Po tylu księżycach nic nie robienia, postanowiła przyłożyć się choć trochę do nauki. Tak by było znośnie, ale miała czas na inne rzeczy. Odtąd gdy Wschód pytał Owieczkę, ona przyłączała sie do nich. Nie znała oczywiście wiele ziół, ale po jakimś czasie, jej wiedza trochę się powiększyła. Wiedziała, że lepiej jest umieć te podstawowe leki. Raczej jej nastawienie do życia się nie zmieniło, lecz większa przykładność raczej zdziwiła medyka. Minusem było częstsze sprawdzanie tego co wiedziała. Czy Wschód postradał zmysły, czy najadł się nieświeżej zwierzyny. Zaczął w nią wierzyć. Ona niestety musiała przez to czasem nawet przed snem przebierać ziółka by przypominać sobie ich nazwy. Wolała zajęcia praktyczne. Wychodzenie poza obóz, albo jeszcze lepiej, za Ogrodzenie. To ją ciekawiło. No i teraz właśnie wychodzili z obozu.
Wschód chciał zabrać obie uczennice, więc byli w minimalnej odległości od ich legowiska. Poszli właściwie tuż za nie. W razie jakiegoś wypadku, ktoś mógł po nich przybiec. Raczej nic i tak by się nie miało stać. Wszyscy tu chyba raczej uważali na swoje zdrowie oraz życie. Zawsze jednak mógł ktoś sobie coś zrobić, czasem jest to skutek działania sił wyższych a czasem nie. Powracając, Brzoskwinka kroczyła z podniesionym ogonem tuż obok Wschodu i Owieczki, rozglądając się po otoczeniu.
- Dobrze, tutaj się zatrzymamy. Nie możemy zbyt się oddalać, ale i tutaj da się znaleźć zioła.- miauknął medyk z uśmiechem patrząc się na uczennice. Młodsza siedziała uważnie słuchając, a druga... Sama nie wiedziała. Położyła się patrząc na małego motylka, który siedział na kwiatku.
- Brzoskwinko... Słuchasz?
- Tak, tak.- burknęła niezadowolona, że przerwano jej obserwację. Przecież uważała! Z jak najwyższym skupieniem.
- Dobrze, to powiedz proszę o czym mówiłem...
- Na pewno o czymś ważnym.- odparła. Medyk już chyba się poddał i nie wypytywał więcej. Ona dalej gapiła się na stworzonko.
- Teraz musimy poszukać trochę ziół, najbardziej potrzebujemy trybulę... Brzoskwinko!- Wschód znowu przerwał swój wykład. Teraz jednak nie z błahego powodu. Młoda calico wskakiwała za cytrynkiem na drzewo. Drapała korę, by dostać się na gałąź, która stała się ostoją maleńkiego owada. Po chwili wspinaczki udało jej się dostać na to miejsce. Z pychy zrodzonej z faktu, że w końcu żyli na drzewach, nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Powoli skradała się do motyla... Ale oczywiście odleciał. Zrezygnowana fuknęła. Dopiero teraz zaczęły się te kłopoty.
Oczywiście wchodząc, nie sprawdziła czy może dany odcinek drzewa jest spróchniały. Jak się okazało, był. Ze zdenerwowania tupnęła nogą, a wtedy zaczęło się pod nią łamać. Instynkt podpowiadał jej by skoczyć. Zrobiła to. Pech chciał, że przy lądowaniu źle stanęła. Poczuła piekący ból w przedniej łapie był nie do zniesienia. Syknęła cicho i odsunęła się w razie, gdyby gałąź spadła na ziemię. Całe szczęście tak nie było. Wschód już przybiegł obok niej.
*****
- To tylko skręcenie. Kilka okładów i będzie po wszystkim.- uśmiechnął się jej mentor. Ona nie była taka szczęśliwa. Owieczka szybko podawała kocurowi potrzebne zioła, w tym rozpoznała liście bzu oraz korzeń żywokostu. Wspaniale. Teraz była zmuszona zostać w legowisku. Przynajmniej miała towarzystwo. Jej wujek we własnej osobie. Uh. A to miał być taki fajny koniec Pory Nowych Liści.
Wyleczeni: Brzoskwinka, Sokół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz