Promienie słońca wpadające do legowiska wojowników, wybudziły Szyszkę z przyjemnego snu. Przestając wiercić się na miękkim mchu, kotka otworzyła ślipia, od razu ziewając szeroko. Kolejny zwykły, cudowny dzień. Czarnulka przeciągnęła się, wyciągając przed siebie długi łapy.
— Zmieniłaś się w porannego ptaszka, Szyszko? — miauknął Sokół, podnosząc się do pozycji siedzącej. Otoczył łapy ogonem, z zainteresowaniem przyglądając się partnerce. Odkąd trwali w związku, ich legowiska leżały blisko siebie, żeby w nocy mogli się wzajemnie ogrzewać i czuć się bezpiecznie.
— Powiedzmy. — poruszyła wąsami z rozbawieniem wojowniczka, jak zwykle będąc w najlepszym humorze. Otarła się o sierść srebrnego, okazując mu swoje uczucie. — Idziemy na polowanie?
— Czemu nie. — odpowiedział, lekko się uśmiechając. Perspektywa wspólnego spędzenia czasu, jemu również musiała przypaść do gustu.
Życie wojownika było ogromną odpowiedzialnością, którą należało udzwignąć, cokolwiek by się miało wydarzyć. Polując, patrolując i walcząc w imię klanu. Kotka machnęła ogonem, zdradzając swoje podekscytowanie. Nie mogła się już doczekać, żeby zrobić coś pożytecznego. Klan Lisa był jej rodziną, o którą troszczyła się ze wszystkich sił. Czuła się tutaj bardzo bezpiecznie. Zupełnie jak za czasów, gdy wtulała się w sierść matki, będąc jeszcze ledwo wyrośniętym maluchem. Miłe wspomnienia, pomału się zacierające, zostały zastąpione nowymi. Oj tak, w swoim już nie krótkim życiu, całkiem sporo przeszła. Zostawienie przez matkę, trening z Płomykówką, zostanie wojowniczką, poznanie miłości, szkolenie pierwszej uczennicy i przeprowadzka. Dalej pamiętała ból w poduszkach łap, gdy musieli zmierzać w stronę nieznanego, idąc ramię w ramię, jak przystało na towarzyszy. Zbliżyli się bardziej do siebie. Z biegiem czasu, przybyli też nowi członkowie. Ich dom rósł w siłę i nic nie było w stanie go zniszczyć.
Czarna kotka rozejrzała się wokół, lustrując czujnym spojrzeniem obóz, gdy tylko opuściła legowisko wojowników. Wszystko było na swoim miejscu, pozostawiając otoczenie w spokoju. Westchnęła z ulgą. Chłodny wiatr pomuskał jej pyszczek. Uniosła głowę, spoglądając kilka uderzeń serca na niebo, śledząc ruch białych chmur. Przynajmniej nie będzie deszczu. Uśmiechnęła się delikatnie, zadowolona z tego faktu. Odwróciła się do Sokoła, czekając, aż kocur zdecyduje, że warto opuścić już obóz.
— Czuję, że złapiemy dużo zwierzyny. — mruknął kocur, a kotka zawtórowała mu głośnym mruczeniem.
— Klan Gwiazdy wyjątkowo zesłał idealną pogodę. — zaczęła Szyszka, gotowa biegiem rzucić się już ku wyjściu i rozpocząć łapanie zwierzyny, kiedy dobiegło ją chrząknięcie. Zastrzygła uszami zaciekawiona, odwracając od razu pyszczek. Spojrzenie żółtych oczu spoczęło na sylwetce lidera. Przekrzywiła łebek. — Dzień dobry.
— Porozmawiajmy, Szyszko.
Kotka powoli pokiwała głową. Dotknęła nosa Sokoła tym swoim, zanim oddaliła się o kilka kroków, żeby usiąść obok Horyzonta. Żółte ślepia wlepiła w obóz. Uczniowie siłowali się przed legowiskiem, ze żłobka dobiegały piski kociaków, natomiast wojownicy dzielili się językami, pomału zbierając się do swoich obowiązków. Wszystko było tak, jak być powinno.
— Powinnaś przestać skłaniać do takich głupot. — mruknął, również skupiając swój wzrok na obozowisku. — Wiara w ten cały Klan Gwiazd, wszystko komplikuje i ogranicza wolność. Zaniża poczucie własnej wartości.
— Nie czuję się mniej pewna. — miauknęła niepewnie czarnulka.
— Leśne koty wierzą w Klan Gwiazd, ale jest on zgubny i są egoistami, jakich mało od siebie. — zmrużył oczy, dopiero teraz na nią spoglądając. Również odwróciła pyszczek. — Zrozumiałaś?
Zastanowiła się. Jemioła opowiadała jej o Klanie Gwiazd, uznając to jako bajki dla kociaków, natomiast Płomykówka wolała unikać tego tematu. Właściwie Szyszka sama nie była pewna, co skłoniło ją do wiary w przodków, może to, że pragnęła mieć pewność, że po drugiej stronie coś będzie czekało i że nigdy nie będzie sama. Otoczyła łapy czarnym ogonem.
— Zrozumiałam. — miauknęła czarnulka. Lider wymamrotał coś brzmiącego jak pozytywne słowo. Wojowniczka otworzyła pyszczek, gotowa pożegnać się i wrócić do Sokoła, kiedy odgłos kroków zwrócił uwagę dwójki kotów.
Lśniący Księżyc zatrzymał się, prędko skłaniając głowę na powitanie przed Horyzontem, zanim zdyszany zamierzał coś powiedzieć. Lider podniósł się na równe łapy, podobnie z resztą zrobiła Szyszka. Czyżby lis znowu zbliżył się za blisko obozu? Była gotowa walczyć, żeby odpędzić go jak najdalej od pobratymców i przede wszystkim żłobka.
— Jakiś problem? — mruknął Horyzont, w oczekiwaniu na odpowiedz wojownika.
— Zauważyliśmy grupkę intruzów blisko obozu. Czuć od nich zapach Klanu Nocy. — wymamrotał. — Co mamy robić?
Czarna kotka zaszurała łapką po ziemi. Nie odzywała się, czekając na polecenie Horyzonta. Intruzi na ich terytorium, nie zapowiadali niczego dobrego. Najlepszym rozwiązaniem, było szybko ich przepędzić i pokazać raz na zawsze, że nie powinni zadzierać z Klanem Lisa.
— Zbierz kilku wojowników i przepędzcie ich z terenu. — mruknął. — Nie musicie być delikatni.
W oczach Lśniącego pojawił się błysk determinacji. Skinął głową liderowi, dając tym samym znak, że wszystko zrozumiał.
— Szyszko, chcesz? — spytał, nawet nie czekając na odpowiedz kotki. Sytuacja wymagała jak najszybszego wyruszenia.
Po kilkunastu uderzeniach serca, byli więc gotowi. Czarnulka rozejrzała się po wybranych kotach. Poza nią i Lśniącym Księżycem, przepędzić intruzów mieli także Golec, Perła, Nostalgia, Szakłak i Brzózka. Kotka otarła się o białą sierść należącą do brata, dodając mu tym samym otuchy. Znowu mogli brać w czymś udział razem. Brzózka wydawał się zamyślony, gdy na chwilę powędrował spojrzeniem w stronę kociarni. Również bał się o maluszki?
— Załatwimy to szybko i wrócimy. — poruszyła wąsami kotka, zwracając się do kocura, wyrywając go z chwilowych zamyśleń. — Nie ma się czego obawiać. Nocniaki tak jak ryby, szybko odpływają, gdy wyczuwają zagrożenie, prawda?
Brzózka liznął ją po czubku głowy.
— Uważaj na siebie, siostrzyczko.
— Ty również. — miauknęła. Akurat w tym momencie, Lśniący Księżyc dał znać do wymarszu. Inrtuzi znowu byli widoczni w oddali. Zmrużyła oczy z niechęcią.
— Po powrocie muszę ci coś powiedzieć. — miauknął cicho Brzózka, jakby lekko zestresowany.
Czarna zastrzygła uszami. Nie było jednak czasu dopytywać. Dotknęła go koniuszkiem ogona, nim całą wybraną grupką wybiegli z obozu. Odgłosy kroków były dobrze słyszalne. Biegnąc przez znajomy teren, ze wzrokiem utwionym w wrogach, wysunęła pazury na wypadek, gdyby miało dojść do bójki. Czarna sierść zjeżyła się z podenerwowania. Grupa nocniaków była o dziwo dość mała, liczaca jedynie czwórkę kotów. Chociaż biegli przed nimi, lisiaki prawie ich dogonili, pędząc najszybciej jak potrafili. Wreszcie Golec wykonała udany skok, wskakując na grzbiet jednego z intruzów, szybko rysując go ostrymi pazurami. Kocur syknął, zatrzymując się i biorąc zamach łapą, by ją z siebie strącić. Golec odskoczyła, sycząc ze wściekłości, zanim rozpoczęła atakowanie nieznanego nocniaka. Brzózka ruszył jej z pomocą, z kolei pozostała czwórka zabrała się za atakowanie trójki pozostałych kocurów. Siła i zwinność miały tutaj kluczowe znaczenie. Szyszce udało się przejechać po boku jednego z nich, wykonując prędki unik, który wykorzystała Perła, uderzając intruza łapą po pysku. Kocur machnął zirytowany ogonem, broniąc się z obu stron, przed coraz mocniejszymi atakami wojowniczek. Dosłyszawszy sygnał jednego z towarzyszy, wyrwał się i pognał za resztą grupy nocniaków. Nie zwróciła specjalnej uwagi na kierunek który obrali. Zanim którekolwiek z jej pobratymców, zdążyło pogratulować walki, w oddali rozległ się wrzask bojowy. Spojrzenia całej siódemki kotów, przesunęły się w stronę obozu. Wrzaski stawały się głośniejsze, zwiastując jeszcze większe kłopoty. Dzień przestał być spokojny.
— To pułapka. — cichy głos Perły rozległ się zaraz obok ucha czarnulki, chwilowo próbując zorientować się w sytuacji. Rozglądając się wokół z czujnością, sprawdziła stan swoich towarzyszy.
— Wracamy. Szybko. — miauknęła, ale nie ruszyła z miejsca od razu. — Nie wiemy co tam zastaniemy. Perło, Nostalgio, może zostaniecie na wszelki wypadek, gdyby doszło do—
— Będziemy pilnować. — przerwał jej Lśniący, rzucając krótkie spojrzenie na wojowniczkę.
Szyszka machnęła ogonem, dopiero teraz rozpoczynając bieg. Zagrożenie. Niebezpieczeństwo. Walka. Tylko te słowa odbijały się teraz w jej głowie. Zrównała oddech, by się na wszelki wypadek nie zmęczyć. Prawie wpadając do obozu, syki i warknięcia przybrały na sile. Spoglądali na to wszystko, oczami otwartymi z szoku i niedowierzania. Klan Nocy. Duża grupa. Kotka zmrużyła oczy. Te rybojady bez żadnego honoru ich atakowali! Taktyka zaskoczenia mogła okazać się u nich skuteczna, widziała otóż zmęczone ruchy uczniów, gdy starali się walczyć z wrogami. Obóz zalawały wrzaski, a różno barwne sierści mieszały się ze sobą. Ledwo wyczuwała znajomą woń Klanu Lisa. Zapach dający jej bezpieczeństwo, zapewniający o powrocie do domu. Wbiła pazury w ziemię. Nie mogli przegrać.
— Musimy uciekać. — miauknął Brzózek, trącając łapą bok siostry.
— Gdzie Horyzont? — mruknęła czarnulka, próbując dojrzeć w tłumie walczących lidera. Nie dostrzegła go jednak, a to oznaczało, że musieli radzić sobie na razie sami. — Pomóżmy im się wydostać.
Przez panujący chaos, coraz większy z każdym kolejnym uderzeniem niespokojnego serca, musieli działać szybko i pewniej. Wpadli do obozu, wtapiając się w tłum. Mijając martwe ciała, zarówno nocniaków, jak i lisaków, Szyszka poczuła kolejny raz ucisk smutku. Intensywna woń krwi drażniła jej nos. Minęła kolejne martwe ciało, z przerażeniem rozpoznając w nim Bursztyna. Klanie Gwiazdy! Spojrzała na żłobek. Muszelko?
Syknęła ze wściekłością, czując wbijające się w nią pazury. Zamachnęła się, trafiając z całą siłą nocniaka. Nie skupiła się na walce z nim, biegnąc teraz w stronę Leszczyny. Biedna kotka wydawała się zmęczona, gdy walczyła z jakąś kocicą. Szyszka skoczyła na nią od tyłu, wbijając w jej kark swoje ostre pazury.
— Leszczynko, biegnij! — syknęła do najlepszej przyjaciółki.
Leszczyna osłabiona spojrzała na nią pół przytomnie. Świeże ślady krwi musiały dawać jej się mocno we znaki. Kotka zamiast jednak ruszyć w stronę wyjścia, pobiegła pomóc Myszołowowi i Sokołowi, o czym Szyszka już nie mogła mieć pojęcia, zajęta walką z przeciwniczką. Była zadziwiająco podobna do Horyzonta. Ten szczegół w tej chwili był jednak najmniej ważny. Syczała, wijąc się pod pazurami wojowniczki. Szyszka odpowiedziała tym samym. Zleciała z grzbietu kotki. Szopowy Ogon skorzystała z okazji, wskakując na nią i próbujać dostać się do jej szyi, przy okazji orając pazurami jej brzuch. Szyszka syknęła z bólu, zanim tylnymi łapami kopnęła brzuch przeciwniczki. Wymknęła się spod niej, teraz atakując jej brzuch. Czuła jak z każdą chwilą jej determinacja rośnie, gdy uderzała mocnymi ruchami kotkę, co jakiś czas wykonując uniki, albo samej obrywając. Nie miała nawet czasu upewnić się, którym z jej pobratymców udało się jeszcze uciec. Uderzała rytmicznie, coraz szybciej i mocniej, aż wytrącona z równowagi nocniaczka, oberwała w pysk, tracąc na moment orientację. Ta chwila wystarczyła, by Szyszka wbiła się w jej szyję, zaciskając na nim szczęki. Chciała w ten sposób osłabić wierczącą się kocicę. Szopowy Ogon jeszcze chwilę się wyrywała, nim jej oczy zamgliły się, jakby uciekało z nich właśnie życie. Czarnulka wypuściła ją wtedy z uchwytu. Zabiła ją? Rzuciła krótkie spojrzenie na martwą już kotkę, zanim wbiegła dalej w tłum. W tej chwili liczyło się tylko dobro Klanu Lisa. Tylko to miało znaczenie.
Kotka podbiegła do Leszczyny, teraz już bezpiecznie ocalałej z obozu. Nie było czasu na jakiekolwiek słowa. Czarnulka, której sierść pokryta teraz była gdzieniegdzie krwią, z przerażeniem wymalowanym w żółtych oczach, spoglądała na swój dom. Ich obóz. Czuła rosnące smutek, złość, zdezorientowanie i żal. Nocniaki odebrały dzisiaj tyle żyć, a lisiaki nawet nie mogli być świadomi, dlaczego spotkał ich taki los. Żyli sobie spokojnie, nikomu się nie narażając, nie przeszkadzając. To było ogromne nieszczęście. Przerażone koty wokół niej, również spoglądały w tamtym kierunku, doszukując się jakiekolwiek znaku, że mogą jeszcze wygrać. Coraz bardziej zmęczone koty odpuszczały, zapewniając przewagę wrogą, nie pozwalającym im już uciec. Horyzonta też nigdzie nie było. Ani Puchu. Los tylko wiedział, co się z nimi stało. Tyle ofiar i mogło być jeszcze więcej.
Grupką ocalałych rzucili się biegiem w stronę lasku, znanego już na ich terytorium. Był trochę oddalały, a to mogło im zapewnić chwilową kryjówkę. Bo co jeśli wrogowie wrócą? Czuli teraz satysfakcję, że odebrali niewinne istnienia i zniszczyli komuś dom?
Zatrzymali się zdyszani i wciąż przerażeni, przysiadając na ziemi, by zapewnić sobie trochę odpoczynku. Nie chowali jednak pazurów. Tak na wszelki wypadek. Czarna wojowniczka skierowała smutne spojrzenie za siebie, na odległy już ich dawny obóz, teraz pewnie zniszczony. Syknęła pod nosem. Nie każdemu z lisiaków udało się wydostać.
— Musimy po nich wrócić. — Perła także wpatrywała się w tamtym kierunku.
— Oni ich zabiją? — tym razem odezwał się Szakłak, wypatrując najwyraźniej swojej partnerki.
Szyszka wbiła pazury w ziemię, niezadowolona, że drogi ucieczki zostały na tyle odcięte, że nie każdemu udało się uciec przed tą szarańczą. Kociaki, Muszelka, uczniowie, część wojowników. Tylu wiernych przyjaciół.
— Uwolnimy ich. — miauknęła pewnie. — A gdy już będziemy wszyscy razem, Klan Nocy pożałuje, że ośmielił się zniszczyć nasz dom.
Zamachnęła ogonem, bardzo zirytowana takim stanem rzeczy. Musieli odzyskać swoich pobratymców. Musieli.
Zostali tutaj. Przynajmniej na razie uznali, że lasek będzie odpowiednim miejscem. Wybrali dla siebie dobrze ukryte miejsce, wśród gęstych krzewów, chociaż czasem z zastanowieniem myśleli o drzewach. Z takiej wysokości, byłoby ich znacznie trudniej dostrzec. Wojowniczka do końca miała nadzieję, że to wszytko okaże się tylko złym snem, z którego lada chwila się obudzi, znów w obozie, wraz z tyloma bliskimi jej kotami. Bez żadnej krwi na łapach, bez zranionego serca, że nie wszyscy są teraz z nimi i przede wszystkim bez tego okropnego uczucia nienawiści do ich dawnych sąsiadów. Liczyła, że zachowają chociaż trochę rozsądku, żeby nic nie zrobić uprowadzonym.
— J-jesteście!
Zastrzygła na znajomy głos. Zatrzymała się, zanim miała zamiar skryć się. Futro instynktownie jej się zjeżyło, w obawie przed kolejnym atakiem, a zmysły wyczuliły. Na całe szczęście, była to Pszczółka. Uzdrowicielka z dwójką uczniów u boku i Gąską, podbiegła do nich ze strachem widocznym w ślipiach. Szyszka otarła się o jej bok, by dać jej chociaż trochę ukojenia.
— U-udało nam się uciec. Gdy zaatakował lis. — wymamrotała cicho, a czarnulce zdawało się, że słyszy jej szybciej bijące serce. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, co musiała czuć w tamtej chwili. Wojowniczka cofnęła się o krok.
— A pozostali? Żyją?
— Gdzieś nas prowadzili. — miauknęła Gąska. — Dlaczego nam to zrobili?
Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Liznęła jedynie kotkę w czubek głowy, zanim ta zauważyła swojego partnera. Pierwszy raz ucieszyła się, że mają na terytorium lisa. Zmrużyła oczy.
— Bądźcie silni, obiecuję, że was odbijemy. — wyszeptała sama do siebie. Spojrzała na Pszczółkę, uspokajającą ocalałych synów. Jako matka musiała przeżyć podwójny smutek, że Czapla i Bocian zostali z tymi okrutnikami. — Jest źle.
Medyczka spojrzała na nią.
— Horyzont nie żyje. — wymamrotała Pszczółka. Szyszka zdobyła się jedynie na ciężkie westchnienie. Potrzebowali teraz mnóstwa sił, jeśli mieli przetrwać, nie było niestety czasu na żałobę. Miała zamiar odwrócić się, kiedy zatrzymał ją ogon medyczki. — B-brzózka, on... rozwalili tamę. N-nie zdążył. Tak mi przykro, Szyszko.
Czarna kotka stała kilkanaście uderzeń serca w ciszy. Wiedziała, że to nie mógł być żart, jednak jej podświadomość, wciąż nie mogła przyjąć do siebie faktu, że jej brat mógłby nie przeżyć. Brzózka był jej ukochanym, godnym zaufania bratem, jedynym członkiem rodziny. Mogła na niego liczyć. Obiecał, że zawsze się nią zaopiekuję. W jej oczach zebrały się łzy i pozwoliła im spaść na ziemię, pozwalając uwolnić się tylko części emocji. Zamknęła oczy, powoli kiwając głową i pozwalając kremowej się do niej przytulić. Obie tego potrzebowały. Wtulając się w jej sierść, poczuła jeszcze większą determinację.
— Co teraz z nami będzie? — spytała cicho Pszczółka.
Odpowiedz wydała się być oczywista.
— Oni ich zabiją? — tym razem odezwał się Szakłak, wypatrując najwyraźniej swojej partnerki.
Szyszka wbiła pazury w ziemię, niezadowolona, że drogi ucieczki zostały na tyle odcięte, że nie każdemu udało się uciec przed tą szarańczą. Kociaki, Muszelka, uczniowie, część wojowników. Tylu wiernych przyjaciół.
— Uwolnimy ich. — miauknęła pewnie. — A gdy już będziemy wszyscy razem, Klan Nocy pożałuje, że ośmielił się zniszczyć nasz dom.
Zamachnęła ogonem, bardzo zirytowana takim stanem rzeczy. Musieli odzyskać swoich pobratymców. Musieli.
Zostali tutaj. Przynajmniej na razie uznali, że lasek będzie odpowiednim miejscem. Wybrali dla siebie dobrze ukryte miejsce, wśród gęstych krzewów, chociaż czasem z zastanowieniem myśleli o drzewach. Z takiej wysokości, byłoby ich znacznie trudniej dostrzec. Wojowniczka do końca miała nadzieję, że to wszytko okaże się tylko złym snem, z którego lada chwila się obudzi, znów w obozie, wraz z tyloma bliskimi jej kotami. Bez żadnej krwi na łapach, bez zranionego serca, że nie wszyscy są teraz z nimi i przede wszystkim bez tego okropnego uczucia nienawiści do ich dawnych sąsiadów. Liczyła, że zachowają chociaż trochę rozsądku, żeby nic nie zrobić uprowadzonym.
— J-jesteście!
Zastrzygła na znajomy głos. Zatrzymała się, zanim miała zamiar skryć się. Futro instynktownie jej się zjeżyło, w obawie przed kolejnym atakiem, a zmysły wyczuliły. Na całe szczęście, była to Pszczółka. Uzdrowicielka z dwójką uczniów u boku i Gąską, podbiegła do nich ze strachem widocznym w ślipiach. Szyszka otarła się o jej bok, by dać jej chociaż trochę ukojenia.
— U-udało nam się uciec. Gdy zaatakował lis. — wymamrotała cicho, a czarnulce zdawało się, że słyszy jej szybciej bijące serce. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, co musiała czuć w tamtej chwili. Wojowniczka cofnęła się o krok.
— A pozostali? Żyją?
— Gdzieś nas prowadzili. — miauknęła Gąska. — Dlaczego nam to zrobili?
Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Liznęła jedynie kotkę w czubek głowy, zanim ta zauważyła swojego partnera. Pierwszy raz ucieszyła się, że mają na terytorium lisa. Zmrużyła oczy.
— Bądźcie silni, obiecuję, że was odbijemy. — wyszeptała sama do siebie. Spojrzała na Pszczółkę, uspokajającą ocalałych synów. Jako matka musiała przeżyć podwójny smutek, że Czapla i Bocian zostali z tymi okrutnikami. — Jest źle.
Medyczka spojrzała na nią.
— Horyzont nie żyje. — wymamrotała Pszczółka. Szyszka zdobyła się jedynie na ciężkie westchnienie. Potrzebowali teraz mnóstwa sił, jeśli mieli przetrwać, nie było niestety czasu na żałobę. Miała zamiar odwrócić się, kiedy zatrzymał ją ogon medyczki. — B-brzózka, on... rozwalili tamę. N-nie zdążył. Tak mi przykro, Szyszko.
Czarna kotka stała kilkanaście uderzeń serca w ciszy. Wiedziała, że to nie mógł być żart, jednak jej podświadomość, wciąż nie mogła przyjąć do siebie faktu, że jej brat mógłby nie przeżyć. Brzózka był jej ukochanym, godnym zaufania bratem, jedynym członkiem rodziny. Mogła na niego liczyć. Obiecał, że zawsze się nią zaopiekuję. W jej oczach zebrały się łzy i pozwoliła im spaść na ziemię, pozwalając uwolnić się tylko części emocji. Zamknęła oczy, powoli kiwając głową i pozwalając kremowej się do niej przytulić. Obie tego potrzebowały. Wtulając się w jej sierść, poczuła jeszcze większą determinację.
— Co teraz z nami będzie? — spytała cicho Pszczółka.
Odpowiedz wydała się być oczywista.
:nieukontentowany_labadek:
OdpowiedzUsuńi wow, szacun, świetnie napisane
Szyszka od zupełnie innej strony :0 Będzie świetną przywódczynią
OdpowiedzUsuń