Choć wiatr wiał niemiłosiernie, Brzoskwiniowa Bryza i tak zabrała szylkretkę na trening. Miała szczęście, bo jej półdługie futro chroniło ją przed zimnem.
- Gdzie idziemy? - spytała mentorkę.
- Na polowanie, a co? - odburknęła starsza. Chyba miała zły dzień, więc Orzechowa Łapa starała się jej nie denerwować. Weszły w las, stąpając po mokrej ściółce. Od razu wyczuły zapach zwierzyny. Czekoladowa zauważyła wiewiórkę skupiającą żołędzia. Podkradła się do niej, i już prawie ją miała, lecz właścicielka rudej kity odwróciła głowę i ją zauważyła. Rzuciła się do ucieczki, a uczennica za nią. Co chwilę ślizgała się na zgniłych liściach, z tracąc z oczu ofiarę. Niestety, stworzonko szykowało się do wejścia na drzewo i schowania się w dziupli, gdzie nie było możliwości schwytania go. Orzeszka odbiła się od powalonego pnia, w locie próbując złapać wiewiórkę. I choć zahaczyła o nią pazurem, to zderzyła się z drzewem i spadła na ziemię. Na dodatkowe nieszczęście lunął wtedy deszcz.
- No pięknie... - pomyślała wstając. Próbowała jeszcze coś węszyć, ale bezowocnie. Po wielu minutach szukania mentorka chyba zauważyła problem uczennicy.
- Masz, jest twoja. - westchnęła zrezygnowana, wskazując łapą myszkę, która najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z deszczu i siedziała w trawie. Kotka zniżyła się i podeszła do ofiary. Tym razem nie została zauważona i sprawnie odebrała życie zwierzątku. Ciepła krew skapnęła jej po pysku, brudząc białe futerko. Odwróciła się i podeszła w stronę Brzoskwiniowej Bryzy. Nagle poślizgnęła się i wpadła w kałużę błota. Podniosła się z ziemi, warcząc pod nosem. Bała się spojrzeć na mentorkę, wyjątkowo zezłoszczoną. Podążyła za nią do obozu. Zła na siebie, odłożyła piszczkę na stos zwierzyny i mruknęła w stronę partnerki zastępcy:
- Idę się umyć... - odburknęła i ruszyła w stronę rzeki. Deszcz przestał padać, a słońce wyszło zza chmur. Droga minęła jej w ciszy. Weszła do wody, zanurzając się po brodę. Poczuła przyjemny chłód na jej obolałych łapach. Na plaży było tylko kilka kotów, oddalonych od niej o kilka długości drzew. Po dłuższej chwili wyszła na brzeg, idąc trochę dalej. Wspięła się na drzewo i położyła na gałęzi, pozwalając promieniom jesiennego słońca osuszyć jej sierść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz