BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

24 czerwca 2024

Od Betelgezy

 *jakiś czas temu*

Chłodny wiatr przeszywał jej futro, gdy stała u stóp budynku, a łapy zapadały się pod nią, jakby nagle straciły całą siłę, z którą udawało im się dotąd utrzymywać jej ciało. To wszystko eskalowało tak szybko. Zbyt szybko. Krew dudniła w jej uszach.
Koszmar zaczął się tak niespodziewanie. To był zwykły dzień, taki jak inny - spędzała czas na dole, gdzie wciąż przybywała i wybywała niezliczona ilość kotów, rozmawiających ze sobą hucznie, zakładając się, kto wygra następną walkę czy podchodząc do klatki i celowo drażniąc więźnia. Gangsterzy, pieszczochy, lichwiarze i oszuści bawili się w nieskończoność; nawet sama Betelgeza zabawiała ich, demonstrując swoje umiejętności szpiegowskie i wspinając się po najróżniejszych pozostałościach opuszczonego dawno temu budynku. Musiała w końcu jakoś zaskarbić sobie sympatię członków gangu i robiła to tak pieczołowicie, jak tylko mogła, starając się zapamiętywać imiona i do każdego zwracać się po nich, aby wydać się dużo bardziej im bliska. Wtedy coś się stało.
"Bastet tu jest!"
Krzyk poniósł się echem po całym opuszczonym budynku i doskonale zapamiętała moment, gdy równomiernie z odgłosem wszystkie koty ucichły, zaprzestając żywych rozmów czy zabaw. Przybyli znieruchomieli, wartownicy natychmiast wybyli z budynku, by zobaczyć, co się dzieje; wkrótce już cały tłum kotów wypełzł z Kołowrotu, obserwując toczące się na dachach walki. Betelgeza ledwo powstrzymała zduszony okrzyk, gdy ujrzała dwie zaciemnione w blasku nieba sylwetki walczące między sobą na szczycie dachu budynku, odskakujące i wyprowadzające atak. Ciężko było nadążyć za tym wzrokiem. Prześmignęły z dachu na dach, a wszyscy gangsterzy w jednej chwili wybiegli im na spotkanie, by stłoczyć się u stóp budynku, na którego dachu miał się zakończyć krwawy bój. Betelgeza do nich dołączyła.
Teraz stała już w tłumie, ze zdumieniem obserwując sceny, które rozgrywały się nad jej głową. Modrowronka przegrała walkę, ale nie wojnę - Matka się z nią rozprawiła. Szylkretka żyła, ale najwidoczniej nie mogła się poruszać. Była bezbronna.
Wszystkie mięśnie w ciele samotniczki napinały się, żyły wystawały z miejsc, w których futro było bardziej przylegające. Wiedziała, z czym się to wiązało. Najprawdopodobniej wszyscy tu obecni chcieli rzucić się na matkę. I już teraz dwójka kotów zaczęła wspinać się w jej stronę. Betelgeza musiała się mocno wysilać, żeby nie wrzeszczeć z natłoku emocji i presji. Wiedziała, że Bastet nie miała już żadnego wyjścia - nie mogła uciekać, była poraniona, zabiliby ją natychmiast. Zdawało się, że każda ścieżka skończyłaby się dla niej tragicznie. Nie mogła wiecznie stać na tym budynku. W końcu będzie musiała zejść, by zjeść i wypić, a w przeciwnym razie padnie z wycieńczenia. Ta myśl zabolała Gezę na tyle, że oczy jej się zaszkliły, co szybko spróbowała ukryć. Na szczęście dla niej, większość kotów zbyt była zajęta śledzeniem akcji, żeby zwracać na nią uwagę.
Vankę przeszył chłodny dreszcz, gdy samotnicy zaczęli wspinać się po rynnach czy kontenerach na dach. Co oni wyprawiali? Nagle objął ją strach. Nie mogli przecież jej zaatakować. Modrowronka tam była. Bastet mogłaby ją zabić!
Wtedy Białozór przecisnął się przez tłum. Wrzeszczał na wspinających się samotników, próbując się dostać wystarczająco blisko.
A Betelgeza widziała wszystko - rozczarowanie na pysku Modrowronki, gdy Białozór wybrał zemstę na wrogu zamiast jej życia. Widziała dumne spojrzenie Matki. Zachowała klasę i chłodną kalkulację nawet w tak kryzysowej sytuacji. Nawet wtedy nie pozwoliła wytrącić sobie kontroli. Doskonale zadrwiła sobie z Białozora, pokazała mu, jak wielkie ma doświadczenie w tej samokontroli, która emanowała z niej całymi pokładami - w tym, jak chodziła i skakała po dachach i w tym, jak potrafiła świetnie trzymać innych w garści. Pozycja lewej łapy taty musiała wiele ją nauczyć.
Teraz jednak na nic nie mogło się to zdać. Następne sceny też były dla Gezy bolesne - Białozór wszedł na dach, Modrowronka została zabita, a Bastet rzuciła się wprost na vana, zrzucając go i siebie z budynku. Gdy usłyszała głuchy trzask i dźwięk upadku, znieruchomiała. Łzy napłynęły jej do oczu. Ukryła je, ale natychmiast poczuła, jak serce zaczyna jej bić mocniej, jak zaczyna wewnętrznie panikować. Wszystko, co wokół się działo, nagle ucichło. Nie widziała, jak ku Białozorowi pędzą uzdrowiciele, gdy rozniósł się jego wrzask - z fizycznego bólu oderwanej przez Bastet łapy, ale przede wszystkim psychicznej udręki. Nic jej to nie obchodziło - nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje, nie zauważyła nawet, gdy zszokowany tłum zaczął wracać do budynku. Stała jak wryta. Nie potrafiła się ruszyć. Nie potrafiła niczego zrobić.
A gdy była całkiem sama, rozpłakała się.
Tak mocno, jak nigdy w życiu.
Co teraz będzie? Co będzie bez mamy? 
W jednej chwili straciła całą nadzieję.

* * *
Wspinała się po starym, zakurzonym materiale, który kiedyś mógł służyć Wyprostowanym jako pełnoprawna firanka. Teraz zwisała niedbale z jednego z okien na parterze budynku. Czuła wokół siebie tysiące spojrzeń. Do wieczora było jeszcze sporo czasu, a do uwięzionego ojca zdążono się przyzwyczaić, dlatego starała się zabić nudę odwiedzających, robiąc przed nimi pokaz własnych umiejętności.
Poza tym wtedy nikt nie mógł zobaczyć łez na jej oczach.
Czuła się źle. Świadomość śmierci Matki wciąż ledwo do niej docierała, jakby to nie była prawda, a tylko podstępna ułuda. Dobrze jednak wiedziała, co się stało. Widziała to na własne oczy. Myślała o tym każdego ranka, każdej nocy. Dlatego wykorzystywanie talentu, który odziedziczyła po Matce, był dla niej najbliższą i najlepszą ucieczką od rzeczywistości.
Złapała się łapami o wiszący materiał, zaczepiając się delikatnie pazurami; ktoś, kto miał w swoich łapach mniej tego wyrafinowania i precyzyjnej celności rozerwałby go na strzępy, ale ona tak starannie dobierała następne kroki, że widać było tylko cienkie rysy. Tylko to zostało jej po Matce. Tylko te umiejętności. Tylko to jej o niej przypominało. Nie chciała nawet sobie wyobrażać, jak musiał czuć się z tym faktem ojciec. 
Niektóre koty wiwatowały, gdy wspiąwszy się na szczyt materiału, skoczyła na jakąś starą półkę. Jej metalowe części pokryte były rdzą, a drewno wyraźnie spróchniało. Ciekawe, ile księżyców to miejsce było już opuszczone. I dlaczego Wyprostowani się stąd wynieśli.
Gdy balansowała po półce, część kotów wstrzymało oddech, jakby spodziewając się, że pod ciężarem kotki deski runą, rozerwą się i spadną. Nic takiego się nie stało, choć w istocie wszystko w tym miejscu było tak stare, że rozkładało się na oczach. 
Gdy dotarła do krańca półki, skoczyła przed siebie i zsunęła się po ścianie, zostawiając na niej ślady pazurów. Wylądowała zaskakująco delikatnie.
Rozległy się za nią zadowolone okrzyki.
Wcale jej nie obchodziły. Myśli wciąż krążyły jej wokół ostatnich wydarzeń, a oczy piekły od nadmiaru łez.
Ktoś przepchnął się przez tłum.
— Dam ci najlepsze żarcie, jakie kiedykolwiek jadłaś, jeśli przejdziesz po tej śmiesznej linie, na której Wyprostowani wywieszają swoje skóry.
Powiedzieć, że jej pysk pozostał niewzruszony to jak nie powiedzieć nic. Nie była szczurem z kanałów, miała jedzenie i nie potrzebowała najwybitniejszych smakołyków. Nie jak jej ojciec. On długo cierpiał bez wygód, ale Betelgeza zdążyła się już przyzwyczaić, że nie ma wszystkiego. I nigdy nie będzie miała. Nie narzekała, póki miała pełny żołądek.
— To wszystko? Chyba niezbyt ci zależy.
— Dorzucę kota. Co powiesz na to? 
Cóż, teraz faktycznie można było powiedzieć, że była zaskoczona. Kot w zamian za jakieś głupie przejście po linie? Musiał naprawdę chcieć to zobaczyć. Albo być głupi. Albo liczył na to, że się potknie i roztrzaska o ulicę. W każdym razie, to była zaskakująco opłacalna oferta i to właściwie za nic. Głupie wyzwanie nie było dla kocura żadną przysługą.
Istniała też szansa, że po prostu chciał wepchnąć jej kogoś, kogo już u siebie nie potrzebował. Ale to nie miało dla niej dużego znaczenia. Stąpając po cienkiej linie - dosłownie - zrobiłaby wrażenie na zebranych tu samotnikach. To z kolei mogłoby jej pomóc w budowaniu tutaj dobrej renomy. A ta renoma była jej kluczowa do tego, żeby w przypadku nieudania się jej planu większość kotów stanęło po jej stronie. Czemu więc nie?
Spoglądając ponownie w pysk kota, dojrzała na nim uśmiech. Paskudny uśmiech, charakterystyczny dla miejskich samotników. To ten sam uśmiech, który ona posyłała kotom tuż po tym, jak zrobiła coś złego. Lub coś, co mogłoby przysporzyć jej kłopotów. Kimkolwiek był ten kocur, już go lubiła.
— Stoi.
To jedynie podsyciło zebrany tłum, który liczył na jakieś wrażenia. Może zrobienie tego nie byłoby takim najgorszym pomysłem. Potrzebowała dawki adrenaliny. Tylko to, ironicznie, utrzymywało ją na ziemi w tym dziwnym świecie. A ostatnio... Ostatnio przeżyła zbyt dużo nieprzyjemnych wydarzeń. Potrzebowała przerwy. Potrzebowała skupić się na czymś, co lubiła.
Opuściła opuszczony budynek, a tłumy samotników podążały za nią wzrokiem. Nie musiała patrzeć się za siebie, by wiedzieć, ile zainteresowanych podążyło za nią.
Kocur, który rzucił jej wyzwanie; bury o potarganej sierści samotnik, ruszył przodem, by doprowadzić ją do miejsca, o którym mówił. Cóż wspanialszego mogło ją spotkać tego dnia, niż wyrwanie się z tego paskudnego miejsca, które kojarzyło jej się tylko z wszystkim, co najgorsze?
Samotnik doprowadził ją do portu. Nie przebywała tu zbyt często, bo nie miała takiej okazji, ale dobrze było czasem wkroczyć w te alejki. Widziała z daleka mewy podkradające jedzenie pozostawione przez Wyprostowanych, a w powietrzu czuć było także sygnały tych dziwnych poruszających się po wodzie Potworów. Natłok dźwięków i zapachów - coś typowego w mieście.
Jej uwagę przykuły dwa domy, stojące naprzeciw siebie. Między nimi rozpościerała się cienka lina, na której zawieszone były te dziwne skóry, które nosili na sobie Wyprostowani. Pewne było, że upadek z takiej wysokości mógłby skończyć się w najlepszym wypadku złamaniami, a w najgorszym śmiercią.
Idealnie.
— To tutaj. Zaprezentujesz nam swoje umiejętności? — obróciła się, gdy usłyszała głos burego samotnika. Nie przestawał się uśmiechać.
— To dla mnie żadne wyzwanie — prychnęła lekceważąco, aby podkreślić tym samym swoje umiejętności. Nie była jednak aż tak dobra, jak utrzymywała - oczywiście, po księżycach treningu u boku mistrzyni w tym fachu zdobyła niezbędne umiejętności, ale wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie dorównać Matce. Oni jednak nie musieli o tym wiedzieć.
Na wspomnienie o Bastet ścisnął się jej żołądek, więc szybko pokręciła głową, gdy oczy jej zwilgotniały. Ruszyła w kierunku budynku i dostała się na jego szczyt, wskakując po kontenerach, balkonach czy opartych o zabudowania drabinkach. Samotnicy stłoczyli się pod liną, wykrzykując coś i zakładając się, czy spadnie.
Tak, to było głupie.
Ale czasem trzeba było pozwolić sobie na drobne... głupstwa.
Dotarłszy na skraj blaszanego dachu, zsunęła się tak delikatnie, jak była w stanie, i ostrożnie położyła łapę na linie. Na niej zawieszone były ubrania Wyprostowanych. Podejrzewała, że nie byliby zadowoleni, gdyby któreś z nich spadło i ubrudziło się ulicznym smarem. 
Gdy poduszka jej łapy dotknęła linki, ta zadygotała. Była na tyle napięta, że dało się po niej przejść. Wystarczyło zachować równowagę.
Na dole tłoczyli się kolejni samotnicy; również ci okoliczni, którzy szybko wykryli zamieszanie i zaciekawieni podążyli za resztą, by obejrzeć ją w akcji. Kochała być w centrum uwagi. Rozumiała w tym ojca, gdy jeszcze rządził jako wierny sojusznik Entelodona. 
Weszła na linę, a głosy ucichły, jakby zapierając dech i oczekując po niej, że spadnie, gdy ta zatrzęsła się pod ciężarem jej ciała. Ona jednak była pewna swoich umiejętności. Nie wchodziłaby tu, gdyby nie ufała samej sobie. 
Spojrzała w dół, gdy wykonała pierwszy ostrożny krok. To było na tyle wysoko, by zrobić sobie poważną krzywdę - chyba, że miałaby szczęście i upadła na coś, co zamortyzowałoby upadek. Na przykład na kontenery. 
Postarała się, by przenieść ciężar ciała na środek jego ciężkości. Żadna ze stron nie mogła być cięższa od drugiej - o to w tym chodziło. O zachowanie równowagi, odpowiedniego balansu. Zrobiła kolejny krok; dotykając linki najpierw palcami, a dopiero później całą łapą. To również była technika jej Matki. Pozwalająca na zachowanie ciszy godnej ducha, ale także sprawiająca, że kroki były dużo bardziej ostrożne i delikatne. Geza miała atletyczne, wyćwiczone przez długi czas treningu ciało; lekkie, elastyczne, pozwalające na subtelne i drobne ruchy. Była ciekawa, czy Myszołów mógłby to zrobić. Być może go nie doceniała; na dachach radził sobie tak dobrze, że uwierzyła w jego oszustwo.
Znów spojrzała w dół. Kolejna zasada, którą wyryła jej w głowie Matka:
"Gdybym bała się spotkania z ziemią, nigdy nie weszłabym znów na dach".
Strach działał trochę jak zioła na miejskich samotników. Matka porównywała wysokości do psa.
"Ziemia jest jak pies wypuszczony przez Wyprostowanych, z którym musisz stanąć pysk w pysk. Gdybyś okazała strach, już dawno by cię zabił."
Poruszyła się kolejny krok do przodu. Tu nie liczyła się szybkość, a precyzja i dokładność. Widać było, że na linie czuła się swobodnie i wprawdzie mówiąc wyrazy pysków stojących na dole kotów jeszcze bardziej motywowały ją do działania.
Lina zachwiała się poraz kolejny, ale Betelgeza miała na karku zbyt dużo doświadczenia, by stracić równowagę. Kolejny krok udany: była już w połowie.
Czuła na sobie wiele spojrzeń. Ciekawe, na co liczyli - na to, że spadnie, czy że przeżyje? To pierwsze byłoby pewnie bardziej spektakularne. Musiała więc ich rozczarować, bo nie miała zamiaru dzisiaj odchodzić z tego świata.
Czas podkręcić atmosferę, 
Przyspieszyła kroku, co było pewnie równie głupie, jak ryzykowne, ale za to nie musiała nawet patrzeć w dół, żeby czuć, że wzbudziła u oglądających kolejne fale emocji. Lina zadygotała, Betelgeza przekręciła się niebezpiecznie, a ci na dole umilkli, obserwując darmowy pokaz wrażeń.
Przemknęła parę kroków tak zgrabnie i precyzyjnie, a jednocześnie zachowując szybkość, że wielu zgromadzonych wręcz otworzyło pyski ze zdziwienia. Zwieńczyła swój występ skokiem na drugi, sąsiedni dach, a gdy stanęła już na pewnym (jak dla niej) gruncie, wydała z siebie zadowolony pomruk.
Zeszła z budynku, zachowując ostrożność, gdy zeskakiwała z parapetu na parapet, by następnie zeskoczyć gładko na twardą ulicę. Nienawidziła tekstury cegiełek rozsianych po alejkach. Chłodne, łatwo kaleczące poduszki... coś okropnego, do czego jednak musiała się przyzwyczaić, żeby móc tu jakoś funkcjonować.
— To było dobre — głupi uśmiech burego samotnika nie znikał z jego pyska. — Za to mógłbym zaoferować ci nawet siebie.
Nie była w nastroju do żartów, choć w innej sytuacji doceniłaby pewnie jego poczucie humoru.
— Podziękuję. Zamierzasz dać mi to, co obiecałeś?
— Tak szybko, jak tylko będę w stanie.
— Oby. Nie lubię dłużników.

* * *
Stała w korytarzu i uporczywie rozglądała się wokół siebie. Roślinność wpadała do gmachu przez wybite szyby okna, płatki więdnących kwiatów upadały na zniszczoną podłogę. Gdzieniegdzie widać było ślady dawnej egzystencji Wyprostowanych; rozkładające się, zakurzone i przykryte gruzami buty, które kiedyś musiały należeć do kociąt Wyprostowanych.
Wahała się, stojąc w progu swojego własnego pokoju, w miejscu, gdzie kiedyś były drzwi, choć teraz były wyłamane i całkowicie pokiereszowane. Wiedziała, że rozmowa z Białozorem mogła być ryzykowna. Zachowywał się dziwnie, odkąd miały miejsce ostatnie wydarzenia... Wiedziała, że kocur byłby zdolny zrobić jej krzywdę. Nigdy nie rządził przemocą i strachem, ale był krętaczem i lichwiarzem jak każdy tutaj. Nie należało mu ufać. Jednak nie mogła pozwolić, by poświęcenie Matki się zmarnowało - zdawała sobie sprawę, że nie bez powodu oddała własne życie, by wytrącić samotnika z równowagi. W ten sposób Betelgeza miała szansę, by wysunąć do niego pomocną łapę.
Musiała spróbować.
Przełknęła głośno ślinę; była wściekła, oczywiście, że była wściekła. Najchętniej splunęłaby kocurowi prosto w pysk i wydłubała kolejne oko. Na samą myśl o Białozorze łzy cisnęły jej się na oczy. Ale teraz musiała udawać. Nieważne, jak bardzo pragnęła zatopić kły w jego ciele, musiała być cierpliwa. Tylko wtedy ofiara Matki będzie mieć sens. Tego by od niej oczekiwała, gdyby żyła.
Oczy jej zwilżały, więc potrząsnęła głową. "Ogarnij się, Geza", zrugała się w myślach. "Masz zadanie.".
Westchnęła głęboko i ruszyła korytarzem w kierunku kolejnego pomieszczenia, ale stanęła jak wryta, gdy zobaczyła, kto zajmował swoim ciałem cały próg.
— Och. Znowu ty. — ciężko było stwierdzić, czy jej głos był bardziej zawiedziony, czy przeszyty niezadowoleniem i antypatią.
— Szef kazał sobie nie przeszkadzać — odpowiedział mechanicznie. 
Zmrużyła oczy. 
"Nie obchodzi mnie, co szef kazał."
Zamiast tego tylko gapiła się na niego, nie do końca wiedząc, czego oczekiwała. Że się przesunie i ją wpuści? Dobre sobie. Twarda mina kocura jasno wskazywała, że nie miał takiego zamiaru.
— Wpuść ją — z zaskoczenia aż otworzyła szerzej oczy i podniosła gwałtownie głowę. Rozpoznała gardłowy, chrapliwy ton głosu Białozora. Nie podszedł do wejścia, nie odwrócił się nawet w ich stronę. Cały czas tkwił we wnętrzu pomieszczenia, zwrócony twarzą w ścianę, jakby nad czymś rozmyślał.
Myszołów skłonił głowę i odstąpił krok, na tyle, że kotka mogła wejść. 
Pożałowała swojej decyzji tak szybko, jak tylko przekroczyła próg. Cisza się dłużyła, napięcie wzrastało. Powietrze nagle stało się gęste.
— Masz dobry powód, by mi przeszkadzać? — odezwał się. Cicho. Jego głos brzmiał jednocześnie słabo i niezwykle niepokojąco; jakby groźba.
— Nie najlepszy, więc zrozumiem, jeśli mnie odprawisz — zaczęła, ostrożnie dobierając słowa. A może powinna była jednak przemyśleć ten pomysł?
Nie, nie zabiłby mnie, pomyślała. Jestem mu potrzebna jako szpieg i mam wiedzę, która mu się przyda.
Ale teraz to nie ma znaczenia, pomyślała zaraz, przecząc pierwszej myśli. Nie myśli trzeźwo.
Białozór wydał taki dźwięk, jakby zakrztusił się ze śmiechu.
— Odprawić? To najlepsze, co może cię czekać — prychnął. — Przejdź do rzeczy, nie marnuj mojego czasu. Jedną głowę już kazałem oderwać. Mogę i drugą.
Postarała się nie wytrącić z równowagi. Musiała skupić się na zadaniu. Podeszła krok do przodu, ostrożnie, z taką lekkością, jak zwykle się poruszała. Była w końcu pierworodną córką Czaszki.
— Postaram się, by nie było takiej potrzeby — miauknęła i jej głos znacząco spoważniał. — Białozorze, po ostatnich wydarzeniach... Potrzebujesz pomocy. Możesz nie zachować autorytetu z tak poważną niepełnosprawnością. Zawsze będę oceniana na podstawie mojej krwi, ale przyrzekam, że chcę pomóc. To szansa także dla mnie, Białozorze. Podnosząc status gangu, do którego należę, podnoszę także swój własny i wychowywano mnie, bym potrafiła nie tylko rządzić, ale przede wszystkim służyć. To nie bezinteresowność ani dobra wola, to poczucie obowiązku. Jeśli mnie posłuchasz...
Kocur wrzasnął, obrócił się gwałtownie i nim zdążyła zareagować, wziął coś w zęby i cisnął odłamkiem metalu pochodzącego z dawno umieszczonych tu, zgarniętych już urządzeń, prosto w jej stronę. Wydała z siebie tylko zduszony okrzyk i zdążyła w porę odskoczyć. Refleks, który wyćwiczyła u Matki jej się przydał, ale i tak syknęła z bólu, gdy kawałek prętu podrasnął jej skórę, z której zaczęła cieknąć małym strużkiem szkarłatka krew. Jęknęła z bólu, zginając łapę, której bark zdobiła ranka.
— Zjeżdżaj stąd! — wrzasnął, a gdy szarpnął się w jej stronę, oko zabłyszczało mu prawdziwą furią i obłąkańczym szaleństwem. Lały się z niego łzy; najwidoczniej przypomniała mu o śmierci przyjaciółki.
Zdusiła w sobie nagły strach i karcąc się w duchu, stanęła jeszcze twardziej, by nabrać pewności i być bardziej przekonująca. Strach Białozora odrzucał. Wiedziała to. Musiała zaryzykować.
— Możesz na mnie wrzeszczeć, ale możesz też spróbować mnie wysłuchać — powiedziała, wpół sycząc ze względu na ból, który wciąż promieniował z jej barku.
Kocur zmrużył pomarańczowe oko, wertując ją na wylot, ale najwidoczniej jej metoda musiała podziałać, bo uniósł brwi, jakby w podziwie, że była w stanie zachować odwagę stojąc twarzą w twarz z kimś, to mógł zlecić jej zabójstwo. Nie dał jednak za wygraną i kotka wcale się po nim tego nie spodziewała. Byłaby wręcz zaskoczona, gdyby szybko odpuścił. Uspokoił się trochę, ale wciąż patrzył na nią wrogo, nieprzyjaźnie, jakby miał zamiar zacisnąć kły na jej szyi.
— A powiedz mi może, mała ptaszyno, czy uważasz mnie za na tyle głupiego, by uwierzyć w twoje żałosne przekręty? — przekręcił głowę. — Zacznijmy od tego, czemu wyszłaś na spotkanie swojej przeklętej matce, którą tak podobno gardzisz, hm? — w tonie jego głosu brzmiała istna zawiść. 
Zastygła w bezruchu. Więc Myszołów mu powiedział. Mogła się tego spodziewać.
— Myszołów.
— Tak, o wszystkim mi powiedział — dokończył samotnik i prychnął. — Jesteś świadoma, irytująco cichociemna kanalio, że mógłbym cię teraz zabić?
— Obawiam się, że łapa by ci na to nie pozwoliła — pozwoliła sobie na ciętą odpowiedź. Stąpała po cienkiej linii, ale przecież już to dzisiaj robiła. Musiała wybadać jego granice. Lubił koty odważne, które potrafiły mu się odgryźć, ale z drugiej strony czy nie uznałby tego za niesubordynację, a nie okaz siły i umiejętności?
Mogła się spodziewać, że popełniła błąd, bo wysunął pazury i zbliżył się w jej stronę. Wiedziała, że sam nie zrobiłby jej większej krzywdy - uraz go powstrzymywał. Ale miał od tego koty. Mnóstwo kotów. Nie cofnęła się, zastygła w bezruchu, mierząc samotnika czujnym spojrzeniem.
— Nie dość, że śmiesz kłamać mi prosto w oczy i korzystać z dóbr, które podsunął ci mój gang pod nos, to jeszcze jesteś wygadana i pyskata jak twój ojciec. 
— Nie przyjaźniliście się widocznie bez powodu — brnęła w to dalej, starając się pojąć i powoli przesuwać granice na tyle, na ile było to możliwe bez zbytniego ryzyka.
Wysunął pazury i uderzył ją w pysk.
Zatoczyła się do tyłu i syknęła z bólu, czując piekący, promieniujący ból na policzku.
— Jeszcze jedno słowo, wronia karmo. Jedno słowo i zakończę twoje życie. I nie obchodzi mnie, co to będzie dla mnie znaczyło. Rozumiesz to?
Ta gra nie działała. Trzeba było zmienić karty.
Milczała.
Spuściła wzrok, jak żołnierz czekający na polecenia. Poczekała, aż napięcie opadnie i tym razem nie wymuszała rozmowy, czekając, aż to on pierwszy się odezwie. Widać było po nim, że był szalenie wściekły. Śmierć Modrowronki musiała się na nim bardzo odbić.
— Przypominasz swoją matkę. Jaka to ironia losu, że najwstrętniejszy, najbardziej przebiegły szczur w tym gangu najbardziej wdał się w swoich rodziców. Bastet wiedziała, gdzie uderzyć, by zabolało — zaśmiał się gorzko, histerycznie. — Samo znoszenie widoku twojego pyska już jest wystarczającą łaską.
Spróbowała ochłonąć. Nie mogła teraz popełnić błędu.
— Nie mogłabym być bardziej wdzięczna za to, że żyję.
Spojrzenie, jakie posłał jej trójłapy samotnik, prawie odebrało jej pewność siebie.
— Czyżby?
Nie był do niej pozytywnie nastawiony, ale wcale nie oczekiwała tego po pierwszej rozmowie. Dzisiaj było tylko testem, próbą wybadania sytuacji. Jak wygląda stan psychiczny Białozora i w jaką stronę musiała iść, by zdobyć jego zaufanie.
Widać było jednak, że trochę się uspokoił. Na ten moment to był jej cel. 
— Młoda kotka, która potrafi postawić na swoim. To nie zdarza się często. Doceniłbym to, gdybyś nie była równie fałszywa i obłudna co twój ojciec. 
— Jeśli chcesz w to wierzyć, to będziesz w to wierzyć bez względu na to, co powiem — odparła. To nie było dalekie od prawdy. Jeśli patrzył na nią przez pryzmat emocji, nie dostrzeże w niej sojuszniczki. Dlatego miała nadzieję, że uda jej się zmusić go jakoś do tego, by ochłonął. — Nie jestem może najwiarygodniejszą opcją, ale czy ty jesteś? Albo Modrowronka? Albo ktokolwiek w tym zepsutym od góry do dołu miejscu? Białozorze, każdemu tutaj zależy tylko i wyłącznie na sobie. Niektórzy będą się z tobą trzymać dla korzyści, inni po to, by spłacić dług, a niektórzy po prostu czują potrzebę komuś służyć. Ale stałe relacje? Nikt tutaj nie myśli o tym w ten sposób. Na Potwory Wyprostowanych, samotnicy nie potrafią trzymać się nawet jednego związku, a ty oczekujesz, że ktokolwiek tu poświęci siebie w całości służbie dla twojej sprawy?
Nie zdawał się przekonany.
— Modrowronka to zrobiła.
— Ona nie żyje — zawahała się, wypowiadając te słowa. To było stąpanie po cienkiej linie, ale hej, czy to nie było właśnie to, co robiła od dzieciństwa? Wspinała się, chodziła po krawędziach, cienkich i nietrwałych powierzchniach. Zawsze ryzykowała. Tutaj również. — A ty potrzebujesz kogoś, kto by cię wsparł i z pewnością nie znajdziesz wielu takich jak ona. Nie próbuję zdobyć władzy. Nie na tym mi zależy. Chcę po prostu... abyś to rozważył. Pomyślał nad kimś, komu ufasz na tyle, by zajął jej miejsce. Inaczej... łatwa droga, by to wszystko stracić. A chyba nie po to tyle ryzykowałeś, prawda?
Nie odezwał się, ale widziała po jego spojrzeniu, że jej słowa musiały do niego jakoś dotrzeć. W zasadzie gdyby sama dostała taką radę, to by się jej posłuchała. Może niekoniecznie ufałaby na miejscu Białozora sobie, ale z pewnością zaczęłaby szukać sojuszników. Po tym, co się stało, w każdej chwili mógł stracić cały swój dorobek. W mieście to nie było ciężkie. Tutaj stale się coś zmieniało - wciąż pamiętała tą lekcję od Agony. 
— Wyjdź, zanim się zdenerwuję — odwrócił się od niej, i choć w głosie pobrzmiewała niepokojąca nuta grozy, wiedziała, że cokolwiek powiedziała, musiało go choć w minimalnym stopniu przekonać. Musiała mieć teraz tylko nadzieję, że się nad tym zastanowi.
Myszołów był w tym wszystkim największym problemem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz