— Serafinie, wyprostuj się. — Zrobił to choć nieco ślamazarnie, co spowodowało, że bury westchnął ciężko. Baron podszedł i łapami poprawił jego postawę, oceniając ją swoim uważnym okiem. — Dobrze. I tak masz ją utrzymywać. Musisz być dumny z tego kim jesteś. Nasz ród sięga wiele księżyców wstecz. Jesteśmy dumni i co najważniejsze wpływowi. Na konkursach zajmujemy najwyższe miejsca, a Wyprostowani nas podziwiają. Jako mój syn i dziedzic tytułu von Norvich musisz nabyć typowej dla elity klasy. Każdy twój ruch, gest czy uśmiech, może zrujnować nasze imię i przynieść nam hańbę. Dlatego musisz być nieskazitelny niczym najprawdziwsza gwiazda. Czy ty mnie słuchasz...?
Serafin szybko otrząsnął się z myśli. Ah! Jeszcze się nie rozbudził, a tata od niego wymagał myślenia! Na dodatek ciągle powtarzał to samo, co zaczynało go już nużyć. Ile można było mówić o rodzie, nienagannym zachowaniu i etykiecie?
— Słucham! — potwierdził, kiwając łebkiem. — Mam być idealny pod każdym względem!
Baron skrzywił swój nos jak gdyby znowu coś mu się nie podobało w swoim potomku. Nieco się zaniepokoił... Czy zrobił coś źle?! Siedział wciąż wyprostowany niczym struna. Może użył złej tonacji? Za wiele razy mrugnął?!
— Nie podoba mi się twój wyraz pyska. Jest taki... nijaki. Wyglądasz jak kocię bujające w obłokach, a nie szanowany pieszczoch. Zrób poważniejszą minę... — słysząc te słowa, przybrał taką jaką zawsze miewał tata, gdy przychodzili do niego goście. Baron dalej jednak nie wydawał się zadowolony, bo pokręcił łbem. — Zbyt sztucznie i żałośnie. Będziemy musieli nad tym popracować — westchnął ciężko, zapewne z trudem przyznając przed sobą, że miał za syna beztalencie.
Ale czego się spodziewał? Był jeszcze kocięciem! Bardziej interesowały go zabawy i towarzystwo babci, niż takie poważne sprawy. Na dodatek musiał przyznać, że nieco się bał tego, że czekała go jakaś prezentacja przed Konsorcjum. Może i był jakimś tam dziedzicem, ale na ten moment czuł się zbyt mały, aby w ogóle rozmawiać z takimi wielkimi osobistościami, którzy pewnie byli tak samo straszni jak jego tata.
— Jeszcze raz. Przedstaw się — rozkazał Baron, wpatrując się w niego uważnie.
— Dzień dobry Państwu. Jestem Serafin von Norvich, miło mi was poznać. — Pochylił delikatnie łepek.
— Przygarbiłeś się, jeszcze raz — pieszczoch wytknął mu błąd w postawie, przez co zmuszony był powtórzyć dystyngowane powitanie.
Praktycznie nie było ani jednego momentu, który sprawiłby u ojca dumę. Zawsze znalazł coś co mu nie pasowało. Ciągle kręcił nosem i próbował z niego wydobyć tą idealność. Nic więc dziwnego, że gdy nastała pora na posiłek, czym prędzej się zmył, ku oburzeniu kocura.
***
— No i tata mnie uczy manier przy posiłku, wiesz babciu? — zwierzał się kotce, która wyczesywała jego sierść. Było już dawno po południu, gdzie zwykle wracał na kolejne zajęcia z Baronem, ale tym razem kocur został wezwany na jakieś ważne posiedzenie, bo Wyprostowana zapakowała go do transportera, który w ocenie taty służył mu właśnie na takie ważne spotkania. Nie żeby był z tego powodu smutny. Cieszył się, że odzyskał chociaż chwilę wolności. — Trzeba jeść powoli i z gracją. Nie napychać się tak, jak to robi Opal!
— Ej! Ja się nie opycham! — siostra fuknęła pod nosem obrażona, pesząc się nieznacznie na ten jego komentarz. Siedziała nieopodal, bawiąc się oczywiście z Jadeit. — Widzę, że tata nie uczy cię podejścia do dam. Nie można tak mówić, prawda babciu? — Szylkretka spojrzała na starszą kocice, która pokiwała głową.
— Tak. Tak nie przystoi mówić Serafinie. Takie słowa mogą urazić wiele kotek. Musisz być milszy, aby w przyszłości twoja partnerka nie była poszkodowana.
— Czyli nie mogę zwracać uwagi...? — zmarszczył swoje czółko.
— Nie. Nawet jeśli widzisz coś nieodpowiedniego, lepiej odejść od takiego kota i nie kontynuować rozmowy. Musisz zrobić to jednak tak, aby nie czuł się urażony. Ja zwykle od adoratorów odganiałam się tak, że przepraszałam ich i mówiłam, że brat mnie teraz potrzebuje. Zawsze działało, nie budziło zbędnych pytań, a ja wychodziłam bez szwanku z niekomfortowej sytuacji.
— Ale ja nie mam brata, aby się nim zasłonić babciu... Mam wtedy mówić, że siostra mnie potrzebuje? — zapytał.
— No chyba w twoich snach — prychnęła Jadeit, słysząc te słowa. — My cię w ogóle nie potrzebujemy. Same sobie radzimy doskonale. W porównaniu do ciebie, mama jest dumna z naszej prezentacji przed socjetą. — Napuszyła się z gracją, rzucając mu wywyższające spojrzenie.
Serafin skrzywił swój nosek i wystawił jej język. To wywołało oburzenie u burej szylkretki, która zadarła swój nos i odeszła.
— Z takimi manierami to skończysz jako główny skandal sezonu — zachichotała Opal, biegnąc do siostry.
Wcale nie! Nie przyniesie wstydu rodzinie! To, że im wystawiał język nie znaczyło, że obcym też będzie! One były rodziną to mógł! Babcia westchnęła ciężko, po czym wróciła do układania jego sierści. Zauważył, że coraz był większy z czego się cieszył. Oznaczało to, że w końcu świat stanie przed nim otworem! Nie zapomniał bowiem o świecie zewnętrznym. Wciąż jego oczka kierowały się w kierunku niewidzialnej ściany, która uniemożliwiała mu ucieczkę z dusznego pomieszczenia na wolność.
***
— Co ty masz na sobie? — głos ojca wybudził go ze snu.
Ach! Szybko się rozejrzał, ale nie zauważył niczego dziwnego. Co mogło sprawić, że Baron wyglądał tak jakby połknął cytrynę? A potem sobie przypomniał co zrobiła Wyprostowana. Był otulony mięciusią sierścią, która miała rogi. Zdecydowanie to nie pasowało do jego roli wielkiego pana domu, ale nie mógł się oprzeć Pani. Ona była taka miła, dawała mu smaczki, a że go w to coś ubrała to nie była jego wina! Zresztą... zrobiło mu się od razu tak miło, że zasnął.
— To Pani! — wytłumaczył się przed kocurem. — Jakieś eksperymenty robi. Wyrosły mi rogi! — zażartował.
— Nie błaznuj — upomniał go bury, mierząc go niezadowolonym spojrzeniem. — Za bardzo dajesz się jej rządzić. Gdybyś ją podrapał, nie włożyłaby ciebie w to coś... — Podszedł bliżej i powąchał materiał, w który był obleczony.
— Tato! Jakżebym śmiał! Pani jest miła! To byłoby złe! A ja ją mocno kocham!
— Ona jak widać nie za bardzo podziela twoje uczucia... — Tyknął go łapą. — No nic. Pójdziemy do niej, zdejmie ci to i wrócimy do lekcji.
Serafin westchnął ciężko. Lekcje... To było najważniejsze dla ojca. Jakieś głupie powtarzanie formułek, nudne wywody o jakichś staruchach i przepytywanie go z tego wszystkiego tak, jakby naprawdę go to interesowało. Wolałby jeszcze trochę się pobyczyć i poprzytulać do Pani. To zdecydowanie było lepsze niż zajęcia przygotowane mu przez ojca. Nie mógł jednak się mu sprzeciwić, bo wiedział jak to się skończy. Gdy tata był zły, zaczynał być straszny. Dlatego też udał się za nim do Wyprostowanej, która widząc, że Baron szarpie za kawałek ubranka, zaczęła mu to zdejmować. Od razu zrobiło mu się chłodniej, ale nie narzekał. Miał w końcu długą sierść, która tak czy siak dodawała mu otuchy. Jedynie się otrzepał i czym prędzej pobiegł za tatą, który już wychodził z pomieszczenia. Ten to wydawał się wciąż zabiegany! Gdyby go nie znał sądziłby, że nie mógł usiedzieć w miejscu!
— Co teraz? Znów wykład jak bardzo nasz ród nienawidzi van Cooinów?
— Nie drwij młodzieńcze. Z van Cooinów nie należy się śmiać. W tym pokoleniu praktycznie brakowało, aby o włos odebrali nam prace w magicznym oknie. Wyprostowani zachwycali się nad umiejętnościami tych durni i faktem, że są od nas zdecydowanie więksi. Ale twój tata dał pokaz takiej klasy, że o nich zapomnieli. Co nie znaczy, że nie uderzą kolejny raz. Musisz być przygotowany. To śliskie dranie. Wykorzystają każdą okazję, aby nas zniszczyć!
Eh... No tak. Mógł się spodziewać, że te słowa odpalą w Baronie tą stronę, która wręcz kipiała nienawiścią. Aż nie mógł uwierzyć, że rozeszło się o prace w magicznym oknie. Widział jak tata w nim występował, ale nie uważał tego za coś wspaniałego. Widywał go w końcu na co dzień w domu, a jeszcze znosić jego widok w tym dziwnym urządzeniu? To dopiero koszmar!
No nic. Musiał przetrawić to, że nieco podburzył ojca. W końcu to przez ten ród, musiał być idealny. Musiał przerosnąć ich syna, który podobno był od niego nieco starszy i już wielce utalentowany.
— Dzisiaj dowiesz się w jaki sposób zachowywać się wśród socjety. Te koty to wilki w owczej skórze. Wystarczy jeden błąd, a zjedzą cię żywcem. Musisz być odważny, synu i godnie reprezentować nasz ród. Gdy będziesz wśród nich, nie może paść żadne złe słowo na twój temat, bo inaczej plotka jaka powstanie będzie ciągnęła się za tobą aż do śmierci, czy to rozumiesz?
— Rozumiem. — Pokiwał łebkiem, przełykając ślinę. Nie brzmiało to dobrze. Gdy tata zaczynał tak mówić, już w jego trzewiach pojawiał się strach. W końcu... Coraz mniej czasu im zostało. Baron chciał go jak najszybciej przedstawić pieszczochom, by położyć kres plotką, jakoby wymyślił sobie syna. Nie mógł go zawieść. Nie mógł.
Bridgertonowie, ale to koty
OdpowiedzUsuń