Nie potrafiła powstrzymać odruchu, który niezmiennie wywoływała w niej nazwa dawnego domu. Słysząc ją, zawsze miała wrażenie, że coś szorstkiego drapało ją w grzbiet. Tym bardziej, gdy słowa te padały bezpośrednio w jej stronę, jakby jej nieszczęsna przeszłość wyłaniała się z cienia.
Wzdrygnęła się.
Na tyle, na ile znała Margaretkowy Zmierzch, była niemal pewna, że pytanie nie niosło w sobie złej intencji. Brzmiało raczej jak efekt zwykłej, może i niewinnej ciekawości.
Przepiórczy Puch odchrząknęła cicho, jakby próbowała wyrwać się z tego krótkiego letargu. Zdała sobie sprawę, że milczała zbyt długo, a cisza zaczynała nabierać ciężaru.
— Ach... — zaczęła ostrożnie, prawie z wahaniem. — To dość szczególne pytanie. Myślę, że mogłabym na nie odpowiedzieć dość obszernie — mruknęła z namysłem, uciekając wzrokiem w bok.
— Jeśli to dla ciebie wyjątkowo drażliwy temat, to nie zamierzam naciskać — wtrąciła była medyczka łagodnie, z lekkim uśmiechem. W jej głosie nie było osądu.
Czekoladowa zawahała się. Tak naprawdę nie miała wiele do powiedzenia. Ale zbyt łatwo mogłaby się zapędzić i powiedzieć o jedno słowo za dużo. A może właśnie to ją kusiło? Możliwość wygadania się przed kimś, kto nie był jej partnerem, któremu i tak mówiła więcej, niż nawet myślała?
— Nie mam chyba aż tak wiele interesującego do powiedzenia. Na początku i tak nie zwracałam uwagi na atmosferę Klanu Burzy, a raczej każdego dnia coraz bardziej zaskakiwała mnie jego struktura. To, że medycy nie mogą mieć partnerów i dzieci, ta cała więź z przodkami, kryjącymi się na... Srebrnej Skórze. Mam nadzieję, że mnie za to nie pogryziesz, ale dalej jest to dla mnie niepojęte — westchnęła, uśmiechając się blado i niezręcznie.
Margaretkowy Zmierzch skinęła głową.
— Z pewnością nie każdy w klanie jest wierzący. Czasem to jedynie presja otoczenia zmusza do przytakiwania na wszystko, co z Gwiezdnymi związane — stwierdziła. — Wątpliwości ponadto są lepsze niż ślepe podążanie za resztą.
Przepiórczy Puch zmrużyła oczy. Nie była pewna, czy tylko jej się wydawało, ale w słowach towarzyszki coś zadrżało Coś osobistego. Może... ukryty ciężar? Dotąd obawiała się mówić o wierze w obecności byłej medyczki — w końcu jej dawna rola była z tą duchowością spleciona niemal nierozerwalnie. A teraz? Teraz, gdy zarówno jej syn jak i młodsza córka obejmowali stanowiska uzdrowicieli, starała się trochę więcej podpytywać bliższych o Klan Gwiazdy. Chciała wiedzieć, co może ich tam spotkać. A może... czego im braknie.
— Cóż, to skoro to wyjaśniliśmy, to wracając do twoich pierwszych pytań — wzięła głęboki wdech. — Z początku czułam, że jednak większość jest do mnie wrogo nastawiona. Nie dziwię się po tym, co tu przeżyliście, ostrożności nigdy nie za wiele — dopowiedziała. — Potem, gdy już zostałam oficjalnie przyjęta, zaczęłam czuć... spokój? Miałam wrażenie, że już wszystko się ułoży. Ogólnie system treningów i patroli nie różni się od tego w Owocowym Lesie, więc nie był to też jakiś znaczny przeskok. Może nie wydawaliście mi się w pełni zżyci, ale z pewnością każdy miał swoją grupkę i nikt nie zdawał się odstawać od reszty klanu. Przywykłam do tego, aż do tego nieszczęsnego zgromadzenia, na którym mój ojciec dopytywał się o mnie przed wszystkimi klanami. Po tym... po tym znowu czułam to wrogie nastawienie, choć było ono jak najbardziej zrozumiałe.
Zamilkła, a ogon delikatnie drgnął na ziemi.
— Nie będę ukrywać — odparła cicho Margaretkowy Zmierzch — to było szokujące. Szczególnie po pierwszej historii, którą przedstawiłaś.
Przepiórczy Puch poruszyła łapami, jakby chciała zrzucić z siebie coś lepkiego. Te wszystkie kłamstwa nie przychodziły jej wówczas wcale tak łatwo, ale nieźle się w nich zapędziła.
— Jak mi to tak przypominasz, to to, że stoję tu przed tobą jako zastępca, brzmi wręcz absurdalnie...
— Nie o to chodziło. — Pysk jasnej szylkretki przeszył uśmiech. — To nawet lepiej o tobie świadczy, że pomimo tylu nieprzychylności zdobyłaś zaufanie w klanie, a przynajmniej na tyle, że większość jego członków zaakceptowała cię na tej pozycji.
Z gardła Przepiórczego Puchu wydobył się cichy pomruk. Nie była tego taka pewna. Póki jej obowiązki nie były przytłaczające, a wręcz stanowiły nie raz źródło satysfakcji... nie zamierzała się martwić. W głębi duszy i tak czuła, że umrze przed Króliczą Gwiazdą. Starsza od niego — to była jej cicha pociecha. Bo wtedy nie będzie musiała dźwigać całego klanu na barkach, chociaż akceptując swą rolę, musiała mieć w sytuacji awaryjnej to na uwadze.
— Raczej Króliczej Gwiazdy niż klanu... — przyznała cicho. — On zawsze był miły. Wyrozumiały. Pomijając Szepczącą Pustkę, to właśnie on najbardziej starał się wprowadzić mnie w wasze życie. Myślę, że każdy, kto miał go albo będzie miał za mentora, może spać spokojnie.
Spojrzała na Margaretkowy Zmierzch z delikatnym uśmiechem.
— W tobie też zawsze widziałam coś dobrego. Mimo że moja obecność w legowisku medyka musiała ci nieraz przeszkadzać, to nigdy nie okazywałaś jawnej niechęci. Czułam się przy tobie bezpiecznie.
Westchnęła, pozwalając sobie na chwilę szczerości.
Wzdrygnęła się.
Na tyle, na ile znała Margaretkowy Zmierzch, była niemal pewna, że pytanie nie niosło w sobie złej intencji. Brzmiało raczej jak efekt zwykłej, może i niewinnej ciekawości.
Przepiórczy Puch odchrząknęła cicho, jakby próbowała wyrwać się z tego krótkiego letargu. Zdała sobie sprawę, że milczała zbyt długo, a cisza zaczynała nabierać ciężaru.
— Ach... — zaczęła ostrożnie, prawie z wahaniem. — To dość szczególne pytanie. Myślę, że mogłabym na nie odpowiedzieć dość obszernie — mruknęła z namysłem, uciekając wzrokiem w bok.
— Jeśli to dla ciebie wyjątkowo drażliwy temat, to nie zamierzam naciskać — wtrąciła była medyczka łagodnie, z lekkim uśmiechem. W jej głosie nie było osądu.
Czekoladowa zawahała się. Tak naprawdę nie miała wiele do powiedzenia. Ale zbyt łatwo mogłaby się zapędzić i powiedzieć o jedno słowo za dużo. A może właśnie to ją kusiło? Możliwość wygadania się przed kimś, kto nie był jej partnerem, któremu i tak mówiła więcej, niż nawet myślała?
— Nie mam chyba aż tak wiele interesującego do powiedzenia. Na początku i tak nie zwracałam uwagi na atmosferę Klanu Burzy, a raczej każdego dnia coraz bardziej zaskakiwała mnie jego struktura. To, że medycy nie mogą mieć partnerów i dzieci, ta cała więź z przodkami, kryjącymi się na... Srebrnej Skórze. Mam nadzieję, że mnie za to nie pogryziesz, ale dalej jest to dla mnie niepojęte — westchnęła, uśmiechając się blado i niezręcznie.
Margaretkowy Zmierzch skinęła głową.
— Z pewnością nie każdy w klanie jest wierzący. Czasem to jedynie presja otoczenia zmusza do przytakiwania na wszystko, co z Gwiezdnymi związane — stwierdziła. — Wątpliwości ponadto są lepsze niż ślepe podążanie za resztą.
Przepiórczy Puch zmrużyła oczy. Nie była pewna, czy tylko jej się wydawało, ale w słowach towarzyszki coś zadrżało Coś osobistego. Może... ukryty ciężar? Dotąd obawiała się mówić o wierze w obecności byłej medyczki — w końcu jej dawna rola była z tą duchowością spleciona niemal nierozerwalnie. A teraz? Teraz, gdy zarówno jej syn jak i młodsza córka obejmowali stanowiska uzdrowicieli, starała się trochę więcej podpytywać bliższych o Klan Gwiazdy. Chciała wiedzieć, co może ich tam spotkać. A może... czego im braknie.
— Cóż, to skoro to wyjaśniliśmy, to wracając do twoich pierwszych pytań — wzięła głęboki wdech. — Z początku czułam, że jednak większość jest do mnie wrogo nastawiona. Nie dziwię się po tym, co tu przeżyliście, ostrożności nigdy nie za wiele — dopowiedziała. — Potem, gdy już zostałam oficjalnie przyjęta, zaczęłam czuć... spokój? Miałam wrażenie, że już wszystko się ułoży. Ogólnie system treningów i patroli nie różni się od tego w Owocowym Lesie, więc nie był to też jakiś znaczny przeskok. Może nie wydawaliście mi się w pełni zżyci, ale z pewnością każdy miał swoją grupkę i nikt nie zdawał się odstawać od reszty klanu. Przywykłam do tego, aż do tego nieszczęsnego zgromadzenia, na którym mój ojciec dopytywał się o mnie przed wszystkimi klanami. Po tym... po tym znowu czułam to wrogie nastawienie, choć było ono jak najbardziej zrozumiałe.
Zamilkła, a ogon delikatnie drgnął na ziemi.
— Nie będę ukrywać — odparła cicho Margaretkowy Zmierzch — to było szokujące. Szczególnie po pierwszej historii, którą przedstawiłaś.
Przepiórczy Puch poruszyła łapami, jakby chciała zrzucić z siebie coś lepkiego. Te wszystkie kłamstwa nie przychodziły jej wówczas wcale tak łatwo, ale nieźle się w nich zapędziła.
— Jak mi to tak przypominasz, to to, że stoję tu przed tobą jako zastępca, brzmi wręcz absurdalnie...
— Nie o to chodziło. — Pysk jasnej szylkretki przeszył uśmiech. — To nawet lepiej o tobie świadczy, że pomimo tylu nieprzychylności zdobyłaś zaufanie w klanie, a przynajmniej na tyle, że większość jego członków zaakceptowała cię na tej pozycji.
Z gardła Przepiórczego Puchu wydobył się cichy pomruk. Nie była tego taka pewna. Póki jej obowiązki nie były przytłaczające, a wręcz stanowiły nie raz źródło satysfakcji... nie zamierzała się martwić. W głębi duszy i tak czuła, że umrze przed Króliczą Gwiazdą. Starsza od niego — to była jej cicha pociecha. Bo wtedy nie będzie musiała dźwigać całego klanu na barkach, chociaż akceptując swą rolę, musiała mieć w sytuacji awaryjnej to na uwadze.
— Raczej Króliczej Gwiazdy niż klanu... — przyznała cicho. — On zawsze był miły. Wyrozumiały. Pomijając Szepczącą Pustkę, to właśnie on najbardziej starał się wprowadzić mnie w wasze życie. Myślę, że każdy, kto miał go albo będzie miał za mentora, może spać spokojnie.
Spojrzała na Margaretkowy Zmierzch z delikatnym uśmiechem.
— W tobie też zawsze widziałam coś dobrego. Mimo że moja obecność w legowisku medyka musiała ci nieraz przeszkadzać, to nigdy nie okazywałaś jawnej niechęci. Czułam się przy tobie bezpiecznie.
Westchnęła, pozwalając sobie na chwilę szczerości.
<Margaryno?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz