Właśnie kończył posiłek, wylizując łapę z krwi, gdy podeszła do niego jakaś mała, zbłąkana dusza. Po tym jak Gałąź się do niego doczepiła zauważył, że coraz więcej kociąt, pragnie jego uwagi.
— Cesc! — miauknęła entuzjastycznie kupa futra. — Umal ci ktos?
Prychnął, obrzucając kocię nieprzychylnym spojrzeniem.
- Gdyby ktoś umarł, to bym był najszczęśliwszym kotem pod słońcem. Widzisz, że jestem szczęśliwy? - Wichura pokręciła głową.- No właśnie, to spadaj.
- Ale... Mama mófiła se jak ktoś jest sły to pses coś.
- Nie jestem wcale zły! - warknął.
Czemu wszyscy uważają, że jest jakimś niegrzecznym, złym, potwornym kotem?! Ciągle mają pretensję o jego zabawy, słowa. On nie widział w tym niczego złego. Wręcz uważał, że jest bardzo miły, skoro chcę się bawić z tymi lisimi bobkami.
- Ale ciongle walcys i mas słom mine.
- Wcale, że nie! - krzyknął jeżąc sierść. - Słuchaj no ty, łaciata myszo! Jak będziesz mi wmawiać to, że jestem jakiś zły, to się nie dziw, że się wkurzam!
- Więc nie jesteś sły?
- Nie? - Rany... co on musiał przeżywać. - Coś jeszcze chciałaś?
- A cemu byś się ciesył jakby ktoś umalł? Psecies to stlasne. Ja ne ce na psykład smielci mamusi.
- Słuchaj no. Ja bym się cieszył, jeszcze splunął w twarz martwemu. - Wyobraził sobie śmierć pewnego rudego osobnika i aż się uśmiechnął. Nie był to jednak zbyt miły uśmiech.
Spojrzał na kocię, które nadal mu się przyglądało z zainteresowaniem.
- Mysi bobku, spadaj już do mamusi. Nie jestem waszą opiekunką, okej? - warknął. - Jeśli chcesz ze mną rozmawiać na poziomie, to pokaż swoją siłę, ale najpierw urośnij. - Pstryknął ją w nos.
<Wichuro?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz