Może głupio postąpił wybierając się na samotny spacer wzdłuż granicy, ale nie obawiał się ataku. Nawet jeśli stałby się celem to z łatwością zdradziłby Klan Burzy, byle tylko dano mu spokój. Na jego szczęście okolica pozostawała cicha. Nawet potwory nie sunęły po czarnej ziemi. Ruszył wzdłuż niej aż dotarł do połączenia, które biegło nad wodą. Tu kończyła się granica. Powinien zawrócić. Ale czy trzymanie się zasad było z nim zgodne? Otóż nie. Potrzebował wolności. Chociaż na drobną chwilę. Wkroczył na drogę i ruszył na drugi brzeg rzeki.
— Hej, uważaj mysi móżdżku! — nieznany głos zbił go z łap. Upadł, turlając się po ziemi ze sprawcą tego zamieszania, słysząc za sobą odgłos potwora, który pojawił się znikąd.
Szybko poderwał się na równe łapy, lustrując kota i znikającą w oparach swych wyziewów maszynę. O mały włos i zostałby mokrą plamą. Dlaczego wcześniej nie usłyszał jak się zbliżał? Przecież to bydle hałasowało gorzej od wszystkiego co znał.
— Życie ci niemiłe? Matka nie uczyła cię, że nie chodzi się po betonowej ścieżce? — Rudo-biała kocica otrzepała swe futerko, rzucając mu długie spojrzenie. — Co ci jest? — Przekrzywiła łeb widząc, że Burzaka zamurowało.
— Ja... Miałem po prostu ostatnio ciężkie księżyce — wyjaśnił zaraz marszcząc czoło. — Ej, a ty co robiłaś na tej drodze?
Błękitnooka fuknęła pod nosem.
— Nie spowiadam się nieznajomym ze swoich spraw. Zwykłe dziękuję wystarczy za uratowanie tyłka.
Czekała. Naprawdę oczekiwała, że jej podziękuje? W sumie... A niech go szlak złapie. Gdyby nie ona to byłby rozsmarowaną breją.
— Dzięki. Jestem Płomienny Ryk, a ty? — przedstawił się.
— Płomienny? Zabawne imię — stwierdziła na co się oburzył.
— Hej! Normalne, a raczej potężne. A twoje to niby jakie co?
Nie mógł uwierzyć, że ta go tak po prostu wyśmiała. Była bezczelna jak nie wiem.
— Moja słodka tajemnica — zaśmiała się pod nosem, robiąc kilka susów przed siebie. — Lepiej wracaj do domu. Dzicz jest niebezpieczna dla pieszczoszków.
Co za... aż zabrakło mu słów. Od razu ruszył za nią, czując jak krew wrze mu w żyłach.
— Jestem wojownikiem, a nie pieszczoszkiem! Nie widzisz tych mięśni? Jedną łapą pokonałbym kogoś takiego jak ty!
Usłyszał tylko jej śmiech. Na szczęście jej futerko było doskonale widoczne wśród zieleni traw, więc zgubienie jej nie wchodziło w rachubę. Jego ego zostało nadszarpnięte, więc musiał ją dorwać, by pokazać, że był dzikim kotem, a nie jakimś towarzyszem Dwunożnych.
— Stój ty sierściuchu! — zawołał za nią.
Nie zatrzymała się. Dalej hasała po łące, jakby to była zabawa. Musiał przyznać, że powoli czuł zmęczenie. Te jego wegetowanie w legowisku medyka sprawiło, że nieco wyszedł z formy.
— Dalej za mną leziesz? — zapytała zatrzymując się na skale.
Uznał to za idealny moment do pochwycenia jej. Przyśpieszył, gdy nagle świat zawirował, a on wpadł do jakiejś ukrytej nory. Trawa i ziemia posypały się na niego. Pluł na boki próbując wyjść na zewnątrz, gdy u góry dojrzał ten rudo-biały pyszczek.
— Wielki wojownik a skończył tak marnie. Nawet kocię zauważyłoby tą pułapkę — zażartowała.
— AGH! Teraz to już nie żyjesz! — Odbił się i złapał krawędzi wyrwy, majtając tylnymi łapami w powietrzu, szukając czegoś co pomogłoby mu się wspiąć.
— Potrzebujesz pomocy? — zapytała obserwując jego zmagania.
— Nie! Jestem wielkim wojownikiem! Nie potrzebuje pomocy!
Jeszcze czego! Już i tak jego ego było wystawione na próbę. Nie zamierzał się bardziej upokarzać. Sam stąd wyjdzie i dopadnie tą... tą żartownisie. Widać było, że słabł w oczach, lecz się nie poddawał. I gdy już czuł, że zaraz spadnie z powrotem do dziury, ruda wyciągnęła go za kark z taką siłą, że chwila moment i leżał już bezpiecznie na górze.
— Ugh... — wydał z siebie głuche jęknięcie.
No to się ewidentnie nie popisał. Jeszcze coś poczuł w łapie, co sprawiło, że gdy wstawał, zachwiał się niczym wiekowy kot. Oby to nie było tylko skręcenie. Chociaż nie pogardziłby dłuższymi wczasami w legowisku medyka.
— A niech mnie szlak trafi — usłyszał jej pełen zrezygnowania głos. Zapewne chciała już odejść, zostawiając go samego, lecz zmieniła zdanie. — Chodź. Odprowadzę cię do domu staruszku. Bez mojej pomocy zaraz skończysz martwy — skwitowała to, widząc jak ten koślawo podnosił się na łapy.
— Nie wiesz do kogo mówisz! Jestem.... — nie dokończył, bo mu przerwano.
— Tak, tak, wielkim wojownikiem. A teraz pan wielki wojownik ruszy zadek w kroki i powie gdzie mieszka. — Wbiła w niego spojrzenie, oczekując na informacje.
Ugh co za irytująca jednostka. Miał ją teraz na wyciągnięcie łapy, mógł ją złapać i wymusić na niej przeprosiny, udowadniając tym sposobem, że był od niej silniejszy, lecz z jakiegoś powodu tego nie zrobił. Czyżby poczuł do niej nutkę sympatii? Być może już wariował. Chociaż jak tak spojrzał na nią to była niczego sobie. Może za mało ruda jak na jego standardy, ale miała w sobie to coś.
— Po drugiej stronie rzeki. Należę do Klanu Burzy to taka gruba kotów... przewodzona przez lidera i żyjąca w społeczności.
Jej uszy zastrzygły z nutką ciekawości, gdy opowiadał o swoim miejscu pochodzenia. Nie zadawała jednak zbędnych pytań, kierując kroki we wskazaną przez niego stronę.
— Brzmi jak miejsce z marzeń.
Prychnął na ten komentarz.
— Raczej nie. Moje marzenia się tam nie spełniły. Miałem być liderem jak moja przodkini, lecz stanęli przeciwko mnie. W sumie nie przepadam za tym miejscem. Budzi we mnie same negatywne odczucia.
— Czyli to nie twój dom... — stwierdziła, wpatrując się w horyzont za rzeką.
Przez chwilę milczał. Miała rację. Nie uznawał klanu za dom, to nie była bezpieczna przystań pełna ciepła. Czuł tam jedynie chłód i dystans.
— Nie... Ale tak czy siak musze tam wrócić. Mój ród żył tam od pokoleń, nie mogę zawieść tych, którzy umarli bym tu pozostał. Ich ofiara pójdzie na marne.
Jej błękitne oczy skupiły się na nim tak, jakby rozumiała przez co przechodził. Tak jakby sama nosiła w sercu ciężar, z którym musiała żyć. Nie zdradziła jednak nic szczególnego. To po prostu widoczne było w jej oczach.
— A czy ty... — próbował pociągnąć ją nieco za język, lecz szybko mu przerwała.
— Chodźmy prędko Płomienny Ryku zanim potwór wylęgnie na ścieżkę. — Popchnęła go ku drodze, przeprawiając się z nim prędko przez most.
Gdy byli już po drugiej stronie, zepchnęła go na trawę, upewniwszy się, że nie zostanie potrącony i rzekła:
— Powinieneś już bez przeszkód wrócić do swoich. Jeśli jednak przyjdzie ci przez myśl po raz kolejny przeprawić się przez rzekę wiedz, że magiczny duszek nie uratuje cię drugi raz.
— Co? — prychnął kręcąc łbem. — Co to niby znaczy? Ej... Hej? Jak masz na imię?! — zawołał jeszcze za nią, widząc że ta po prostu zniknęła.
Odpowiedziała mu cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz