Przyglądał się jak krople deszczu bębnią w tafle szkła. Pogoda nie dopisywała na spacery po ogrodzie, więc zmuszony był zostać w domu. Nie przeszkadzało mu to zbytnio, ponieważ na zewnątrz zrobiło się zimniej i nieprzyjemniej. Ziemia była błotnista i śliska, co uniemożliwiało bezpieczne poruszanie się po okolicy. Na dodatek Pani przyniosła do domu drzewko! Był zdumiony, że coś tak naturalnego zawitało w ich progach, więc uważnie obserwował jej poczynania. A było na co popatrzeć! Wyprostowana, gdy tylko umieściła iglaka w odpowiednim miejscu, zaczęła znosić jakieś pudła i dekorować gałązki przeróżnymi piłeczkami! Och, ale oczka mu się zaświeciły! Od razu jego nosek zaczął badać kartony, próbując wyciągnąć z środka taką kolorową zabawkę. Pani jednak mu na to nie pozwoliła. Wciąż odganiała go ręką, co uznał za swego rodzaju zabawę.
— Serafinie, nie męcz jej — babcia zabrała głos, widząc jak nie dawał Wyprostowanej spokoju. — To dla niej ważne. Zawsze o tej porze ubiera to drzewko. Potem mieni się pięknymi kolorami... — westchnęła rozmarzona, zapewne już widząc piękno, którego jeszcze sam nie pojmował.
Przekrzywił główkę. Naprawdę będzie kolorowo? Ale te piłeczki... Czemu miałyby tak samotnie wisieć, gdy można było się nimi pobawić? To było marnotrawstwo zabawek!
— Babciu, nie rozumiem tego za bardzo... — wyznał, zerkając na pracującą Panią, która wyciągała kolejne dekorację, którymi stroiła roślinę.
— Ja za bardzo też nie. Nie próbuj jednak wspinać się po nim, bo wszystko runie. Moja siostra kiedyś postanowiła się tam pobawić to stłukła całe drzewo w drobny mak! — przestrzegła go kocica, a on aż zamrugał ze zdziwienia.
Nie wiedział, że drzewka były takie delikatne! Sądził, że były czymś twardym, skoro potrafiły przezwyciężyć się nawet najsilniejszej wichurze!
Podszedł do babci, która zaczęła przestrzegać przed harcami także jego siostrzyczki, które właśnie przyszły i zaczęły wyrażać opinię o tym co się działo. Ciekawiło go czy roślina rzeczywiście będzie taka piękna jak mówiła Kaszmiranna. Pozostawało im czekać.
***
Kiedy Pani skończyła to całe strojenie, dalej kręcił noskiem. To nie miało sensu! Wyglądało przedziwnie! Dopiero kiedy zapadła noc, pojął fenomen tego całego trudu, aby drzewko tak wyglądało. Ono rzeczywiście się mieniło! I to żeby tylko jednym kolorem! Ciągle zmieniało swój odcień to na niebieski, to zielony, a innym razem był pewien, że widzi całą tęczę! Rozświetlało ciemności pomieszczenia, nieco odmiennie od kominka, w którym płonął ogień. Było magiczne! Nie z tego świata! Nie potrafił oderwać od tego wzroku.
— Za niedługo pojawią się pod nim paczki — powiedziała babcia.
— Jakie paczki? — żeby tego było jeszcze mało, kocica kolejny raz go zaskoczyła.
— Kolorowe. Będą tam stać aż Państwo przyjdą i je otworzą. Znajdują się w nich prezenty dla nas jak i dla nich. Jeśli byłeś grzeczny, może dostaniesz swoją wymarzoną zabawkę? — zasugerowała, a mu oczka aż zabłysły.
— Chciałbym taką piłeczkę jak ma to drzewko! — Wskazał łapką. — Myślisz, że to możliwe?
— Te piłeczki nie są przeznaczone dla kociąt. Jeśli by się stłukły, pokaleczyłbyś swój pyszczek.
— Dużo babciu o tym wiesz — zauważył.
Kotka zaskakiwała go kolejnymi ciekawostkami o tym świecie. Sądził, że już odkrył wszystko, a tu okazywało się, że jeszcze wielu rzeczy nie wiedział.
— Mam swoje księżyce. Dużo przeżyłam. Mówi się, że im kot starszy tym bardziej zdziadziały, ale to nie jest do końca prawda, Serafinie. Owszem, zdarzą się tacy osobnicy, który nie widzą nic poza swoim nosem i tacy, którzy uważają się za najmądrzejszych, chociaż są tak naprawdę głupcami. Wystarczy do nich coś powiedzieć odmiennego od ich własnych przekonań, a zaraz naplują ci na pysk! Ale są także ci, którzy dzielą się swą prawdziwą życiową mądrością z innymi, tak jak twoja babcia. Och Serafinie, cieszę się bardzo, że nie idziesz w ślady tych durni. Twój ojciec jest takim męczyogonem, wszystko się od niego odbija jak od ściany. Niech cię nie truje tymi idiotyzmami o wielkości kocurów, bo życie będzie ci ciężkie — westchnęła.
— Nie martw się babciu. Nie chcę być jak tata. Chcę być dobry. Dlatego nie rozumiem, dlaczego nie mogę nakarmić samotników — podjął ponownie ten temat. Ciągle pamiętał o swoim spotkaniu z Wróblem i problemie z brakiem pożywienia. Naprawdę chciał w jakiś sposób mu pomóc. Ostrzegano go jednak, że to może przysporzyć mu problemów. Ale... dlaczego? Tego nie rozumiał. — Tyle jedzenia się marnuje, a oni mogliby przecież z tego skorzystać. Co takiego się wydarzyło, że musimy być tacy okrutni? — Wlepił wzrok w kocicę, czekając na wyjaśnienie tej niezrozumiałej dla niego kwestii.
Babcia przez pewien czas milczała, wpatrując się w migające światełka. Nie było tu nikogo poza nimi. Siostry były na wieczornych lekcjach z mamą, a tata zapewne spał. To były idealne warunki do takiej rozmowy. Jeśli to było coś złego, nikt ich na tym nie nakryje.
— Pieszczochy nie dogadują się z samotnikami. Uważamy ich za gorszych od siebie, Serafinie. Są brudni i niebezpieczni. Ich dotyk przenosi choroby. Masz czyste serce i jestem dumna, że pomimo tych wad dostrzegasz w nich koty, jednakże jeśli Baron dowiedziałby się, że ich dokarmiasz, mógłby być na ciebie zły...
— Ale babciu... Kiedy on nie jest na mnie zły? Na ostatnim spotkaniu przyniosłem mu wstyd. Zestresowałem się i uciekłem. I jeszcze rozmawiałem z dziedzicem Van Cooinów... — Położył po sobie uszka. Chociaż nie pierwszy raz opowiadał o tym babci, tak czy siak, odczuwał wstyd. Na dodatek słowa ojca, jakoby ich wróg próbował się do niego zbliżyć w celu jego eliminacji, napawał go strachem. Nie powinien do tego dopuścić! A jednak... jednak nawet pod tym względem zawiódł.
— Twój ojciec ma może kija w tyłku, ale wierzę, że w tym jego mysim móżdżku mu na tobie zależy. A jeśli się mylę i choćby znów podniesie na ciebie łapę, oderwę mu ją i wepcham do gardła. — Otuliła go swoim ogonem.
— To czemu nie chcesz mi pomóc z samotnikami? Moglibyśmy działać razem! Zrobić coś dobrego i utrzeć tacie nosa! — w jego głosie pojawiła się wojownicza nuta. Miał nadzieję, że kocica to zrozumie i pomoże mu osiągnąć swój cel.
— Serafinie... — Kaszmiranna pokręciła głową. — Nie twierdzę, że twój czyn nie jest dobroduszny... jednakże... jeśli dasz im raz jeść, będą wyciągać łapy po więcej. I jeśli uda ci się nakarmić choćby jednego, tak wieść się rozniesie i będą ściągać do nas kolejni z wizją darmowego posiłku. Wtedy nie dasz rady dogodzić wszystkim. Ucierpi na tym rodzina oraz twoje dobre serce, które nie będzie w stanie odmówić tym pyszczkom. Po prostu... chcę cię ochronić przed rozczarowaniem i gniewem tych, którym obiecałeś dobrobyt.
Naprawdę doszłoby do takiej katastrofy? Nie myślał aż tak przyszłościowo. Sądził, że swym czynem polepszy dzień paru kotom, ale zapomniał o jednej, ważnej rzeczy... Samotników może być mnóstwo! Wtedy resztek rzeczywiście zabrakłoby dla wszystkich. Ale... ale jeśli będzie dalej bierny, to i tak to wszystko będzie się marnowało! Mógł przecież pomóc. A potem... potem nie wiedział. Jeśli rzeczywiście ściągnęłoby do nich pół miasta, to naprawdę byłyby problemy.
Kiwnął główką, dając znać babci, że zrozumiał jej przesłanie. Mimo to... musiał się spotkać z Wróblem. Nie znał Betonowego Świata tak dobrze jak on. Może dzięki jego wiedzy znajdzie rozwiązanie tego problemu. Pytanie tylko... czy jak wyjdzie do ogrodu i spojrzy przez szparę w płocie, to on tam będzie... Nie marzyło mu się wychodzenie tajnym przejściem w taką pogodę na Drogę Grzmotu. I to na dodatek sam... Dlatego też modlił się w duchu, aby Wróbel wpadł na pomysł grzebania w śmieciach akurat w tej dzielnicy, kiedy uda mu się wymknąć z domu.
***
Chociaż miał grube futro, to wiatr dawał mu nieprzyjemnie po grzbiecie. Dojście do szpary w płocie było ciężkie, bowiem najpierw wywrócił się na tarasie, a potem kiedy szedł zlodowaciałą ścieżką, jego łapy rozjechały się na boki. Musiał wbijać głęboko i mocno pazurki w lód, by w końcu doczłapać do krzaków i osiągnąć swój cel.
— Wróbel! Wróbel! — zawołał burego, ale odpowiedziała mu głucha cisza. Niech to! A co jeśli kocur był tu wtedy przypadkiem? Może zmienił miejsce zamieszkania? Czy samotnicy mieli w ogóle jakieś domy?
Wziął głębszy wdech. Mróz zaszczypał go w podniebienie, a z pyska uciekła para. Było to nawet fajne zionąć tak jakby ogniem, ale na ten moment skupiony był na drodze. Ah! Był mysim móżdżkiem! Przecież kto w taką pogodę w ogóleby wybierał się do śmietnika? On ledwo tu dotarł, a taki samotnik jak nic prędzej skończyłby pod potworem! Najwidoczniej musiał porzucić swoje plany. Pani będzie zła widząc go takiego ubłoconego... Za bardzo ryzykował.
I gdy już miał odejść, z kosza obok dobiegło jakieś chrobotanie. Zamarł i skupił spojrzenie na ożywiającym worku śmieci. Potwór! Wywołał potwora! Szybko się cofnął, ale ciekawość sprawiła, że ponownie jego pysk przycisnął się do szpary. Czarna maszkara upadła na ziemię, a po otrzepaniu się jego oczom ukazały się... oczy. Niesamowite i przerażające doznanie!
— O! Kogo ja widzę! Norvich! Pogardziłeś domowym ciepłem, wychodząc na taki ziąb? — odezwał się głos.
— J-ja... — zająkał się, robiąc wielkie oczy. Ten gadający worek go znał! Czy śmieci umieją mówić?! — T-ty... J-ja... — znów się zaciął.
— Oho! Chyba zamarzłeś. — Potwór się zbliżył, a on aż pisnął, przełykając ślinę. Widząc jego reakcję obcy parsknął śmiechem. — Niesamowite dźwięki umiesz z siebie wydawać, o wielki panie — zadrwił siadając tuż przed nim i ściągając ze swojego łba czarny materiał.
To nie był potwór! To był kot! Od razu odetchnął z ulgą, bo dopiero teraz zauważył bure, oszronione futerko, które dygotało z zimna.
— Wróbel? — zapytał, a samotnik parsknął.
— Nie inaczej. Dawno tu nie zaglądałeś. Co się stało, że postanowiłeś znów uciąć sobie pogaduszki z takim jak ja? Nie ostrzegłem cię zbyt dosadnie?
— Dużo myślałem... Chciałbym ci pomóc, ale babcia mówi, że jeśli dam wam jedzenie to ściągnie was tu więcej i dla każdego nie starczy... — wyznał mu ze smutkiem.
Widząc jak Serafin naprawdę przejmuję się tym wszystkim, Wróblem zaśmiał się, kręcąc głową.
— No co ty! Miałbym cię wydać? Widzę, że nie znasz Betonowego Świata. Posłuchaj mnie kolego. Owszem, mogłoby się tak wydarzyć jeśli dajesz żarcie pierwszemu lepszemu durniowi. Za darmo każdy by się na ciebie rzucił i ogołocił ze wszystkiego co masz. Dlatego... ci mądrzejsi oferują posiłki za coś, choćby zwykłą prace — widząc jego zdumienie, bury wytłumaczył. — No wiesz... Kropnąć kogoś, poszpiegować, pobić, znaleźć coś — wymieniał.
— Czyli... taka służba? — próbował to zrozumieć.
— Coś w tym stylu — potaknął mu.
Czyli wystarczyło zlecić coś samotnikom i za to dać im jedzenie? Wydawało się to proste. I rzeczywiście! Wtedy nikt nie rzuciłby się na niego, bo oferował coś za darmo. Ale... Nie chciał wykorzystywać tych biedaków. Wystarczyło spojrzeć na Wróbla, by ujrzeć prawdziwe dno. Spał w śmietniku i był strasznie wychudzony! Czy udałoby mu się spełnić jego rozkaz? Na dodatek sama myśl o czymś takim nieco go odpychała. Nie chciał w końcu traktować innych jak sługi, bo był wysoko urodzony. Nikt na to nie zasługiwał.
— Widzę, że móżdżek ci się przegrzał — z myśli wytrącił go bury, grzebiąc sobie pazurem między zębami.
— Po prostu... Nie chciałbym nikogo tak wykorzystywać... To... okrutne... — Położył po sobie uszy.
— Co? — kocur zaśmiał się, patrząc na niego niedowierzająco. — No co ty! Chyba nie widziałeś prawdziwego okrucieństwa. To normalna sprawa. Zwykła praca. A jak oferujesz za to żarcie to tym bardziej jest pożądana. Jak już wspomniałem... nie chcę litości. Jeśli tak bardzo chcesz mi dać coś do jedzenia, daj mi na to zapracować. Hm... Nie wiem co chciałby taki bogaty pieszczoch co wszystko ma od takiego jak ja, ale... Nie wiem... Marzy ci się jakaś zabawka? Bawiłeś się kiedyś kasztanem?
— Nie... — miauknął niepewnie, bo nie chciał się przyznawać, że nie wiedział w ogóle co to było.
— No to mamy umowę. Dam ci kasztana, a ty przyniesiesz mi żarcie. Akurat, gdy był na nie sezon, to zebrałem ich kilka w parku. Znakomicie się nimi rzuca w psy.
Serafin zachichotał, ponieważ podejście samotnika do tej sprawy bardzo go zaskakiwało. Wydawał mu się tym wszystkim nieporuszony, tak jakby rzeczywiście w swoim życiu wielokrotnie pracował, by zdobyć jedzenie. To było... interesujące. Mógł się tak wiele od niego nauczyć!
— Dobrze. To jutro o tej samej porze? — Wyciągnął przez szparę do niego łapkę.
Wróbel zdziwił się, że oferował mu przybicie łapki, ale zrobił to po pewnym zawahaniu.
— Stoi. To do zobaczenia Norvich — to powiedziawszy oddalił się z zasięgu jego wzroku, znikając na dobre.
No... Czyli teraz musiał znaleźć jedzenie i jakoś je zabezpieczyć, by móc je wynieść do ogrodu. Potrzebował na to jakiegoś planu. Pani mogłaby być zdziwiona, gdyby to ujrzała, tak samo jak reszta jego rodziny. Czas było pobawić się w koto szpiega.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz