Powoli jadła ryjówkę, wziętą ze stosu zwierzyny. Wszystko płynęło własnym rytmem, nic nie działo się w ich klanie. Trenowała, by zostać wojowniczką, tak samo jak inni uczniowie. Wojownicy polowali, patrolowali i chronili obozu. Żłobek był na razie pusty, ale z pewnością się zapełni masą piszczących kociaków. Pędrak wciąż mówił, że życie jest złe a medycy zbierali zioła oraz leczyli. Wszystko… Było dobrze. Cieszyła się z tego. Nie było problemów. Choć padał deszcz, było okej. Choć wiatr czasem zimno dmuchał w liście, było okej. Zmrużyła oczy. Wszystko w jak najlepszym porządku. Spędzała często czas z innymi, integrowała się… Owoce spadały coraz częściej. Czasem nawet na ich głowy. Ona dostała raz jabłkiem, bolało przez chwilę. To nadawało jednak charakteru sytuacji. Owocowy Las, miejsce gdzie owoce spadają na łeb. Pasowało.
Od kiedy dowiedziała się o tym, że Jabłko będzie miał potomków, zaczęła myśleć o rodzinie. Będzie dobrą ciocią? Czy… Nie? A jeżeli nie dożyje do momentu porodu. Zresztą, wszystko mogło się stać. Przyszłość nigdy nie była pewna. Jak będzie się nazywać maluch? Jak będzie wyglądał? Polubi ją? Eh. Myśli kotłowały się w jej głowie. Każda chwila była bezcenna.
- Brzoskwinko…- głos obok jej głowy przerwał drzemkę uczennicy. Odwróciła głowę, by stanąć twarzą w twarz z Gałęzią. Kotka opuściła jakiś czas żłobek, gdy tylko Księżyc, syn jej i Żuka, dostał własnego mentora. Była nim Błysk. Ale ona trafiła do kociarni.
- Hym?
- Polowanie. Teraz. NO ZBIERAJ SIĘ!!!
Cofnęła się. Prychnęła cicho. Czemu ona była taka wybuchowa? No to poszła za nią w las. Obok niej szedł właśnie czarno-biały. Skulony kocurek szedł niepewnie do przodu, starając się nadążać za matką. Ona specjalnie szła tak szybko? On był jeszcze mały. Mogła stwierdzić też, że kochany. Niebieskimi oczkami wpatrywał się w przestrzeń obok nich. Nie rozumiała jak można nie tolerować własnej rodziny. Liliowa, rozwścieczona kotka wraz z Żukiem nie dogadywali się w ogóle. To niby czemu mieli razem dziecko. Co się niby stało? Po co, no po co tak się zachowali. A wbrew pozorom, mogło to się potoczyć inaczej. Bardziej… Normalnie. Zatrzymała się na chwilę. Tylko na sekundkę, a już z przodu usłyszała niecierpliwą Gałąź.
- Zachciało ci się dupę grzać? Idziemy a nie zatrzymujemy.
No to wstała z powrotem, świdrując spojrzeniem na lewo i prawo. Czasem była zmęczona, a teraz był tego przykład. Podbiegła bliżej. A tam zerknęła na lewo. Przez krzaki rozbłysła czarna sierść. Wkrótce wybiegła stamtąd cała sylwetka wojownika. Biegł on za wiewiórką. Wspiął się za nią na drzewo, wbiegł na konar. Tam nie wiadomo czemu, stanął w miejscu, a niebezpieczny, skrzypiący dźwięk rozdarł powietrze.
- Złaź stamtąd idioto! To się zawali!- słusznie zauważyła przywódczyni patrolu, podbiegając na dół całej sytuacji.
- A ty myślisz, że bym nie zszedł? Łapa mi utknęła!- krzyknął z góry Żuk.
- Weź nie świruj, na pewno…- po czym przerwał trzask. Brzoskwinka odwróciła głowę. Jęk, odgłos łamiących się kości to było zbyt dużo. Ogonem szybko popchnęła młodego kocurka w stronę krzaków, a sama podeszła do dwójki kotów. Ich ciała leżały poskręcane w dziwnej pozie. Na wierzchu leżał Żuk, z którego głowy leciała krew. Liczne drobne rany od drzazg, mieniły się szarłatem w świetle słońca. Pod nim Gałąź. Futro kotki było całe w czerwonej cieczy, a łapy pozaginane tak samo jak kręgosłup. Umarli. Obeszła cicho scenę. Trzeba było wezwać szybko kogoś z obozu.
- C-co się stało?- cichy głosik obok zdał jej sprawę, że świadkiem zdarzenia był syn dwójki.
- N-nic… T-trzeba wezwać medyka… W-wszystko będzie dobrze.- powiedziała. Po tych słowach objęła Księżyc.- B-będzie dobrze, okej?
<Księżyc?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz