Kocica siedziała głęboko w norze medyków, starannie układając zioła. Półki były niemal puste, braki zaczynały się robić widoczne. Jarzębina westchnęła, podnosząc się z miejsca, gotowa wyruszyć na poszukiwanie ziół. Zanim jednak zdążyła ruszyć, ktoś stanął jej na drodze. Przy wejściu do nory pojawiła się znajoma sylwetka — szylkretowa kotka o przenikliwym spojrzeniu. Była to jej mentorka, Cisowe Tchnienie. Jej krok był ciężki, a zmęczenie malowało się na pyszczku, choć jak zwykle starała się zachować zimną powagę.
— Jarzębino, pójdziesz zobaczyć żłobek? — zapytała chłodno, oschłym tonem, który od zawsze towarzyszył jej słowom. Jarzębina podniosła wzrok i przez chwilę wahała się. Potem jednak westchnęła cicho i odpowiedziała:
— Na razie pójdę pozbierać zioła, potem do nich zajrzę — mruknęła cicho, nieco znużonym głosem. Nim Cisowe Tchnienie zdążyła zareagować, szylkretowa kotka podniosła się z ziemi i zgrabnym ruchem wymknęła się z lecznicy. Pragnęła chwili samotności, świeżego powietrza i spokoju. Zbieranie ziół było dla niej nie tylko obowiązkiem, ale i sposobem na ukojenie myśli. Znała ścieżki, które prowadziły do skrytych miejsc pachnących tymiankiem i szałwią, a szelest liści pod łapami działał lepiej niż jakakolwiek rozmowa. Wiedziała, że potem i tak zajrzy do żłobka. Troska o młodszych zawsze w niej była, nawet jeśli nie zawsze miała na to siłę. Teraz jednak najważniejsze były zioła — a las wołał ją ku sobie szeptem liści i zapachem rosy. Wiedziała, że patrol łowiecki rusza niedługo, więc dzięki nim nie musiała sama szukać kotów do pomocy.
Patrol ruszył z impetem, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Jarzębina musiała być szybka, żeby nie zostać w tyle. Na szczęście była równie zwinna i szybka jak oni, więc łatwo dotrzymywała im kroku. Nagle, bez ostrzeżenia, skręciła w stronę gęstych krzewów. Wyczuwając zapach jasnego oka, wiedziała, że to właśnie to zioło, którego potrzebowała. Przedarła się przez roślinność i dostrzegła dziuplę, wydrążoną nisko w drzewie. A obok niej, jak na zawołanie, rosły zioła, których szukała. Jak to miała w zwyczaju, wsadziła łeb do dziupli. Znalazła kilka drobnych, jasnych jajeczek ukrytych w gniazdku. Nie wiedziała, do kogo należą — może do jakiegoś ptaka, może jaszczurki — ale sam ich widok wywołał u niej cichy uśmiech. Przez moment poczuła się, jakby świat był mniej brutalny, bardziej łagodny. Zebrała jeszcze parę kwiatów jasnego oka i ruszyła w dalszą drogę.
[Jakiś czas później]
Po długim, wyczerpującym dniu zbierania ziół Jarzębina wreszcie wróciła do obozu. Każdy krok przypominał jej, ile dziś przeszła. Futro miała potargane od gałęzi i liści, łapy bolały od wędrówki, a intensywny zapach ziół zdążył już na dobre wniknąć w jej sierść. Pachniała jak cały magazyn ziół — i była z tego dumna. Wraz z Dyniową Łapą i Sowim Zmierzchem odłożyli zebrane rośliny na odpowiednie półki. Stosy liści, korzeni i łodyg piętrzyły się w kącie nory, tworząc coś w rodzaju małego, pachnącego skarbca. Jarzębina spojrzała na nie z satysfakcją — przez najbliższe dni nie będzie musiała wychodzić w poszukiwaniu zapasów. A to oznaczało jedno: zasłużony odpoczynek. Z ciężkim westchnieniem rzuciła się na swoje posłanie z mchu. Miękka ściółka objęła ją jak ramiona dawno niewidzianego przyjaciela. Zwinęła się w kłębek, jej ogon delikatnie poruszał się w rytm oddechu. Nie zdążyła nawet pomyśleć o żadnych obowiązkach. Sen pochłonął ją natychmiast — cichy, ciepły i kojący jak koc otulający zmęczone ciało. Na zewnątrz obozu wciąż słychać było szmery i odgłosy codziennego życia klanu, ale dla Jarzębiny wszystko zniknęło. Teraz była tylko cisza, spokój… i zapach ziół unoszący się w powietrzu niczym kołysanka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz