Jak widać, nie było. Kolejna osoba, którą zawiódł. Lista stawała się coraz dłuższa, niebezpiecznie zbliżając się ilością do imion kotów, które stracił. Dlaczego tych, którzy wciąż byli przy nim było najmniej?
- Leszczynku? - miauknął raz jeszcze, robiąc krok w stronę rudzielca. Kocurek schował mordkę, jakby odganiając się od jego głosu. Z zaskoczeniem stwierdził, że jego wciąż trochę krzywe łapy dawno przestały być łapkami, a sylwetka straciła resztki kocięcej toporności. Miał przed sobą młodego kocura. Kociak, którego zostawił w tym legowisku istniał już tylko we wspomnieniach.
Czy naprawdę nie było go aż tak długo?
Jego grzbiet nagle stał się dużo cięższy, jakby wszystkie jego grzechy były kamieniami, ściągającymi go w dół.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, podszedł do Leszczynowej Łapy i trącił go delikatnie nosem.
- N-nie śpię - odpowiedział mu lekko zachrypnięty głos. Trzymając się resztki nadziei, miauknął:
- Pora na trening, Leszczynku.
- N-nie chcę.
Te dwa proste słowa zawisły między nimi w powietrzu, oddzielając ich od siebie. Czarny po prostu stał bez ruchu, z ciągle lekko zwieszonym łbem, nie potrafiąc wydać nawet dźwięku. Ciszę przerwał rudy.
- U-umiem j-już pol-lować. Miedziana I-iskra m-mnie n-nau-uczyła - dodał.
Miedziana Iskra. Nie on, którego nie było przy nim przez ostatni… księżyc? Dwa? Nawet nie wiedział. Poczuł się nagle bardzo stary i zmęczony.
- Och - miauknął w końcu. - Cóż… Dobrze.
Zapadła niezręczna cisza. Doskonale wiedział, co powinien teraz powiedzieć, czego oczekiwał od niego Leszczynek, ale… nie potrafił. Nie mógł przeprosić i obiecać, że wszystko się zmieni, bo wiedział, że tak nie będzie. Czas ich wspólnych treningów, szczerych rozmów… minął. I nie było sposobu by go odzyskać. Kocur już dawno powinien zostać wojownikiem, ale przez jego… Zawiódł. Po raz kolejny. Nie powinien zostawać mentorem nigdy więcej.
Chciał odejść, ale coś trzymało go w miejscu. Leszczynek… był dla niego zbyt ważny żeby tak po prostu opuścił go bez słowa.
- Ja po prostu… pomyślałem… - Urwał i odetchnął głębiej, próbując uporządkować myśli. - Rozmawiałem już z twoim tatą o twoim mianowaniu i chciałem… to ostatnia możliwość, żebyśmy poszli razem na trening. Jak… jak dawniej. - Z każdym słowem jego gardło zaciskało się boleśnie coraz mocniej. Przełknął ślinę, ale ucisk nie zmalał.
Odpowiedziała mu tylko cisza.
- Nie namawiam, po prostu wolałem zapytać, jakbyś jednak… - Zacisnął ślepia, które coraz bardziej go piekły. - Jestem z ciebie cholernie dumny, wiesz? - rzucił, odwracając się plecami do rudego i zrobił krok do przodu. Nie potrafił powstrzymywać dłużej łez, które cisnęły mu się do oczu. - Wiem, że zmarnowałem nasz czas. Byłem głupi myśląc, że… że będę w stanie pomóc tam, gdzie nawet medyczki nie były w stanie. - Zatrzymał się i wziął głębszy wdech. - Pójdźka… była chora. Obiecałem sobie, że zrobię wszystko, żeby… A później one. - Urwał. Nie powinien się usprawiedliwiać. Niezależnie od okoliczności, to była tylko i wyłącznie jego wina. - Przepraszam - miauknął cicho i wyszedł z legowiska.
<Leszczynku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz