- Co jest...? - Młody zaczął krążyć wokół niego, przypatrując mu się uważnie. Przypomniał sobie Sroczkę, która równie bezczelnie gapiła się na niego podczas ich pierwszego spotkania i zamrugał parę razy, starając się odpędzić łzy. Odsunął się trochę, bo kocurek podszedł wyjątkowo blisko.
- Nie ruszaj się tak! Przerywasz badania - usłyszał w zamian.
- Co za badania? - spytał, może trochę za ostro. Liliowy coraz mniej mu się podobał.
Nie uzyskał odpowiedzi, za to młody zajrzał mu do oczu, uszu i dokładnie obejrzał jego łeb. Robił to w tak nieznoszący sprzeciwu sposób, że Wilczemu Sercu nie pozostało nic innego jak tylko wykonywać jego polecenia. Może… może faktycznie coś mu dolegało? Szybko odrzucił tę myśl, ale cień niepokój pozostał.
- Hm... Ciekawe - miauknął uczeń medyczki (czy raczej medyczek).
Czarny rozumiał coraz mniej. Jak spod ziemi wyrasta przed nim uczeń, zaczyna wpatrywać się w niego jak sroka (Sroczka…) w gnat, narusza jego przestrzeń osobistą, zaglądając mu nawet do uszu, a później bez żadnych wyjaśnień stwierdza, że to ciekawe?
Mina, którą zrobił musiała być wyjątkowo głupia, bo liliowy aż parsknął.
Korzystając z jego nieuwagi, młody szturchnął go patykiem. Wilcze Serce aż się zapowietrzył.
- Wytłumaczysz mi… - nie dane mu było nawet skończyć, bo młody wszedł mu w słowo.
- Tak. Jestem już tego pewien! - W jego ślepiach lśniła satysfakcja. - Jesteś na coś chory!
Wilcze Serce po prostu gapił się na niego, nie wiedząc, czy zacząć się śmiać, zawołać medyczkę, żeby zabrała stąd szczeniaka, czy się zmartwić.
- Co? - miauknął w końcu, niezbyt inteligentnie.
Młody westchnął i przewrócił oczami.
- Jesteś na coś chory - powtórzył jak do kocięcia. - Twoje dzieci, nie mają czegoś takiego co ty. Te wyłysienia to jakiś objaw chorobowy. Nie wierzę, że pozwalają ci od tak, chodzić po obozie. A co jeśli to zaraźliwe? - zaczął się nakręcać liliowy. - Zabiorę cię do Sosnowego Zagajnika i zrobimy szczegółowe badania. Może masz jakieś kleszcze, które sprawiają, że łysiejesz albo to coś pokroju zielonego kaszlu. No, ale nie kaszlesz. Ale możesz być nosicielem, a objawy u ciebie zmieniły się w łysienie. Musimy poznać tą nową odmianę choroby - kocurek zdecydowanie odpłynął, mówiąc bardziej do siebie niż do niego. W końcu jednak się otrząsnął i z błyskiem podniecenia w oku, szturchnął go patykiem w pierś. Zanim zdążył zaprotestować, miauknął:
- No ruszaj się! Idziesz, idziesz. Im szybciej ustalimy co to, tym lepiej dla klanu!
- Ale… - próbował oponować kocur, jednak nic mu to nie dało. Poszturchiwany raz po raz przez liliowego (miał wrażenie, że coś za bardzo się to szczeniakowi spodobało), szedł, mając w głowie zupełny mętlik.
On chory? Jeśli już, to co najwyżej psychicznie. Uśmiechnął się do siebie kwaśno. Jeśli młody miał na myśli jego wygląd…
- Nie jestem chory - powiedział kategorycznie. Chciał powiedzieć, że jego rodzice też tacy byli, ale… nie pamiętał. Jego najwcześniejsze wspomnienia dotyczyły wilczej Rodziny. Nie miał dowodu, że był zdrowy. Jego myśli powędrowały nagle zupełnie innym torem. Za wschód słońca miało odbyć się zgromadzenie. Oczywiście musiał na nie iść, a nie chciał… nie chciał zostawiać dzieci i Cętki samych.
- A może masz rację? - miauknął i uśmiechnął się w duchu. Medycy w końcu też mieli iść, prawda? Jeśli dobrze by poszło, mógłby nawet spędzić noc w żłobku.
<Trójko? ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz