Polizała się po najbardziej bolącej kończynie i powoli dźwignęła na łapy. Bolało, ale nie miała zamiaru siedzieć bezczynnie. Powinna jeszcze się umyć, pójść rozejrzeć i co najwyżej wtedy może ułożyć się do snu. Niedługo Słonik powinien wrócić z treningu, a liliowa z wielką chęcią wyżaliłaby się przyjacielowi z tego feralnego dnia.
Usadowiła się tak, by obolałe ciało przy tym nie ucierpiało i rozpoczęła mycie swoich wywiniętych do tyłu uszu. Nie była to może zbyt fascynująca czynność, ale na dobrą sprawę jedyna, jaką mogła teraz wykonać. A leżeć w miejscu nie mogła, co to to nie.
Wtedy w wejściu do legowiska pojawił się cień kota. Od razu podniosła łeb. Cień wlał się do środka, przyjmując faktyczną postać jego właściciela. Orlikowy Szept, brat Słonikowej Łapy. Kolejny z młodocianych wojowników, którzy skromnym zdaniem Melodyjnej Łapy w życiu nie powinni być mianowani przed nią i srebrnym. Oni wszyscy razem wzięci byli o wiele mniej wartościowi i utalentowani od tej pary uczniów zmuszonych do sprzątania mchu. Biały kocur jednak wyglądał, jakby nie zauważył obecności poddenerwowanej terminatorki. Zamiast tego rozglądał się uważnie po kątach pustego legowiska.
— Szukasz kogoś? — zapytała od niechcenia.
— Szukam Słonikową Łapę. Wiesz może, gdzie jest? — O proszę, zwrócił na nią uwagę, sukces! — Chciałem z nim porozmawiać — dodał.
— Jeszcze nie wrócił z treningu. Sama na niego czekam, więc nie wiem, czy będzie miał czas, żeby porozmawiać jeszcze z tobą — mruknęła bezczelnie. — To znaczy, Słonik to Słonik, z pewnością będzie chciał pogawędzić ze swoim braciszkiem. Już zapomniałam, jaki on troskliwy i jak kocha swoją rodzinę.
Wojownik posłał jej nieprzyjemne spojrzenie, ale je zignorowała. Nie była w humorze na słowne dogryzanie sobie, chociaż znakomicie zdawała sobie sprawę z tego, jak chamski wydźwięk zyskała jej wypowiedź. Nie miała również zamiaru tego sprostowywać czy przepraszać.
— W każdym razie, pewnie będzie lada moment, więc możesz tu na niego poczekać.
Widziała, że niechętnie i z wahaniem, ale Orlikowy Szept przystał na jej propozycję. Usiadł obok niej, wpatrując się bacznie w wejście do legowiska, a kotka wróciła do toalety, również co jakiś czas wypatrując przyjaciela.
— Ten tego, jak ci dzień minął? — rzuciła nagle, jakby wcześniejsze słowa nie miały miejsca, a biały nie był zupełnie przypadkowym wojownikiem, tylko jej dobrym kumplem. Sama nie do końca pojmowała tych swoich szalonych wahań nastroju. Nie liczyła również na, że jej towarzysz odrzuci jej bezczelne uwagi i zacznie teraz wesołą konwersację. Ale tak jakoś samo nasunęło się jej na język.
<Orlikowy Szepcie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz