Nigdy nie był przy porodzie, nie towarzyszył Rumiankowi, a jedyne jego doświadczenie polegało na tym, że sam się kiedyś urodził, co... nie dawało mu zwyczajnie nic. Cały ten zamęt powodował, że nie miał pojęcia co robić. Miał wyjść, miał zostać? Jak na razie to głównie przeszkadzał, co chwila pytając Margaretkowy Zmierzch co ma robić, co się dzieje, czy tak powinno to wyglądać, jednak ona zajęta była głównie udzielaniem instrukcji Liliowej Łapie i w stronę Szepta posyłała jedynie zirytowane, czy też zmęczone spojrzenia, aż w końcu kazano mu się zamknąć, jeśli chce zostać w środku. Tak więc przygryzł sobie język i przysiadł bliżej głowy Gracji, próbując uspokoić ją, siebie i najpewniej całą resztę. Jedyne, co go teraz podnosiło na duchu to fakt, że kocięta nie rodziły się w żłobku w towarzystwie trójki nieszczęsnych potomków Widma. Nie ufał ani im, ani Koszatniczce. Nie był pewien, czy by wytrzymał, z jednej strony mając całkowicie bezbronną kotkę podczas porodu, a z drugiej wpatrujące się w nich, intensywne, pomarańczowe ślepia. Samo wyobrażenie podnosiło mu sierść na karku, a co dopiero prawdziwa sytuacja, w której mogliby się znaleźć, gdyby nie nakłonił Przepiórczego Puchu do zmiany legowiska, chociaż na ten pierwszy księżyc. Tutaj mieli Konwaliowy Powiew, który w tej chwili był jednym z najbardziej zaufanych kotów, więc zwyczajnie nie było lepszego miejsca. Dodatkowo wewnętrzne zadowolenie z sytuacji przynosił mu fakt, że dzięki nowemu zajęciu i stresie na moment zapomniał o swojej dawce ziół uspokajających. Zresztą miał wrażenie, że nie tylko on. Margaretka ostatnio również nie wyglądała najlepiej i czasem wyczuł od niej znajomy zapach, więc pocieszenie sprawiał mu fakt, że nie był w tym sam. Ale to były tylko drobne pozytywny w całej, szaleńczej masie, która właśnie uderzyła go w pysk. Słyszał o komplikacjach przy porodach, była możliwość, że albo kociaki, albo matka zwyczajnie nie przeżyją, a najgorsza z nich wszystkich możliwość zakładała, że zostanie całkiem sam. Ogon więc drgał mu nieustannie, a mięśnie chciały zerwać się do biegania w kółko, by jakoś rozładować nagromadzone napięcie. A więc po raz kolejny, zwyczajnie się bał, posłusznie i gorliwie wykonując wszelkie polecenia wydawane przez medyczkę. I chociaż cieszył się z każdego kocięcia, jakie udało mu się przywitać na świecie, nieustannie wyczekiwał końca, szczególnie spinając się przy ostatnim, który sprawił kilka problemów i najwięcej stresu. W skutku może siedział w miejscu i nie przeszkadzał fizycznie, jednak do uszu zebranych mogło dojść jego nieustanne paplanie ukazujące skalę jego niepewności. I nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo brakuje mu powietrza, do momentu, w którym było już po wszystkim, a on przypomniał sobie, jak się oddycha. Prychnął, gdy Gracja się odezwała.
- Tego możemy nazwać Władcą Potężnych Płomieni - Zasugerował całkiem poważnym tonem, wskazując na jedynego rudego z całej trójki - Wtedy niektóre osobniki będą musiały się dopasować - zażartował, po czym zerknął na kotkę, by chwilę potem ułożyć się obok, jako wsparcie.
- Dobrze się czujesz? - spytał, patrząc na nią badawczo. - Ten ostatni trochę cię wymęczył.
- Tego możemy nazwać Władcą Potężnych Płomieni - Zasugerował całkiem poważnym tonem, wskazując na jedynego rudego z całej trójki - Wtedy niektóre osobniki będą musiały się dopasować - zażartował, po czym zerknął na kotkę, by chwilę potem ułożyć się obok, jako wsparcie.
- Dobrze się czujesz? - spytał, patrząc na nią badawczo. - Ten ostatni trochę cię wymęczył.
<Nowa matko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz