- O początkach niewiele wiem… Tylko to, że urodziłem się u Dwunożnych. L-lecz to nie tak jak myślisz! Nie jestem pieszczochem w stu procentach, tata był samotnikiem. Ogólnie, on mnie zabrał jak byłem odrobinę starszy. Z dala od tego głośnego miejsca. Pełnego nieprzyjemnych rzeczy. Po drodze zaatakował nas borsuk. On… Był bardzo odważny, wiesz? Stanął z nim do walki, pysk w pysk. Koniec końców, musieliśmy uciekać, ale z nim było źle. Krwawił. Zdołał mnie zanieść swojej dawnej przyjaciółce, która od niedawna osiedliła się w pobliżu i miała również kociaki. Umarł przed moimi oczami. Podczas porodu straciłem matkę, wtedy ojca… I było mi smutno. Zaprzyjaźniłem się z czwórką potomnych Konwalii, bo tak miała na imię ta kotka. Przynajmniej takim się posługiwała, by było mi prościej. Samotnicy często nie noszą imion podobno. Było całkiem dobrze. Codziennie znikała na długi czas, by zobaczyć czy nie ma w pobliżu niebezpieczeństwa oraz polowała. My się bawiliśmy, najlepiej było przy rzeczce, w dole klifu. Tam zrzucaliśmy kamyki, albo schodziliśmy niżej i udawaliśmy, że łapiemy ryby. Podczas takiego zwykłego dnia, przepadł jeden z moich przybranych braci, których było w sumie dwóch. On… Spadł do wody i się utopił. Po tych zdarzeniach, reszta zachorowała na zielony kaszel. Umarli niemalże tego samego dnia. Byłem od nich oddzielony, by się nie zarazić. Konwalia wciąż jednak przy nich była i z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Zaniosła mnie w okolice Klanu Burzy, gdzie jak słyszała, żyły pewne klany. Była pewna, że się mną zaopiekują. Nie myliła się, ale ona też poszła gryźć piach. Koniec. Mówiłem. Same nudy… A poza tym, to przeszłość- powiedział cicho, powstrzymując łzy.
Jego opowieść była... naprawdę zawiła. Jednak zrozumiał. Nie wiedział co na to odpowiedzieć. Jałowcowy Świt był w opłakanym stanie, jak tak na niego patrzył. Głodówka mu nie służyła.
- Tak... Przeszłość... Lepiej już wracajmy - zadecydował. Powoli się ściemniało, a nie chciał spędzić nocy na obcym terenie. Kto wie co tutaj się szlajało.
***
Kopał tunel, już nie wiedział który. Jałowcowy Świt, teraz znany jako Kocięcy Móżdżek, milczał wygrzebując ziemię na zewnątrz. Naprawdę nie rozumiał jak to się stało... Jak nic to była wina Pokręconego Łba. Mieli tylko go pocieszyć, a nie sprawiać mu przykrość. Głupio mu było. Naprawdę. Jeszcze tylko pogorszyli sytuację, bo za karę mieli durne imiona, które sprowadzały na nich kpiny i śmiechy.
- Przepraszam... - wyrwało mu się z pyska.
Wojownik spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem, nawet nie przestając kopać.
- Przepraszam - powtórzył głośniej. - Mogliśmy cię wtedy zostawić w spokoju. Tak to... nie byłbyś teraz na to skazany.
<Jałowcowy Kocięcy Świcie Móżdżku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz