Podskoczyła zaskoczona, słysząc nagły szmer od boku i dostrzegając ruch. Jasne futro wybijało się na tle szarawych skał budujących wyspę oraz przy ciemnościach pochodzących z nocnego nieba.
Końcówka ogona zadrżała jej z ekscytacji, a szczery uśmiech wkradł się na jej pysk. Zerknęła z rozbawieniem w jasną zieleń oczu koleżanki, nachylając się w jej stronę. Bez cienia sarkazmu w głosie mogła przyznać, że jej tu właśnie brakowało.
— No w końcu! — rzuciła z taką nonszalancją, jakby przyjście Karaś było czymś pewnym. — Zalało wam wszystkie drogi w tym Klanie Nocy? — parsknęła życzliwym tonem. Ilekroć żartowała, starała się jak najbardziej podkreślać, iż czyni to w przyjaznym geście, a nie z chęci dogryzienia komuś. To nie leżało w jej naturze.
— Powiedzmy, że reszta się wlekła — mruknęła. — A ja nie chciałam, by zostali w tyle, jeszcze by się pogubili beze mnie — rzuciła swobodnie.
Północ zaśmiała się odrobinę za głośno, może niezbyt zgrabnie, brzmiąc bardziej jak duszący się pelikan, aniżeli młoda kotka. Na zaniepokojone spojrzenie siedzącego blisko kotka odpowiedziała głupkowatym wyszczerzem. Nie martwiła się, że jej zęby mogły nie lśnić bielą po ostatnim posiłku, kto by się przejmował takimi bzdetami?
— Oh, czy to jakiś ukryty przekaz, że pora na wyścig? — spytała z nieukrywanym podekscytowaniem. — Wiesz, wciąż mamy remis. Może pora to zmienić? — podsunęła, rozglądając się. Pomimo tkwienia na uboczu, wyspa wydawała się dzisiaj zatłoczona. Balansowanie między taką ilością kotów wydawało się mocnym utrudnieniem. A ona, choć zwinność i szybkość we krwi miała, wolała nikomu nie podpaść. — Albo wiesz co? Nie dzisiaj. Następnym razem. Dam ci się podszkolić, aby wyścig był uczciwy, nie mogę ci po raz kolejny dawać fory... — oświadczyła, choć jej rzeczywistym lękiem było staranowanie wszystkich na drodze i "godne pożałowania" zaprezentowanie się przed Karasiową Łapą.
— Tak właściwie to jestem dzisiaj w niezłej kondycji, pora na rewanż mi odpowiada — odparła, ku niechęci dymnej.
No bo jak to, ona odmówi? To by nie było do niej podobne. Ona zawsze miała siły, chęci i zawziętego ducha rywalizacji.
— Widzę, że ktoś tu jest bardzo pewny zwycięstwa — rzekła ostrożnie. — No no, wstrzymaj się, koleżanko, bo cię ta pewność zgubi! — upomniała z taką wiarą w głosie, jakby była profesjonalistką w tych sprawach.
— Tak? — powtórzyła z zainteresowaniem. — A może to ty cykorzysz? — rzuciła.
Północ spięła się, z lekka speszona. Widziała te pełne rozbawienia iskierki w ślepiach, ale sama myśl, że jej zbędne lęki były prawdziwe, ją stresowała.
— To słowo nie współgra z moim imieniem, także coś ci się pomyliło — zaparła, sunąc ogonem po ziemi. — Ja to bym chętnie posłuchała, jak się sprawy w twoim klanie mają. Siedzimy w takim miejscu, że ledwo co słychać co ta wasza Srocza Gwiazda nadaje ze skały — rzekła, starając się odbiec tematem najdalej, jak się da.
***
Status wojowniczki brzmiał już całkiem poważnie, tak samo jak posiadanie uczennicy, którą jednak otrzymała dosyć nietypowo. Nie stała sobie w tłumie, wyczekując mianowania kociąt i znienacka zostając wywołana, tylko wszystko zdarzyło się w trakcie zgromadzenia, po dosyć nieprzyjemnej sytuacji.
Jastrzębia Łapa była cudowna. Bijąca Północ nie powiedziałaby o niej ani jednego, złego słowa. Miała jednak na uwadze, że kotka niedawno straciła brata, potem lubianego mentora i współpraca z nią mogła nie być taka prosta, jak czarna zakładała. W jej świecie wszystko było łatwe i rzeczywistość zbyt często starała się popsuć jej wizję.
Jako, iż tego dnia trening miały zaliczony, postanowiła wyrwać się na chwilę z panującej w obozie rutyny i przejść na patrol. Nie ukrywała tego przed samą sobą, że idąc w stronę granicy, zawsze prowadził ją jeden cel.
Wcześniej ich każde spotkania wynikały z czystego przypadku, a teraz szła tam z wyraźną nadzieją, iż dane będzie jej ujrzeć jasne futro okraszone ciemniejszymi, dwubarwnymi plamami.
Przy panującej pogodzie i zaśnieżonym terenie, Karaś mogła się wyjątkowo zlewać z krajobrazem. Za to ona na pewno rzuci się w oczy, póki mrok nie pokrył świata.
Dymna zmarszczyła nos, poczynając szukać znajomego zapachu, jednak przez liczne deszcze, czuła tylko woń mokrej ziemi. Nawet wpatrywanie się w podłoże nic nie dawało, bo wszelkie pozostawione ślady zaraz to przysypywała nowa warstwa śnieżnego całunu.
Nie zamierzała się poddawać. Oczywiście liczyła po prostu na łut szczęścia. Nie skupiła się nigdy na porze, w jakiej się spotykały. A mogło to mieć znaczenie, bo na pewno nie widywały się z samego rana, ani pod ciemny wieczór. Może i logika bywała czasem pomocna.
— Karaś, Karaś... — ćwiergotała pod nosem, jakby ciągłe nawoływanie miało pozaziemskimi siłami ściągnąć jej koleżankę wprost przed nią. Bo skoro Klan Gwiazdy już sobie istniał, to czemu nie mógłby być przydatniejszy w rozwiązywaniu nawet tych prostych, codziennych problemów?
— Północ?
Zatrzymała się, przez chwilę nie poznając głosu zagłuszanego szumem wiatru. Czasami do jej głowy nachodziła myśl, a co gdyby natrafiła na innego kota Klanu Nocy i wydała to, że spotyka się notorycznie z Karasiową Łapą?
— A co to za niepewność w głosie? — zagadnęła. — No nie mów, że mnie nie poznałaś, bo się pogniewam — zaśmiała się, podchodząc śmiało bliżej granicy. Pomimo tkwienia na plaży, piach już dawno zaginął pod grubą warstwą śniegu.Z boku widać było rozległe morze, którego widok odświeżał jej wspomnienia ze wspólnej nauki pływania. Gdy tylko ponownie zrobi się cieplej, miała nadzieje na kontynuacje nabywania tej umiejętności.
<Karaś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz