Modliszka niechętnie przełknął zioła podane mu przez medyka, smak tego zielska był okropny. Przynajmniej ból brzucha zaczynał mu przechodzić. Nafaszerowany ziołami siedział niemrawo w legowisku medyka, dopóki ojciec go nie podniósł, zabierając młodziaka do żłobka. Gdzie kremowy maluch położył się i momentalnie usnął.
Modliszka stał się już uczniem, a jego mentorem został Gradowy Sztorm, z którym to właśnie był na treningu. Dwójka kotów biegała po wrzosowiskach, szylkretowy kocur uczył swego ucznia biegów długodystansowych.
- Nie biegaj najszybciej, jak potrafisz, oszczędzaj siły. - Powiedział Grad, nie patrząc na kremowego, który biegł tuż obok.
Nic nie mówiąc Modliszkowa Łapa przytaknął łebkiem. W końcu się zatrzymali, Modliszka nigdy nie czuł jego łap tak wyczerpanych, na dodatek mróz był straszny, im dłużej stali, tym bardziej marzły mu poduszki.
- Powinniśmy wracać, nie chcemy przecież nabawić się jakiejś dolegliwości - Powiedział szylkret dość chłodnym, zarazem poważnym tonem.
Miał rację, chociaż słońce było parę długości ogona od horyzontu, to w taką pogodę długie wycieczki poza obozem były ryzykowne dla zdrowia i samopoczucia. Kremowy spojrzał na wystający z ziemi badyl, na którym zazwyczaj można było ujrzeć różne owady, lecz tym razem nie było tam żadnej żywej duszy, wszystkie stawonogi musiały się schować. Jak on nie lubił pory nagich drzew.
- Możemy jeszcze pobiec w drodze powrotnej. - Rzekł Sztorm.
Dal tylko znak kocurkowi ogonem, po czym odbiegł a tuż za nim Modliszka, starając się wyrównać z mentorem.
Gdy w końcu wrócili do obozu, Grad przydzielił mu zadanie.
- Idź zanieść starszyźnie pokarm i upewnij się, że karmicielki też dostały. - Po czym odszedł w swoją stronę.
Tak też i zrobił, po czym idąc w kierunku stosu zwierzyny, zauważył kremowego kocura, jego ojca. Który gdy tylko zauważył syna, zaprosił go do posiłku ruchem ogona. Modliszka wziął pierwsza lepszą ofiarę ze stosu i podreptał z nią do ojca.
***
- Nie biegaj najszybciej, jak potrafisz, oszczędzaj siły. - Powiedział Grad, nie patrząc na kremowego, który biegł tuż obok.
Nic nie mówiąc Modliszkowa Łapa przytaknął łebkiem. W końcu się zatrzymali, Modliszka nigdy nie czuł jego łap tak wyczerpanych, na dodatek mróz był straszny, im dłużej stali, tym bardziej marzły mu poduszki.
- Powinniśmy wracać, nie chcemy przecież nabawić się jakiejś dolegliwości - Powiedział szylkret dość chłodnym, zarazem poważnym tonem.
Miał rację, chociaż słońce było parę długości ogona od horyzontu, to w taką pogodę długie wycieczki poza obozem były ryzykowne dla zdrowia i samopoczucia. Kremowy spojrzał na wystający z ziemi badyl, na którym zazwyczaj można było ujrzeć różne owady, lecz tym razem nie było tam żadnej żywej duszy, wszystkie stawonogi musiały się schować. Jak on nie lubił pory nagich drzew.
- Możemy jeszcze pobiec w drodze powrotnej. - Rzekł Sztorm.
Dal tylko znak kocurkowi ogonem, po czym odbiegł a tuż za nim Modliszka, starając się wyrównać z mentorem.
Gdy w końcu wrócili do obozu, Grad przydzielił mu zadanie.
- Idź zanieść starszyźnie pokarm i upewnij się, że karmicielki też dostały. - Po czym odszedł w swoją stronę.
Tak też i zrobił, po czym idąc w kierunku stosu zwierzyny, zauważył kremowego kocura, jego ojca. Który gdy tylko zauważył syna, zaprosił go do posiłku ruchem ogona. Modliszka wziął pierwsza lepszą ofiarę ze stosu i podreptał z nią do ojca.
<Ojcze?>
[291 słów]
[Biegi długodystansowe]
[przyznano 6% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz