kilka dni później po zdarzeniach z poprzedniego odpisu
Ze snu wybudziło ją swędzenie za uchem. Mlaskając, powoli podrapała się tylną łapą, nieskora do otwarcia oczu. Słyszała dookoła siebie szmery, głównie zwiastujące powrót wojowników z patroli. Ona po dzisiejszym treningu jedyne na co miała ochotę, to na drzemkę.
Ciepłe powietrze owiało czubek jej głowy. Zdała sobie sprawę, że ktoś musi stać wyjątkowo blisko niej i najwyraźniej wyczekiwać jej pobudki. Mogła pójść o zakład o świeżą, tłustą mysz, że tym kotem był nie kto inny, jak Szepcząca Pustka.
— Cześć Przepióreczko. — Usłyszała zgodnie z oczekiwaniami znajomy głos, powoli podnosząc powieki. — Takie piękne sny miałaś, że szkoda ci się było budzić? — spytał.
Uniosła leniwie łeb, by móc jakkolwiek dostrzec jego uśmiechnięty wyraz pyska. Był zdecydowanie za wysoki przy jej niewielkim wzroście. Ponadto teraz kwestią pozostawało to, czy powinna dzisiaj być miła, czy zgryźliwa. Wciąż miała na uwadze ostatnie wydarzenia, więc z dobrego serca, wybrała pierwszą opcję.
— Tak, ale widok po przebudzeniu jest równie piękny — przyznała, odwzajemniając jego gest.
Ona po takim tekście padła by na ziemię z wrażenia, a przynajmniej usiadła. On jednak dalej stał.
— Mogę się zawsze jeszcze przybliżyć, jeśli chcesz mieć lepsze widoki — odparował, mrużąc oczy, jednak zamiast się rzeczywiście przybliżyć, jak to miał w zwyczaju, usiadł na przeciw, zerkając na ukos po legowisku. — Raczej masz chwilę by zamienić z ową pięknością słowo, nie?
Końcówka ogona zadrżała jej z nerwów. Zabrzmiał wyjątkowo poważnie, a miała nadzieję, że już zaczyna wracać do dawnego siebie. Z jednej strony, patrząc na to, iż zaraz przyjmą rolę rodziców, potrzebowała od niego odrobiny powagi, ale z drugiej — to było tak nienaturalne, gdy liliowy był taki stonowany z emocjami.
— Zawsze znajdę chwilę, choć nie wiem, czy jestem godna rozmowy z kimś tak wspaniałym — rzuciła, by atmosfera mimo wszystko pozostała luźna.
— Oh, nie ma co dyskutować, oczywiście, że tak, w końcu jest Pani wyjątkową kotką — stwierdził, kładąc się i kryjąc łapy pod siebie, a przy tym zamieniając się w przysłowiowy chlebek. — I nie chcę, żeby owa Pani siedziała w żłobku ze szczeniakami Widma. — Jego ton przybrał bardziej poważną barwę, a ona momentalnie przełknęła głośniej ślinę. — Myślałem, żeby cię na ten czas gdzieś przenieść, chociażby do starszyzny, gdzie miałabyś też opiekę mojego taty.
Mina jej już całkowicie zrzedła.
Nim spojrzała na Szepta, zamrugała kilkukrotnie, próbując ustabilizować swoje myśli. W jej głowie zapanował nagły chaos. Nie spodziewała się, że w tym całym zamieszaniu, problemem liliowego będzie trójka małych, puszystych kulek.
— Słucham? — powtórzyła. — A to jest naprawdę konieczne? Jego kocięta to nie on, one nie są niczemu winne i nie rozumiem, czemu nasze dzieci miałyby być od nich odizolowane.
— Tak — rzekł nagląco odnośnie konieczności. — To... nie rozumiesz. — Instynktownie kiwnęła głową. Nie rozumiała. — Nie chcę cię przy nich. Patrzą jak on, śmierdzą jak on, były z nim wystarczająco dużo czasu, by zwyczajnie wchłonąć to, co im powiedział.
— Moment! — wyrzuciła z siebie, lekko oburzona. — Myślę że pojęcie "śmierdzą" w kontekście trzech niewinnych kociąt jest zdecydowanie zbyt mocne. Rozumiem twoje obawy, Szepcie, nie dziwię się niektórym, ale też powinieneś wykazać się zrozumieniem w drugą stronę. Te kocięta nie są niczemu winne. Poza tym, jak widzisz mnie z dziećmi u starszyzny? W żłobku będą miały chociaż towarzystwo rówieśników, a tam? Zamiast odkrywać świat i cieszyć się życiem, nabędą najgorszych możliwych zwyczajów i będą marudzić na świat, że kiedyś to było lepiej, a teraz to ich kości bolą — wypaliła. Nie była w żadnym stopniu zwolenniczką jego pomysłu.
— Ale będą bezpieczne — naciskał, drgając ogonem. — To cały księżyc, Gracja. — Wzdrygnęła się, słysząc dawne imię. Starała się od niego odzwyczaić, ale z uwagi na jej bliskie relacje z Szepczącą Pustką i to, że kocur często zwracał się do niej w ten sposób, było to trudne. — Były z nim przez cały księżyc. Z resztą nie mogę uwierzyć, że Koszatniczka nic nie widziała, będąc z nim praktycznie cały czas. Będą mieć swoje towarzystwo, nas i uwierz mi, na pewno szybko będą wychodzić poza legowisko do innych kotów. Po prostu nie do nich. Jakkolwiek byś na to nie patrzyła, proszę, zrozum.
— Księżyc to wcale nie tak dużo — próbowała niepewnie, choć nie wiedziała już, jak rozmawiać z kocurem po tych wszystkich przeżyciach. — Znaczy, wiem że kocięta szybko chłoną wiedzę, ale z drugiej strony były tak młode, że nawet nie zrozumiały by sensu jakiś straszniejszych słów. A Koszatniczka jest naprawdę miła, nie sądzę, by była świadoma krzywych akcji jej... Partnera — przyznała niepewnie. — Naprawdę, chcę jak najlepiej dla ciebie, dla nas i dla naszych kociąt, ale uważam, że do ich rozwoju najrozsądniejsze będzie towarzystwo rówieśników.
Liliowy spoglądał na nią bezradnie. Wydmuchał nosem przeciągle powietrze, milknąc na moment, by przyłożyć sobie łapę do pyska i przez chwilę pomyśleć.
— Po prostu zaufaj mi w tym jednym, dobrze?— odezwał się w końcu, unosząc na nią wzrok. — Nie mamy pewności. Kiedy zaczną się bawić, zawsze mogą mieć styczność z kociętami Malwowego Rozkwitu. Wczesny czas i tak będą głównie jeść i spać, nie będą potrzebować towarzystwa innego, niż oni sami. Mam zamiar z nimi wychodzić poza legowisko najwcześniej, jak to możliwe, ale wtedy zwyczajnie będę mieć poczucie bezpiecznej kontroli. Rozumiesz?
Westchnęła zniechęcona, starając się poukładać sobie to wszystko w głowie.
— Ja ci ufam w wielu kwestiach. Ale to, o czym teraz mówisz, jest dosyć krzywdzące dla kociąt Małej Koszatniczki. Rozumiem księżyc spędzić wśród starszyzny, ale... Tylko księżyc. Godzę się na tyle, a potem wracamy do żłobka, dobrze? Myślę, że przez ten czas, jeśli kocięta Niknące Widma zostały skażone jakąkolwiek złą wiedzą, to ta zdąży z nich uciec uszami i nic się nie stanie, jeśli dopuścimy do ich kontaktu z naszymi dzieciakami.
— Dwa — odpalił zaraz, mrużąc ślepia
— Szept — rzuciła ostrzegawczo, wzdychając głęboko. — Jeden i pół.
Kocur jawnie nie wyglądał na zachwyconego, ale już się nie wykłócał, jedynie przymykając na moment oczy.
— Dziękuję — mruknął, stykając na moment swoje czoło z czołem kotki. — Głodna? Przed chwilą wrócił ostatni patrol, przynieść ci coś? — Zaproponował wstając i kierując się w stronę wyjścia.
— Oh, mam sprawne łapy, mogę pójść sama — zaoponowała, podrywając się i ruszając za nim.
— Jak chcesz — rzucił, wzruszając barkami, po zlustrowaniu kotki niepewnym wzrokiem. — Tylko patrz pod łapy i nie idź za szybko. Rankiem znowu spadła ta papka. I nie siedź na zimnie zbyt długo, jest na to zbyt mokro, można zjeść przy legowiskach, tam przynajmniej wiatr nie sięga. — Wypluł z siebie szybkim tempem.
Uśmiechnęła się. Jego troska była rozczulająca.
Ciepłe powietrze owiało czubek jej głowy. Zdała sobie sprawę, że ktoś musi stać wyjątkowo blisko niej i najwyraźniej wyczekiwać jej pobudki. Mogła pójść o zakład o świeżą, tłustą mysz, że tym kotem był nie kto inny, jak Szepcząca Pustka.
— Cześć Przepióreczko. — Usłyszała zgodnie z oczekiwaniami znajomy głos, powoli podnosząc powieki. — Takie piękne sny miałaś, że szkoda ci się było budzić? — spytał.
Uniosła leniwie łeb, by móc jakkolwiek dostrzec jego uśmiechnięty wyraz pyska. Był zdecydowanie za wysoki przy jej niewielkim wzroście. Ponadto teraz kwestią pozostawało to, czy powinna dzisiaj być miła, czy zgryźliwa. Wciąż miała na uwadze ostatnie wydarzenia, więc z dobrego serca, wybrała pierwszą opcję.
— Tak, ale widok po przebudzeniu jest równie piękny — przyznała, odwzajemniając jego gest.
Ona po takim tekście padła by na ziemię z wrażenia, a przynajmniej usiadła. On jednak dalej stał.
— Mogę się zawsze jeszcze przybliżyć, jeśli chcesz mieć lepsze widoki — odparował, mrużąc oczy, jednak zamiast się rzeczywiście przybliżyć, jak to miał w zwyczaju, usiadł na przeciw, zerkając na ukos po legowisku. — Raczej masz chwilę by zamienić z ową pięknością słowo, nie?
Końcówka ogona zadrżała jej z nerwów. Zabrzmiał wyjątkowo poważnie, a miała nadzieję, że już zaczyna wracać do dawnego siebie. Z jednej strony, patrząc na to, iż zaraz przyjmą rolę rodziców, potrzebowała od niego odrobiny powagi, ale z drugiej — to było tak nienaturalne, gdy liliowy był taki stonowany z emocjami.
— Zawsze znajdę chwilę, choć nie wiem, czy jestem godna rozmowy z kimś tak wspaniałym — rzuciła, by atmosfera mimo wszystko pozostała luźna.
— Oh, nie ma co dyskutować, oczywiście, że tak, w końcu jest Pani wyjątkową kotką — stwierdził, kładąc się i kryjąc łapy pod siebie, a przy tym zamieniając się w przysłowiowy chlebek. — I nie chcę, żeby owa Pani siedziała w żłobku ze szczeniakami Widma. — Jego ton przybrał bardziej poważną barwę, a ona momentalnie przełknęła głośniej ślinę. — Myślałem, żeby cię na ten czas gdzieś przenieść, chociażby do starszyzny, gdzie miałabyś też opiekę mojego taty.
Mina jej już całkowicie zrzedła.
Nim spojrzała na Szepta, zamrugała kilkukrotnie, próbując ustabilizować swoje myśli. W jej głowie zapanował nagły chaos. Nie spodziewała się, że w tym całym zamieszaniu, problemem liliowego będzie trójka małych, puszystych kulek.
— Słucham? — powtórzyła. — A to jest naprawdę konieczne? Jego kocięta to nie on, one nie są niczemu winne i nie rozumiem, czemu nasze dzieci miałyby być od nich odizolowane.
— Tak — rzekł nagląco odnośnie konieczności. — To... nie rozumiesz. — Instynktownie kiwnęła głową. Nie rozumiała. — Nie chcę cię przy nich. Patrzą jak on, śmierdzą jak on, były z nim wystarczająco dużo czasu, by zwyczajnie wchłonąć to, co im powiedział.
— Moment! — wyrzuciła z siebie, lekko oburzona. — Myślę że pojęcie "śmierdzą" w kontekście trzech niewinnych kociąt jest zdecydowanie zbyt mocne. Rozumiem twoje obawy, Szepcie, nie dziwię się niektórym, ale też powinieneś wykazać się zrozumieniem w drugą stronę. Te kocięta nie są niczemu winne. Poza tym, jak widzisz mnie z dziećmi u starszyzny? W żłobku będą miały chociaż towarzystwo rówieśników, a tam? Zamiast odkrywać świat i cieszyć się życiem, nabędą najgorszych możliwych zwyczajów i będą marudzić na świat, że kiedyś to było lepiej, a teraz to ich kości bolą — wypaliła. Nie była w żadnym stopniu zwolenniczką jego pomysłu.
— Ale będą bezpieczne — naciskał, drgając ogonem. — To cały księżyc, Gracja. — Wzdrygnęła się, słysząc dawne imię. Starała się od niego odzwyczaić, ale z uwagi na jej bliskie relacje z Szepczącą Pustką i to, że kocur często zwracał się do niej w ten sposób, było to trudne. — Były z nim przez cały księżyc. Z resztą nie mogę uwierzyć, że Koszatniczka nic nie widziała, będąc z nim praktycznie cały czas. Będą mieć swoje towarzystwo, nas i uwierz mi, na pewno szybko będą wychodzić poza legowisko do innych kotów. Po prostu nie do nich. Jakkolwiek byś na to nie patrzyła, proszę, zrozum.
— Księżyc to wcale nie tak dużo — próbowała niepewnie, choć nie wiedziała już, jak rozmawiać z kocurem po tych wszystkich przeżyciach. — Znaczy, wiem że kocięta szybko chłoną wiedzę, ale z drugiej strony były tak młode, że nawet nie zrozumiały by sensu jakiś straszniejszych słów. A Koszatniczka jest naprawdę miła, nie sądzę, by była świadoma krzywych akcji jej... Partnera — przyznała niepewnie. — Naprawdę, chcę jak najlepiej dla ciebie, dla nas i dla naszych kociąt, ale uważam, że do ich rozwoju najrozsądniejsze będzie towarzystwo rówieśników.
Liliowy spoglądał na nią bezradnie. Wydmuchał nosem przeciągle powietrze, milknąc na moment, by przyłożyć sobie łapę do pyska i przez chwilę pomyśleć.
— Po prostu zaufaj mi w tym jednym, dobrze?— odezwał się w końcu, unosząc na nią wzrok. — Nie mamy pewności. Kiedy zaczną się bawić, zawsze mogą mieć styczność z kociętami Malwowego Rozkwitu. Wczesny czas i tak będą głównie jeść i spać, nie będą potrzebować towarzystwa innego, niż oni sami. Mam zamiar z nimi wychodzić poza legowisko najwcześniej, jak to możliwe, ale wtedy zwyczajnie będę mieć poczucie bezpiecznej kontroli. Rozumiesz?
Westchnęła zniechęcona, starając się poukładać sobie to wszystko w głowie.
— Ja ci ufam w wielu kwestiach. Ale to, o czym teraz mówisz, jest dosyć krzywdzące dla kociąt Małej Koszatniczki. Rozumiem księżyc spędzić wśród starszyzny, ale... Tylko księżyc. Godzę się na tyle, a potem wracamy do żłobka, dobrze? Myślę, że przez ten czas, jeśli kocięta Niknące Widma zostały skażone jakąkolwiek złą wiedzą, to ta zdąży z nich uciec uszami i nic się nie stanie, jeśli dopuścimy do ich kontaktu z naszymi dzieciakami.
— Dwa — odpalił zaraz, mrużąc ślepia
— Szept — rzuciła ostrzegawczo, wzdychając głęboko. — Jeden i pół.
Kocur jawnie nie wyglądał na zachwyconego, ale już się nie wykłócał, jedynie przymykając na moment oczy.
— Dziękuję — mruknął, stykając na moment swoje czoło z czołem kotki. — Głodna? Przed chwilą wrócił ostatni patrol, przynieść ci coś? — Zaproponował wstając i kierując się w stronę wyjścia.
— Oh, mam sprawne łapy, mogę pójść sama — zaoponowała, podrywając się i ruszając za nim.
— Jak chcesz — rzucił, wzruszając barkami, po zlustrowaniu kotki niepewnym wzrokiem. — Tylko patrz pod łapy i nie idź za szybko. Rankiem znowu spadła ta papka. I nie siedź na zimnie zbyt długo, jest na to zbyt mokro, można zjeść przy legowiskach, tam przynajmniej wiatr nie sięga. — Wypluł z siebie szybkim tempem.
Uśmiechnęła się. Jego troska była rozczulająca.
***
Poród zdecydowanie nie był przyjemnym przeżyciem. Pamiętała po całym zajściu tylko ból, szczególnie przy ostatnim kocięciu, które dosyć opornie wychodziło na świat.
Niezręcznie czuła się będąc w legowisku starszyzny, ale zgodnie z wolą Szepczącej Pustki, ich kocięta na ten moment miały być odizolowane od pociech Niknącego Widma. Próbowała jeszcze kilkukrotnie przegadać z partnerem, że tamte dzieciaki nie są niczemu winne, jednak ten za każdym razem spoglądał na nią tym rozpaczliwym wzrokiem, które łamało jej serce i ostatecznie ulegała jego słowom.
Nie była już taka młoda, ale gdy teraz doczekała się dzieci, czuła się zdecydowanie... dziwnie. Była w innym klanie, niż w tym, w którym ona sama przyszła na świat. Jej rodzina nawet nie miała jak wiedzieć o tym, iż została matką.
Niepewnie wyciągnęła pysk w przód, ostrożnie liżąc najbliżej znajdujące się kocię po główce. Na świat jako pierwsza przybyła w większości biała koteczka, z jasnymi plamkami na całym ciele. Zaraz po niej pojawił się w większości jasno rudy kocurek, na którego czole tkwiła plamka podobna do tej, jaką miała Różana Przełęcz. Ostatnim, który przyniósł jej najwięcej problemów. był brązowy samczyk, o białym łebku. Dwójka z dzieciąt miała uszy lekko wykrzywione tak samo, jak Szepcząca Pustka.
Podniosła wzrok na wpatrzonego w skulone przy niej kulki kocura. Wydawał się nimi oczarowany, co po raz kolejny spowodowało ciepło w jej sercu.
— Są piękne, prawda? Wszystkie wyglądają jak nasze połączenie, każdy w inny sposób — odezwała się, choć głos jej był słaby. — Imiona. Należałoby nadać im jak najładniejsze imiona — dodała, mrużąc oczy.
<Szept?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz