Nastała Pora Opadających Liści - drzewo, na którym przesiadywał jego ojciec, powoli zaczęło zrzucać swoje barwne upierzenie.
Minął księżyc od śmierci Pajęczyny. Nornica nadal była zła, zatapiając smutki w swoim krzaku. Kłak musiał przenieść się z dala od tego miejsca, aby przypadkiem kotka go ponownie nie zaatakowała. Po tym jak urwał przypadkiem jej kawałek ogona, ta wyglądała jak kłębek czystej furii. Nadal kontynuował szkolenie pod okiem ojca. Robili to jednak teraz tutaj, nie wychodząc poza płot. Jego ruchy były już mechanicznie wyćwiczone. Nawet mało co myślał nad tym co robił. Po prostu ciało samo z siebie, odpowiadało na ataki przeciwnika.
- Dobrze. Koniec - zdecydował Czermień, unosząc pysk ku górze.
Od kilku dni deszcze ustały, a słońce wyjrzało spod kłębów chmur. W powietrzu czuł unoszące się napięcie. Tak jakby coś miało się niedługo wydarzyć.
- Jesteś już dorosły - stwierdził po chwili czarny. - Został ostatni etap.
Stres przeszył go po koniuszek ogona. Ostatni etap. W końcu dowie się o co chodziło? Na co go szkolił? Czy po tylu księżycach, to się spełni?
Czermień widząc jego pytające spojrzenie, machnął ogonem.
- Zabijesz.
Zabić? Przełknął ślinę. Ale kogo? Mysz czy kota? Jeżeli to drugie to wybierał opcję trzecią, czyli ucieczkę. Nie mógł jednak teraz stchórzyć. Może będzie miał okazję, kiedy już dowie się co planuję kocur?
Skinął więc głową.
Nie wiedział czy ojciec mu uwierzył, ale nic nie miauknął. Udali się poza płot.
***
Ulice były opustoszałe. Wyprostowani nie kręcili się po szarej drodze, a potwory również gdzieś wyparowały. Może spowodowane było to tym, że o tej porze te istoty masowo podróżowały? Raz widział takie zjawisko. Nornica wtedy wytłumaczyła mu, że to normalne i że prędzej czy później na powrót zaroi się od tych stworzeń.
Czy i teraz tak będzie?
Szli i szli, mijając ogrodzenia, zaułki, które ukazywały życie dwóch światów. Ulicznych kotów i pieszczoszków. Ci drudzy żyli w luksusie z Wyprostowanymi, będąc uwiązani do nich na stałe. Ci pierwsi głodowali, ale byli wolni.
Ciekawe jak żyły klanowe koty... Te myśli od jakiegoś czasu krążyły mu po głowię. Kukułka mało co zdradziła na ich temat. Może sama nawet tego nie wiedziała?
W końcu dotarli na nieznany teren. Wszystko pachniało tu obco. Dostrzegł, że byli na skraju siedliska Wyprostowanych, a w tle daleko majaczył las. Zapatrzył się na niego, przez co Czermień musiał stanąć i puknąć go w ramię, aby zaczął myśleć poprawnie. No tak... ostatni etap.
Szli dalej.
Zatrzymali się na rozległej polanie, która była naprawdę dziwnym zjawiskiem. Po tylu księżycach życia w świecie betonowych konstrukcji, ta wielka przestrzeń, aż zapierała dech w piersi. Ile tu było miejsca! Mógł wyrwać się do przodu, biec i biec, a nie wpadłby na jakiegoś potwora czy ścianę legowiska Pieszczoszków! W labiryncie ulic trzeba było myśleć i skupiać się, w którym kierunku pobiec, co przeskoczyć, aby uciec przed wrogiem. A tu? Czuło się coś... dziwnego.
Czermień zatrzymał się, wbijając wzrok w postać przed nimi. Od razu skierował spojrzenie w tamtą stronę, zapominając o otoczeniu.
Kukułka.
Siedziała pośród traw, wpatrzona w horyzont.
- Więc przyszedłeś - miauknęła.
Czermień nie odezwał się do niej. Jego głos zadźwięczał mu uchu sprawiając, że jego sierść uniosła się ku górze.
- Zabijesz ją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz