*jeszcze jesienią*
Poznanie siebie samej od środka i własnej natury nie powinno chyba być tak ciężkim zadaniem, prawda?
A jednak, gdy przysiadła sobie nieopodal rzeki, tam, gdzie zwykle, nie potrafiła wykrzesać z siebie ani jednej pozytywnej myśli. Po prostu wpatrywała się tępo w taflę wody i myślała nad tym, że nosiła krew na swoich łapach. Dużo krwi.
Ale zabijała przecież samotników. Odbierała im żywota bez najmniejszego wahania; dlaczego przychodziło jej to z taką łatwością? Bo traktowała to jako obowiązek do wypełnienia? Bo była to rzecz nieunikniona, która miała świadczyć o jej wartości?
Ale przecież śmierć matki również był obowiązkiem. I to pierwszorzędnym obowiązkiem. Miał pomóc klanowi i istotnie w pewien sposób mu pomógł. Nie powinna tego rozpatrywać, przecież zrobiła to, co było konieczne. Nie czerpała ze śmierci radości. Nigdy nie cieszyła się z cierpienia matki, nigdy nie cieszyła się z cierpienia samotników, których zabijała. Właściwie, często się za nich wszystkich modliła pod Ciernistym Drzewem. Modliła się, żeby ich dusze spoczęły w pokoju.
Więc co było nie tak? Dlaczego nie potrafiła po prostu zaakceptować swojego zadania?
Przyjrzała się swojemu odbiciu. Błękitnym oczom, lekko zarysowanemu pyskowi. Przyjrzała się rosnącej wzdłuż nasady jej nosa czarnej plamce.
"Kim jesteś?"
Lodowym Omenem. Mistrzynią Klanu Wilka. Zaciekłą wojowniczką gotową walczyć o swój dom i bliskich. Lojalną członkinią kultu. Córką. Siostrą.
Oczy jej się zaszkliły.
— Wmawiam sobie, że walczę za rodzinę, ale ktoś, kto to robi, nie wybija jej członków — powiedziała oschle i pretensjonalnie, jakby kierowała te słowa do swojego odbicia w wodzie.
"Zrobiłaś to dla jej dobra".
Czy naprawdę można mówić o dobrze w sytuacji, gdy porzuca się kogoś w ciemnym, brudnym tunelu na śmierć głodową?
"Czasem, gdy kogoś kochamy, musimy krzywdzić ich, by zapewnić im ochronę."
Tysiące myśli kłóciły się ze sobą, rozrywając jej umysł na strzępy. Nie dało się tak pracować - nie w ten sposób. Mroczna Gwiazda wyczuł, że walczyła słabiej. Wcale nie dlatego, że była słaba, ani nie dlatego, że brakowało jej wiedzy i umiejętności. To zmącony spokój umysłu i ta pycha, o której mówił - to one uniemożliwiały jej skuteczność. To one opóźniały jej ruchy. To one sprawiały, że pozwalała sobie na karygodne, fundamentalne błędy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Niepodobne do niej.
Była mistrzynią Klanu Wilka.
Czy mistrzyni przejmuje się paroma śmierciami?
Strąciła łapą kamyk do wody. Jej odbicie rozmazało się i zmieszało z odbijającym się w tafli blaskiem słońca.
— Wybacz mi. Musisz mi wybaczyć.
Westchnęła głęboko, spoglądając w niebo. Siła była przyciągająca. Każdy podświadomie pragnął być tam, gdzie było jej najwięcej. Każdy zazdrościł klanowi z potężnym liderem, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim takim odpowiedzialnym i gotowym ponieść barki klanu. Każdy chciał otaczać się tymi, którzy byli najlepsi, najbardziej podziwiani, bo to oni budzili poczucie bezpieczeństwa. Lód nieraz złapała się na tym, że sama pragnęła takiej siły - wtedy nie musiałaby walczyć z własnymi myślami, które powinny ją wspierać, a nie być jej wrogiem.
Ale nie mogła zrobić żadnego kroku do przodu, nie mogła stać się bardziej pożyteczna Klanowi Wilka, jeśli uprzednio nie odnajdzie wewnętrznego spokoju, o którym mówił jej pradziadek. Wewnętrzna burza szalała w jej sercu i kotka była przekonana, że jeśli tak zostanie, to zmieni się ono w równe pustkowie, jakim była Mroczna Puszcza.
W tym momencie przydałaby się jej jedna z tych złotych rad Zarannej Zjawy.
* * *
Wciąż nie znała odpowiedzi na wszystkie pytania. Właściwie miała wrażenie, że te niebywale szybko od niej uciekają. Nie była nawet pewna swojego celu. Co chce osiągnąć? Co chce zrobić? Na czym zależy jej w życiu? Jak chce je przeżyć? Kim jest?
Uporczywie i gorączkowo próbowała znaleźć coś, co mogłoby jej pomóc, co mogłoby jakoś ruszyć trybiki w jej mózgu i uwolnić umysł od psychicznych męczarni. Czasem przysiadywała na skraju obozu i zaczynała myśleć tak intensywnie, jakby to miało dać jakikolwiek efekt. W rzeczywistości tylko traciła czas.
Kim jest?
Mistrzynią Klanu Wilka.
— Zawalcz ze mną — powiedziała beztrosko, mierząc wzrokiem Gronostajowy Taniec. — Pora rozprostować kości i przekonać się, czy metody naszych mistrzyń są skuteczne.
Kocur zamrugał dwukrotnie, wbijając w nią otępiałe spojrzenie, jakby zastanawiał się, co ma na myśli. Wkrótce jednak doszedł do niego sens tych słów - wyzywała go na pojedynek, a więc chciała przetestować swoje i jego siły. Mógł udowodnić swoją wartość.
Jednak kotka aż rozszerzyła zdziwione oczy, gdy kocur parsknął śmiechem po przewlekłej ciszy.
— Nie biję kotek.
— Ależ nie pobiłbyś kotki, a wojowniczkę — włożyła w te słowa cały nacisk siły woli. Tak - to samo mówili jej bracia. Chcieli ją chronić, nie podnieśliby na nią łapy. Ktoś inny być może potraktowałby to z wdzięcznością, ale ona w tym pozornym akcie dobroci od zawsze dostrzegała ukrytą mizoginię. A to wszystko przez ojca - jak ona mogła go kiedyś podziwiać?
— Czy to nie to samo?
— Zależy, dla kogo — ucięła spokojnym i zrównoważonym tonem. — Wojownikiem zostałeś za umiejętności, a nie za barwne słownictwo. Możesz przyjąć wyzwanie, jak to przystało na mężnego kocura, albo się go nie podjąć. Jeśli nie jesteś słaby, nie masz powodu, żeby się obawiać.
Ostatecznie to musiało go przekonać, bo pokręciwszy głową z niedowierzaniem, przyjął pozycję bojową. Kotka zastanawiała się, ile kotów tak naprawdę pokusiłoby się o trening walki - z tego, co słyszała z opowieści starszych, za czasów Mrocznej Gwiazdy w obozie często toczyły się takie pojedynki, dodatkowe ćwiczenia dla wojowników, którzy chcieli sprawdzić swoje możliwości. A teraz? Zdawało jej się, że dopóki nie wskazywano konkretnych kotów pazurem, żadnemu z nich nie chciało się stanąć do walki. Rozleniwili się.
— Ostrzegam, że urok osobisty może przyćmić techniki mojej walki — miauknął kocur, przechylając głowę z grzecznym uśmiechem.
— Uroku osobistego należy się wystrzegać dwukrotnie bardziej, niż złowrogiego spojrzenia — mruknęła w odpowiedzi, wytężając zmysły. Zawarta w jej słowach sugestia mogła zostać odebrana jako zwykłą ripostę, ale w rzeczywistości była również w pewien sposób poradą. Dobrze wiedziała, jak autorytet przyciągał spojrzenia i wabił do siebie koty. Była zapatrzona w swojego ojca, a kiedyś również w Mroczną Gwiazdę. Dostrzegała siłę w nich obojgu, ale przestała na niej polegać w wyłączności - dostrzegła również to, ile zła się za tym kryło. Prawda była taka, że autorytet dawał szereg możliwości, łatwo było się nabrać na kogoś, kto swoją pewnością siebie i charyzmą obdarzał inne koty złudnym poczuciem bezpieczeństwa.
"Niezwykle złudnym", dodała ponuro w myślach. A może to tego szukała? Autorytetu?
* * *
Stała już na leżącym na grzbiecie Gronostajem. Część kotów w obozie przystanęło, znajdując chwilę wytchnienia od obowiązków, by popatrzeć na trening - teraz znali już zwycięzcę. Nie było ciężko z nim wygrać. Przez chwilę zaczęła się nawet zastanawiać, czy Mroczna Gwiazda się mylił - przecież nie brakowało jej umiejętności i z łatwością kładła nawet silnych wojów. Szybko jednak wydedukowała, że jest duża różnica w walce z duchem, który doświadczył wieczności i obcował z nią przez długi czas, a zwykłym, szarym wojownikiem z przeciętnymi umiejętnościami.
Wysunęła pazury i przytknęła je do gardła wojownika, mierząc go uważnym spojrzeniem.
— I tutaj skończyłoby się twoje życie, gdyby to nie były ćwiczenia — tknęła kocura w pierś. — Musisz się wziąć do pracy.
— Zaiste, choć ta śliczna buźka nie przywykła do pracy, moja droga — odparował, podnosząc się na łapy i rozciągając. Cały czas podążała za nim wzrokiem.
— A więc czas, by to zrobiła — odparła lakonicznie; wiedziała, że kocur chciał popchnąć ją do rozmowy, ale zamiast tego po prostu ją ucięła. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Pojedynek zakończony, wygrała, ale to wcale nie rozwiało jej wątpliwości i problemów.
Kim była?
Siostrą.
Potrafiła walczyć z duchem, który robił tak okropne i przeraźliwe rzeczy, że świadomość tego wielu przyprawiała o niepokój, a nigdy tak naprawdę nie zebrała się na odwagę, by porozmawiać z klanowym wyrzutkiem.
Za każdym razem, gdy patrzyła na siostrę, widziała w jej oczach tylko smutek i rozczarowanie.
Gdy rozpoznała jej pysk wśród innych klanowych kotów, spostrzegła, że siedziała w towarzystwie Bladej Łapy. Kocur nic nie mówił, a tylko pociesznie położył łapę na jej łapie, gdy ta do niego rozmawiała.
Ruszyła w ich stronę, a widząc to, Blady delikatnie odsunął się od Szadź, by odejść, a gdy się mijali, Lód splotła się z nim końcówkami ogonów.
— Powodzenia — mruknął tylko kocur i odszedł gdzieś, pozostawiając kotki same.
Szadź spojrzała na Lód jakby zaskoczona, że siostra postanowiła akurat teraz z nią porozmawiać.
— Widzę, że się dogadujecie — zagaiła rozmowę Lód, wodząc wzrokiem po znikającej sylwetce białego. — Nie zanudził cię na śmierć?
Lód i Blady lubili swoje towarzystwo być może dlatego, że od interakcji społecznych woleli rozmawiać na tematy związane ze sprawami klanu. Szadź jednak była bardzo emocjonalną duszyczką, wydawało się, całkowitym przeciwieństwem białego kocura.
— Nie rozmawia dużo, ale słucha mnie — odparła cicho Szadź, lekko zawstydzona. — Czemu przyszłaś?
Lód westchnęła głęboko. Chciałaby powiedzieć, że ją kocha, ale czymby to było, niż tylko kolejnym ckliwym kłamstwem? Matce też to powtarzała, a koniec końców to ona pozostawiła ją na pewną śmierć.
— Jak się czujesz? — spytała po prostu. W tonie głosu mistrzyni nie dało się wyczuć litości, troski czy łagodności. Wypowiedziała te słowa z tak chłodną obojętnością, jakby właśnie instruowała kolejnych wojowników na szkoleniu.
— Nie chcę cię martwić — miauknęła Szadź i zbyła ją machnięciem łapy.
— Widziałam już wiele rzeczy, Szadź — powiedziała Lód. — Możesz mi zaufać. Wiem, że nasza relacja nie wygląda najlepiej...
Właściwie to wyglądała tragicznie.
— ...Ale obiecałam komuś ważnemu, że będę cię chronić i zrobię to bez względu na cenę. Mogę spróbować porozmawiać z Błękitną Gwiazdą. Jako mistrzyni mam większe przebicie, może...
— Nie — Tchórzliwa Łapa przerwała i pokręciła głową. — To nie twój problem. Nie możesz mi pomóc, dopóki ten klan jest ślepy na odmienne zdanie. Ale ja wierzę, że każdy z Wilczaków ma w sobie trochę dobra. Trzeba po prostu z nimi porozmawiać!
Lód zacisnęła zęby i pokręciła głową z żalem. Jeśli siostra dalej będzie myśleć w ten sposób, nie da rady w Klanie Wilka.
— Nie rozumiesz.
Atmosfera znów zagęstniała; to działo się tak często, gdy rozmawiała z siostrą.
— Wiem, co widzę — Szadź pociągnęła nosem. — Jestem to winna mamie.
Łzy poleciały jej z oczu, a Lód poczuła, jak serce kruszy jej się na kawałki. Skrzywdziła nie tylko mamę, skrzywdziła Szadź. Gdyby tylko się o tym dowiedziała... Nigdy by jej nie wybaczyła.
— Mama jest z ciebie dumna — zapewniła ją Lód. — Na pewno.
Powinna się spodziewać tego, co miało się za moment wydarzyć, ale mimo to zakłopotała się, gdy Szadź wybuchnęła płaczem i rzuciła się w jej stronę, zatapiając pysk w futrze. Lód okryła mniejszą i słabszą siostrzyczkę ogonem, liżąc ją czule po głowie.
Była potworem.
— Dlaczego nas opuściła? — załkała szylkretowa kotka. — Dlaczego odeszła bez słowa? Gdzie teraz jest? Czemu nic nie powiedziała?
Lód westchnęła ciężko i położyła po sobie uszy.
"Pozwól jej odejść."
— Myślę, że uznała, że to będzie dla nas najlepsze. Ten klan nie był dla niej.
— A dla mnie jest? — zamrugała siostra, by oczyścić oczy z łez, ale te na nowo rozbłyskiwały w jej ślepiach.
— Teraz nie, ale może kiedyś? — Lód starała się wybrzmieć uspokajająco. — Nigdy nie jest za późno na nawrócenie.
— Mama by tego nie pochwalała.
— Czasem... — Lód na moment przerwała, zamyślając się. — Czasem trzeba zrobić to, co jest najlepsze dla ciebie, a nie to, co najlepsze dla innych. Szadź... Czy Klan Gwiazdy kochał naszego dziadka, którego spalił piorunem?
Szadź milczała.
— Czy kochał Szakalą Gwiazdę, ukochaną mentorkę naszej kochanej cioci, której zgotował ten sam los?
Ciszy nie było końca.
— A czy kocha ciebie, skoro widzi, że cierpisz, ale w żaden sposób ci nie pomaga? Skoro zabija tych, których kochasz, bo ich poglądy nieco się różnią?
Szadź rozpłakała się jeszcze bardziej.
— Szadź... Wiem, co czujesz — to było kłamstwo. Lód niekoniecznie potrafiła postawić się w skórze innych osób, ale bardzo chciałaby móc. Być może wtedy byłaby w stanie lepiej zrozumieć siostrę i jej pomóc. — Ale proszę, postaraj się nas zrozumieć. Nie potrafię modlić się do kogoś, kto zesłał piorun na dziadka. Nie potrafię modlić się za kogoś, kto nie kryje się nawet z tym, że szydzi sobie z Klanu Wilka i nadużywa swojej mocy.
Nawet w jej oczach zaiskrzyły się na moment łzy, które szybko skryła; wspomnienie o martwym dziadku aż wstrząsnęło jej ciałem. Jak mogli mu to zrobić? Wierzył w Mroczną Puszczę, jasne, zabijał, ale poza tym wszystkim był kochającym dziadkiem, wspaniałą osobą z poczuciem humoru i drygiem do opowiadania historii. Nie zasługiwał na taki los.
— Czy Klan Gwiazdy ci kiedyś pomógł? — kontynuowała Lód i skryła w sobie ból, który promieniował w jej sercu, gdy widziała, jak mina Szadź zdawała się coraz bardziej skonsternowana, zawiedziona i wręcz przerażona. Nie chciała rozsypywać jej wiary na strzępy - wprawdzie mówiąc, wolałaby, aby Szadź tak jak przedtem nie kwestionowała wiary w Klan Gwiazdy. Ta wiara dawała jej nadzieję i szczęście, i Lód to widziała. Mało kto potrafił dostrzec światło w najciemniejszym tunelu tak jak ona. Nie chciała, by bez tej wiary była pusta w środku; nie chciała dla niej takiego cierpienia, bezsilności i przeświadczenia, że przodkowie ją opuścili. Ale nie będzie bezpieczna w Klanie Wilka, jeśli nie zaadaptuje się do zasad. — Powiedz mi, proszę, ile razy się modliłaś. Dostałaś jakąś odpowiedź? Znak? Głos? Objawili ci się we śnie? Powiedzieli, co robisz źle i jaką drogę powinnaś wybrać? Pocieszyli po tylu śmierciach? Zesłali dobry omen?
Szylkretka pokręciła wolno głową, speszona, a Lód aż zaczęła czuć wyrzuty sumienia.
— Masz rację. Nie odzywają się, ignorują moje prośby, moje modlitwy... — wymieniała, a Lód zaskoczyła się, że siostra tak łatwo się z nią zgodziła. Zdawało się, że nic nie było w stanie odwlec jej od wiary w Gwiezdnych. — Ale ja wierzę, że są. I że widzą te niesprawiedliwości. Wierzę, że to wszystko ma jakiś sens. Ale... Rozumiem, czemu ich nie popierasz.
Lód uniosła brwi.
— Naprawdę?
— Tak. Przepraszam, że cię do tego namawiałam. Wiem, co czujesz. Wiem, że musisz się na nich bardzo złościć po śmierci dziadka... Nie rozmawiałam z nim dużo, był zapracowany, ale czasem, gdy go odwiedzałam... Nigdy mnie nie odpychał. I opowiadał o śmiesznych rzeczach, które robił w młodości — na jej pysk wtargnął nieśmiały, łagodny uśmiech. —Wiedziałaś, że udawał kotkę, żeby przypodobać się liderce?
Lód parsknęła śmiechem. Tego dziadek jej nie mówił.
— Poważnie?
Szadź pokiwała głową. Oczy wciąż miała wilgotne od łez, ale teraz się uśmiechała.
— Dziękuję, że jesteś. Jesteś dobra. Nie jak oni wszyscy. Jesteś inna.
Lód pokręciła głową.
— Nie mów tak, Szadź. Nie znasz mnie — uśmiechnęła się z żalem. — Nie jestem dobrą osobą. Ale ty jesteś. I nie musisz się zmieniać, ale musisz się nauczyć, jak udawać. Inaczej będzie ci tu ciężko. Wiesz o tym, prawda?
Siostra pokręciła smutno głową, najwyraźniej uświadamiając sobie, co stanie się z nią, jeśli będzie otwarcie głosić wiarę w Gwiezdnych.
— Wiem, ale... Będziemy razem, prawda?
Lodowy Omen zawahała się, ale zaraz podniosła łapę i położyła ją delikatnie na słabiutkiej łapie siostrzyczki w geście pojednawczym.
— Zawsze. I przepraszam — to słowo rzadko kiedy przechodziło jej przez gardło. Teraz wypowiedziała je bez żadnego problemu. Siostrze się należało.
Szadź przysunęła się do niej bliżej.
* * *
Nie była tylko mistrzynią i siostrą, która zobowiązała się do ochrony; była także córką. Usiadła w cieniu drzewa, przy rozpościerającej się polanie, której przestrzeń zwięczał wielki, metalowy odłam jakiegoś powietrznego Potwora. Na wiosnę kwitły tu kwiaty - drzewa wypuszczały pąki, pyłki osuwały się z gałęzi, zielony krajobraz poprzestrzelany był pstrokatymi barwami i białymi kwiatami. Teraz jednak to miejsce zdawało się powoli umierać, by narodzić się na nowo. Kochała za to porę opadających liści i następującą ją porę nagich drzew.
Ponure niego nadawało jakiegoś niepowtarzalnego klimatu, uspokajało ją, sprawiało, że miała szansę wyciszyć się i pomyśleć bez nadmiaru zewnętrznych bodźców, które by ją niepotrzebnie rozpraszały. Chłodna bryza muskała jej futro. Nie mogła czuć się lepiej.
Patrzyła na kwiaty, których mróz jeszcze nie zdołał zabić; oświetlane przez złociste i czerwone barwy drzew płatki kwiatów były jedynym, co pozostało po minionym sezonie. Czerwone maki, dmuchawce, z których wiatr już dawno zerwał wszystkie lotne płatki.
Musiała zadać sobie pytania, które pozwoliłyby jej dojść do odpowiedzi. To jak te gierki umysłowe, w które lubiła grać w dzieciństwie z dorosłymi kotami.
Czy zrobiłaby to drugi raz? Nie miała wątpliwości, że najprawdopodobniej tak. Klan potrzebował silnych wojowników - i ową siłę nie rozumiała jedynie jako siłę fizyczną, ale przede wszystkim psychiczną. Matka była odważna, potrafiła walczyć za swoje ideały - to ona rozpaliła w sercu Lód gotowość do walki o swoje prawa, gotowość do przeciwstawienia się przesądom i uprzedzeniom, które utrudniały jej osiąganie sukcesów. Ale była wrażliwa, choć zawsze zapierała się, że tak nie było. Była słaba, fizycznie i psychicznie. Nie dałaby rady. Nie wróciłaby do łask.
Zatem czy było coś, czego żałowała w tym, co zrobiła?
Tak. Przede wszystkim tego, że zrobiła to w tak haniebny sposób. Uznała, że lepiej będzie ją zmęczyć, by nie pozostawić na niej swojego zapachu, ale ona nie zasługiwała na podstęp. Zasługiwała na szybką, bezbolesną śmierć. Lód było przykro, że nie mogła jej tego zapewnić.
Ale było jeszcze coś, co mogła zrobić, by ją uhonorować.
Jednak zanim zdążyła zrobić choćby krok, usłyszała pęknięcie gałązki. Naprężyła się i zaczęła bacznie obserwować teren wokół siebie. Zobaczyła bure futro mknące przez zarośla.
— Stój. Widzę ciebie — powiedziała ostrzegawczym tonem głosu. Wkrótce niezdarnie ze skraju lasu wydostał się Szczurzy Cień. Jego obecność zdziwiła mistrzynię. — Co tu robisz?
— A co, nie można już wychodzić na spacery? — odparł Szczur, po czym zachichotał maniakalnie. Obmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem. — Wyglądasz jak on! Na kruki i wrony, myślałem, że widzę Mroczną Gwiazdę we własnej osobie!
Nie odpowiedziała. Kocur znów zachichotał.
— Dziw, że żyję. Dziw, że żyję — wymamrotał. Gdy spróbowała się zbliżyć, zaciekawiona, cofnął się natychmiast, strosząc futro. Ciężko było stwierdzić, czy był przestraszony, czy wręcz przeciwnie.
— Śledziłeś mnie?
— Śledzić! Ja! — zaśmiał się tak głośno, że zabolały ją uszy. Zaczął się trząść wręcz w histerii. — Zabiłaby mnie.
— Kto?
— Ona — nagle oczy mu zwilgotniały, zaczął charczeć i dyszeć, jakby ledwo mógł wziąć powietrze w płuca. — Największa, najpotężniejsza... To ona mi to zrobiła.
Zmarszczyła brwi, zainteresowana. O kim mówił? Kim była ona? Czy inni kultyści o tym wiedzieli? Spytałaby, gdyby wcześniej miała choć zalążek wiedzy. Myślała jednak, że Szczurzy Cień zwariował, bo to, co działo się w kulcie, najzwyczajniej go przerosło.
Wysunął ku niej łapę i wycelował w nią pazurem.
— A ty... Ty mi ich przypominasz — zakasłał gardłowo. — Nie daleko pada jabłko od jabłoni.
Przekręciła głowę.
— Co masz na myśli?
Ten kocur był... Interesujący. Czy odezwało się do niego widmo przeszłości? Czy był jedną z ofiar jej pradziadka, której udało się przetrwać? I przede wszystkim co - albo bardziej kto - jest odpowiedzialny za jego szaleństwo?
Chyba, że szaleństwo to tylko przykrywka, dodała w myślach. A on jest dobrym aktorem.
— To ile już krwi masz na łapach, co? — zaśmiał się po raz kolejny, chociaż mistrzyni tym razem miała trudności z rozpoznaniem, czy to faktycznie był śmiech, czy chorobliwy płacz. — Kto zasmakuje krwi kota nie nacieszy się myszą! Czuję, jak od ciebie śmierdzi... Jesteś jak oni... Jak oni wszyscy... Do czego tu doszło — zabrakło mu tchu i chrząknął, krzywiąc się zaraz. — Ten klan jest już zdany na porażkę. Wszyscy pomrzemy. Wyście już dawno postradali zmysły.
Bredził, to było oczywiste, ale nawet w największych bredniach dało się wyczuć przelewającą się przez słowa historię kota, który je wypowiadał. To była druga, ciemna strona kultu, o której Lód nie miała pojęcia, gdy była małym, niewinnym dzieckiem, którego największym problemem była zgubiona kulka mchu. To jej pobratymcy mu to zrobili. Czy zasłużył?
Poczuła się nieswojo, gdy zaczął mówić o morderstwach. Nie mógł wiedzieć, a mimo to napięcie w niej wzrosło.
— Nie przypisuję sobie win poprzednich pokoleń — odparła krótko i chłodno. — Ani tego, co robił mój pradziadek.
Kocur zaśmiał się histerycznie.
— A co to za różnica? — parsknął. — Działasz dla tej samej sprawy, co on. Wiesz, co kiedyś zrobił?
Milczała.
— Kazał rozerwać kota na strzępy. W powietrzu czuć było smród mięsa, po całym obozie walały się narządy... — jego oddech zadrżał. — Niektórzy twierdzą, że przez całe księżyce nie było można się go pozbyć. Jego poplecznicy, z których potomkami się bratasz, zjadali to wszystko na oczach całego klanu. A wy go wielbicie.
Wzdrygnęła się. Tak, niejednokrotnie opowiadano jej o tym wydarzeniu. Wciąż nie mogła się nadziwić, jak okrutne były tamte czasy - psychikę miała silną i wiele już zniosła, ale myśl o sposobie, w jaki rządził jej pradziadek przyprawiała ją o mdłości.
— Wielbić to duże słowo — zauważyła lakonicznie. — Nie wielbię go.
— Oczywiście, ale modlitwę mu złożyłaś — w jego tonie dało się wyczuć żywą nienawiść.
— Ty również musiałeś ją złożyć — odparła spokojnie. — Pewne rzeczy po prostu należą do obowiązków i nie można ich zignorować.
Szczurzy Cień znowu uśmiechnął się tak szeroko, że Lód nie miała dotąd pojęcia, że jest to fizycznie możliwe.
— Jeśli tak szczerze mnie nienawidzisz, czemu nie spróbujesz mnie zabić? — kontynuowała, pytając ze szczerym zainteresowaniem. Szczur dysponował wiedzą, która mogła im realnie zagrozić, czemu więc jej nie wykorzystywał?
— Zabić? — powtórzył cicho bury. — Sami siebie powybijacie. Wystarczająco czeka mnie cierpienia, gdy umrę, żeby jeszcze się o nie dopraszać. Jeszcze i mnie rozerwą na strzępy.
I zaśmiał się po raz kolejny, znów histerycznie i maniakalnie.
— Z duchem może wygrać tylko inny duch — powiedział łamiącym się głosem. — Działaj sobie dla ich sprawy, a jak wpadniesz komuś w oko, to staniesz się przerzucaną z łap do łap zabawką. Jak ja, jak Upadły Kruk, jak Kunia Norka.
Lód zacisnęła w zamyśleniu zęby. Nie była ślepa - wychowała się w tej wierze i była kultowi całkowicie wierna, ale dostrzegała także ilość manipulacji i kłamstw, która się za tym wszystkim kryła. I z jednego powodu wcale jej to nie zniechęcało.
— Nie, Szczurzy Cieniu — podjęła odpowiedź. — Zabawkami zostają ci, którzy są zbyt słabi, by zakwestionować hierarchię. Wasz własny strach was zdradził. I upór, i wrogość. Kult nigdy nie porzuci kotów, które go podtrzymują, ale chętnie sprawdzi ich siłę i odporność psychiczną.
Bury zniżył głowę i ruszył parę kroków do przodu, jakby zamierzał już odejść od mistrzyni. Ciężko stwierdzić, czy był zmęczony rozmową, czy zdenerwowany.
— Fałszywy honor — powiedział pod nosem, a w miarę, jak się oddalał, odgłosy jego kroków cichły. Lód nie przypuszczała, że ją śledził; usłyszałaby go. Skłaniałaby się bardziej do twierdzenia, że ich ścieżki się skrzyżowały. Powiodła za nim wzrokiem, gdy całkowicie zniknął za drzewami. On również miał trochę racji w tym, co mówił. I doskonale zdawała sobie sprawę, że Szadź podzieli jego los, jeśli nie przejrzy na oczy. To była jedna z wielu rzeczy, które musiała wziąć na własne barki.
Rozejrzała się po polanie i westchnęła. Matka musiała poczekać.
Wróciła się do obozu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz