Pożar i nadrabiańsko czasoprzestrzeni
Wszystko działo się zaskakująco szybko. Pierwsze płomienie, trawiące ich obóz. Obóz, który był jego domem przez długi czas. Kiedyś stracił w ten sam sposób swoje miejsce. Gdy Klan Gwiazd nakazał im wędrówkę na nowe tereny. Wtedy też tańczyły płomienie, waliły się drzewa.
Tym razem jednak spadła lawina kamieni. Coś, co zabiło ich poprzedniego lidera, a cały czas straszyło klanowiczów swymi szponami.
Zmiażdżyły legowiska, Barwinek drgnął, do tej pory zbyt zapatrzony w masakrę przed nim. Jego sztywne łapy nagle odzyskały chęci do biegu. Ruszył przed siebie. Uważał, by kogoś nie potrącić, jednak w fali paniki było to ciężkim zadaniem. Wdychał dym, który podrażniał jego gardło oraz oczy. Łzawiły mu. Kasłał, machając głową.
Odnalazł swoją córkę. We dwójkę wyszli z obozu, u boku innych. Sokole Skrzydło był w opłakanym stanie. Zresztą, nie tylko on. Wąsy, jak i sierść Barwinka nieco się jarała. Miał poparzone poduszeczki łap od gorącej ziemi, traw. Oczy rozbiegane, zaczerwienione od dymu. Oddychał ciężko, co chwila pokasłując.
Gdy uciekali z obozu w popłochu, pomagał pozostałym. Ci, którzy nie mogli iść, byli przez niego wsparci. Innych próbował uspokajać. Tak, twoje dzieci są bezpieczne. Na pewno medycy nam pomogą. Przeżyjemy. Zbudujemy nowy obóz.
Powtarzał to niemal jak mantrę. Tak, jakby sam siebie próbował uspokajać. Jego rozszalałe serce nieomal wyskoczyło mu z piersi. Cieszył się, że kotom udało się uciec, jednakże widząc, w jakim są stanie, naprawdę miał ochotę ich opłakać. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy odnalazł wśród nich wielu znajomych. Zajęczy Omyk, Sokół, jego drogi przyjaciel, Łabąd, Olcha... Inni też, jednakże teraz zniknęli mu z oczu.
Westchnął cicho, rozglądając się dookoła. Kot, którego podpierał, chciał iść sam. Puścił go więc, ale nadal asekurował. Dostrzegł po chwili przed sobą kocię. Sy Maslakowego Zagajnika. Znał je, w końcu nosił posiłki ich matce. Wiedział, że kotka ich nie chciała, a dzieci były odtrącane.
Gdy kocurek przewrócił się w błoto, Barwinek łagodnym ruchem pomógł mu wstać. Dzieciak posłał mu zdezorientowane, przerażone spojrzenie. Następnie ruszył dalej.
Był taki silny, mimo młodego wieku. Barwinek Uśmiechnął się delikatnie. Przynajmniej wie, że są w tym klanie silne jednostki, które kiedyś ich poprowadzą. On będzie mógł sobie wtedy grzać tyłek na słoneczku.
Westchnął, siadając wśród kotów. Oddalili się od obozu na tyle, by byli bezpieczni. Wszyscy patrzyli w jego kierunku ze łzami w oczach, a on odwrócił wzrok. Nagle, na jego nos spadła lodowata kropla deszczu. Nie minęła chwila, a ziemia została nim zroszona. Koty pochowały się gdzie mogły, a Barwinek siedział na ziemi dalej. Nie był w humorze ani kondycji, by łazić po drzewach. Patrzył się jedynie na malejące płomienie. Wiedział, że nie wrócą tam. Zbudują nowy obóz. Gdzieś, gdzie było bezpiecznie.
~*~
Medycy ogarnęli najbardziej potrzebujących. Mieli niestety tylko odrobinę ziół, które zdołali z sobą zabrać. Barwinek od rana pomagał w poszukiwaniach pajęczyn, maku, różnych innych liści, które Bursztynowa Łapa mu dokładnie opisał. Nosił je, następnie wracał szukać dalej. Przynajmniej tyle mógł zrobić w obliczu nieszczęścia.
Chwilowo mieszkali nieopodal zagajnika. Znaleźli sobie miejsce, gdzie zrobią nowy obóz, jednakże było to duuużo pracy. Barwinek nosił materiały, jeśli akurat nie pomagał medykom. Wykorzystywał swoją niewielką wiedzę medyczną, żeby ich nieco odciążyć. Poza tym spędzał też czas z córką, żeby nie czuła się znowu osamotniona. Wiedział, że to dla niej ciężkie czasy. On już przeżył podobne sytuacje parę razy w życiu. Wiedział, co ma robić. Nie panikował aż tak. Nie wylewał łez. Nikt mu bliski nie umarł, więc wystarczyło podnieść głowę do góry i zająć myśli czymś pożytecznym.
Poza tym zauważył, że Iskierka lubi spędzać czas z Olchą. Zanotował sobie w głowie, żeby ją któregoś razu zaczepić i poplotkować.
Ostatnimi czasy rozmawiał też sporo z Lwią Grzywą. Zastępca chętnie z nim wymieniał poglądy i różne nowinki. Poza tym często też razem pracowali. Na patrole chodzili, lub polowali. Barwinek czuł, że znalazł kota do dojrzalszych rozmów. W końcu większość jego rozmówców była dla niego dziećmi. Młodzi, niedoświadczeni, glupiutcy. Nawet z córką nie mógł rozmawiać tak, jak z zastępcą.
Rozciągnął się. Czuł w powietrzu napięcie. Jednak cóż poradzić. Kociaki będą miały opóźnione mianowanie. Żaden z wojowników nie był aktualnie w stanie, by podjąć ich szkolenie. Zresztą - on sam również. Nie, żeby miał szansę na ten zasztyt, jakim było posiadanie ucznia.
Patrzył jedynie jak strachliwa dwójka plącze się po obozie za swoim odważnym bratem. Aż mu się przypomina jego dzieciństwo, z każdym księżycem coraz bardziej zamglone. Wciąż pamiętał Bodziszek, jednak słabo. Jaśmina również. To, jak niedosłyszał i nazywał go tymi swoimi sylabami... Kochane kuleczki, musiały opuścić ten świat i go zostawić.
Owinal ogon wokół łap. Jeszcze parę księżycow i do nich dołączy. Nie miał co się oszukiwać. Starość przychodziła po niego coraz szybciej.
Uśmiechnął się pod nosem. To jednak nie znaczyło, że da jej się pokonać! Nadal miał dużo siły oraz humoru!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz