kot, którego nie poznała, gdy ten był jeszcze żywy, tak jak trzy które dały jej dary przed Szałwią. Jednakże od razu była w stanie zauważyć rzadkie wśród kotów nierasowych, szynszylowe niebieskie futro podchodzącej do niej kocicy. Słyszała tylko o jednym kocie, który mógłby pasować do tego opisu.
— Witaj — miauknęła kotka, uśmiechając się — jestem Gepardzi Mróz, dawna mentorka Lwiej Paszczy — miauknęła kocica, nieco marszcząc przy tym nos, ale zaraz łagodniejąc. Przyłożyła swój nos do czoła Obserwującej Żmii, by zaraz znów się odezwać — z tym życiem daję ci dar przezwyciężania sporów i walki nawet za tych, z którymi byłabyś zwaśniona, bo Klan powinien wspierać się nawzajem, nawet, jeśli niektórzy tego nie dostrzegają — miauknęła, a przez całe ciało szylkretki przeszło mrowienie, które aż bolało gdy jej ciało drżało od dreszczy. Czarno-ruda wbiła pazury w ziemię.
Dopiero chwilę po tym jak Gepard odsunęła się od kocicy uczucie, które ogarnęło ją zaczęło stopniowo odchodzić, jakby spływając z niej. Gepardzi Mróz skinęła jej głową z uśmiechem i błyskiem w oku, nim nie odwróciła się, powracając do reszty duchów.
Po tym, jak Gepard odeszła, Żmija wyprostowała się mocniej, gotując się na następne życie i nieprzyjemne odczucia.
Ostatnie życie. Jeszcze tylko jedno.
Spośród tłumu wyszła znajoma sylwetka liderki, która przyjęła ją do Klanu Burzy – Różanej Przełęczy, wyglądającej znacznie młodziej, niż nawet w momencie, w którym Żmija pierwszy raz ją spotkała. Zmarszczki i siwe włoski zniknęły, zastąpione zwykłą, zdrową czarną sierścią w rude i białe znaczenia, niczym u młodego kota, na jakiego teraz córka Wilczej Zamieci wyglądała. Spojrzenie jej brązowych oczu było badawcze i przeszywało Obserwującą Żmiję na wylot. Calico podeszła bliżej, stając następnie przed nią. Między kocicami powstało pewne napięcie, więc Żmija nie odezwała się, po prostu patrząc na starszą burzaczkę skośnymi ślipiami i czekając na jej słowa.
— Mam nadzieję, że wiedziałaś, co robisz, wybierając Piaska na zastępcę — mruknęła liderka. Żmija zamilkła na moment. Róża zdawała się niezadowolona. Tortie już chciała coś powiedzieć, uargumentować swoją decyzję, ale starsza nie dała jej wyrzucić z siebie słowa, zniżając pysk i stykając swój nos z jej czołem — z tym życiem daję ci rozwagę i mądrość. Użyj ich, aby przewidywać konsekwencje swych decyzji nim je podejmiesz i ostrożnie decydować, gdy masz przed sobą ważne wybory do dokonania — przez Żmiję przeszedł kłujący ból, ściskający do tego jej ciało od wewnątrz, jakby coś w środku chwyciło jej trzewia w zęby lub niczym dwunożny w swe chwytne łapy i wykręciło całe jej wnętrzności niczym ścierkę. Pod Żmiją ugięły się łapy, a jej źrenice zwęziły się do dwóch małych kresek. Dawna samotniczka syknęła z bólu, nim ten nie ustał, a gdy tylko to się stało poczuła, że nawet po tym, jak otrzymała już życie jej łapy miały duży problem z stabilnym utrzymaniem jej nad ziemią. Spojrzała na dawną liderkę ze zmęczeniem i niepokojem w oczach. Szczerze to zaczynała się bać, czy Róża czasem nie zmieni zdania i nie spróbuje jej upiec na skwarek. W końcu chyba miała taką władzę jako gwiezdna, prawda? Na samą myśl przeszedł ją dreszcz, którego nie miała już siły zahamować.
— Witam cię twoim nowym imieniem, Obserwująca Gwiazdo. Twoje dawne życie jest już nieistotne. Otrzymałaś dziewięć żyć lidera, a Klan Gwiazdy oddaje ci w opiekę Klan Burzy. Broń go dobrze; opiekuj się starszymi i kociętami; szanuj swych przodków i tradycję kodeksu wojownika; żyj każdym życiem z dumą i godnością — miauknęła liderka, a już po chwili wszystko zaczęło się rozmazywać. Głosy duchów, zarówno te głośne wymawiające jej imię, jak i te cichsze, nawet szepczące zbiły się w jedną wielką masę, niczym huk uderzając w jej uszy, zbijając ją wręcz z łap. Stres ogarnął jej ciało, nim znów nie zapadła nieprzenikniona ciemność.
***
Otworzyła swe oczy, a przed nią ukazała się lśniąca w mroku Księżycowa Sadzawka i odbicie jej samej. Od razu widziała, że jej pysk wyglądał jakby co najmniej przebiegła maraton i spadła kilka razy z pagórka. Czuła się niewyobrażalnie zmęczona i choć życie jej nie oszczędzało za młodości, cała ceremonia nadania żyć naprawdę wyssała z niej energię a jedyne, na co miała ochotę, to położenie się placakiem na swym legowisku i zaśnięcie będąc wtuloną w kremowe futro Ostowego Pędu. W sumie to nawet tutaj chętnie by się rozłożyła. Dopiero po chwili uniosła głowę, co od razu zwróciło uwagę obecnych wewnątrz kotów, a zwłaszcza Smarka i Osta, którzy od razu podeszli do niej. Oboje pytali, czy wszystko dobrze.
— Czuję się jakby potwór mnie potrącił. Właściwie to trzy potwory — burknęła Żmija, już nawet nie kryjąc się z niezadowolonym i zmęczonym tonem.
Oparła się o Osta, który polizał ją lekko po głowie. Dopiero po chwili tortie podniosła się niechętnie z chłodnej ziemi — wyjdziemy z tuneli a potem… potem chwilę odpocznę — mruknęła, bo nie widziało jej się od razu po tym wszystkim ruszać. W jej głowie kłębiły się natrętne myśli o dwóch duchach które obserwowały ją uważnie z góry i oceniały każdy jej ruch. Gdyby mogła, zamieniłaby owe przemyślenia w materialne istoty i udusiłaby żeby ból głowy miał szansę ustać szybciej i przestał ją męczyć. Niestety nie miała takiej mocy, więc po prostu wraz z resztą wyszła z mrocznych tuneli na zewnątrz, gdzie zachód słońca barwił już ku uciesze klasycznie pręgowanej córki Lwiej Paszczy niebo i morze na różnorakie kolory. Mieli nawet okazję dostrzec rzadki zielony połysk, nim ognista kula nie schowała się za horyzont.
***
Następnego dnia, bo oczywiście gdy wróciła wraz z resztą do obozu większość kotów już spała a ona sama nie miała na nic siły, odbyła się jej ceremonia odciśnięcia łapy na ścianie Groty Pamięci. Tak też zebrali na nią praktycznie cały klan, biorąc nawet starszych, którym w dotarciu na miejsce pomogli wojownicy. Oczywiście, jako, że część z owych najstarszych kotów miała już problemy z chodzeniem między innymi Mżyste Futro (który tak w sumie był jeszcze w całkiem niezłej formie jak na to, że liczył sobie jakieś sto dwadzieścia księżyców, ale iść sam nie chciał) zostało przeniesionych przez wojowników. Koty zebrały się w grocie, a ich głosy niosły się po niej echem odbijając od wszystkich ścian.
Obserwująca Żmija cała wymyła się, a także zadbała, by również jej dzieci prezentowały się nienagannie. W końcu musieli się dobrze prezentować przed klanem, więc nie dała żadnemu z nich uciec spod swojego oraz Osta języka. Podobnie zrobiła z Płomykiem, który również został zabrany wraz z nimi do Groty. Z jednej strony było to małe pokazanie mu, że to teraz ona tu rządziła i miała znacznie więcej władzy, niż kiedykolwiek by się on albo ona spodziewali, z drugiej pokazanie że spokojność i dogadywanie się z poprzednimi liderami popłaca, a z trzeciej zaś nagroda za to, że się dobrze zachowywał (poza oczywiście tym że próbował rozszarpać martwego Widmo, ale to było akurat zrozumiałe) i może nawet jakaś próba... pocieszenia go po śmierci Lwiej Paszczy którą tak mocno kochał i zapowiedź, że już niedługo będzie znów mógł wychodzić z obozu.
Obserwująca Gwiazda chwilę jeszcze patrzyła na tłum przed zaczęciem przemowy.
Na przedzie zbiorowiska kotów, blisko Żmii, stała jej rodzina, wspomniany wcześniej czysty rudzielec, Piaszczysta Zamieć wraz ze swą dumną z jego nowej pozycji matką Ziębim Trelem, a także Margaretkowy Zmierzch i Nagietkowy Wschód. Noi Mżyste Futro, bo tak jej jojczał nad uchem, że chciał mieć jak najlepszy widok.
— Klanie Burzy! — zwróciła się do kotów, które powoli ucichły. — Wczoraj, jak wszyscy wiecie, otrzymałam dziewięć żyć od Klanu Gwiazdy, zostając tym samym pełnoprawną liderką Klanu Burzy i przyjmując nowe imię, Obserwująca Gwiazda — zaczęła, lustrując tłum spojrzeniem żółtych oczu — mimo, iż Sójczy Szczyt nie zdążyła wybrać zastępcy, mam nadzieję, że byłaby zadowolona ze mnie na tym stanowisku i z Piaszczystej Zamieci jako mojego zastępcy — miauknęła — jako wasza liderka postaram się, by Klanowi Burzy udało się podnieść po okropnej tragedii, jaka nas wszystkich spotkała i byśmy przetrwali i to, tak jak niegdyś okupację wilczaków i wiele innych trudnych czasów. — miauknęła, następnie podchodząc do kamiennej ściany przeznaczonej na odciski liderów. Był na niej jak na razie tylko jeden odcisk, należący do Różanej Przełęczy, bo Sójczy Szczyt nie zdołała odebrać żyć i sama pozostawić po sobie własnego.
Żmija uniosła swą łapę, następnie maczając ją w przeznaczonym do tego płynie, by już po chwili docisnąć swą czarną łapę do ściany jaskini. Gdy tylko cofnęła kończynę, a jej oczom ukazał się nowo pozostawiony ślad, po grocie rozległy się pierwsze wiwaty, a ona sama odwróciła się, by spojrzeć na Klan, którym teraz miała przewodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz