Zaśmiał się gardłowo, kręcąc łbem.
— Moje łapy służą do czego innego, Bastet. Starucha zajmuje się porządkami. Wręcz codziennie tu sprząta z mojego rozkazu — powiedział, prowadząc kocicę przez korytarz, w którym marmurowa podłoga wręcz lśniła tak, że można było się w niej przejrzeć. Minął jakiś antyczny wazon i popiersie dwunożnego, wkraczając do miejsca, gdzie jadał posiłki. Starał się być blisko samotniczki, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że mogła nieswojo czuć się przepełniona ogromem tego miejsca.
— Nie bój się. Nic ci tu nie grozi — zapewnił ją, czekając aż się zbliży.
— Zdążyłam już zobaczyć straszniejsze rzeczy, więc nie sądzę, abym się czegoś przestraszyła, ale muszę przyznać, że wielkość tego miejsca jest przytłaczająca. Nigdy nie byłam w środku legowiska Dwunożnych. Sądziłam, że urodzona w rzeczywistości Betonowego Świata widziałam wszystko, co stworzone przez dwunogich, ale jednak się myliłam. Niesamowite, a zarazem obce. Uważałam Dwunożnych za krwionośne istoty, ale widać... Da się ich sobie podporządkować. A przynajmniej tobie się to udało.
— Oczywiście. Jeszcze wiele cię tu zaskoczy, zobaczysz. — Posłał jej cwaniacki uśmieszek, po czym wskoczył na krzesło, a następnie na stół. Starsza Dwunożna właśnie krzątała się przy półce, która dawała ogień, nucąc pod nosem jakąś melodie.
— Starucho gdzie ta pieczeń? Wyszedłem już kilka uderzeń serca temu, a dalej nie ma! — skarcił ją, owijając ogon wokół swoich łap.
Bezwłosa odwróciła się słysząc jego miauki, po czym powiedziała coś co niezbyt zrozumiał. Po jej pysku jednak widział, że pewnie to miało oznaczać, że zaraz będzie wszystko gotowe. No. Tylko była jeszcze inna sprawa.
— Bastet, chodź tu do mnie. Nie jadam na ziemi jak pospólstwo i ty również nie będziesz.
— To zaszczyt — rzuciła tylko, nim sama zajęła miejsce na dziwnym ustrojstwie sporządzonym przez Dwunożnych.
Obserwował jak starucha wyciągnęła z szafki złotą miskę, wykładając z gara zaraz potem pieczeń. Pokroiła ją na małe kawałki, które następnie wrzuciła do uszykowanego naczynia, na co aż mu ślinka naleciała do pyska.
Siedział dumnie oczekując, aż niewolnica da mu jedzenie. Brzuch powoli upominał się o pokarm, a smakowity zapach w tym mu nie pomagał. Zaczął machając zniecierpliwiony ogonem, starając się znieść tą niedogodność ze spokojem.
Gdy Dwunożna miała już mu podawać posiłek, zauważyła Bastet. Na jej pysku pojawił się radosny uśmiech, a z jej gardła wydobył się śmiech, po czym szybko i jak na nią sprawnie, wyciągnęła kolejną z misek, dokrajając pożywienie jego gościowi. Kobieta dalej uradowana z nowego nabytku w tym pomieszczeniu, położyła im danie przed nos, jeszcze machając zaczepnie swoim pazurem w jego stronę. Nie odważyła się jednak pogłaskać Bastet, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, że kocica była jego gościem. W końcu nie raz przyprowadzał kogoś do środka.
Kobieta coś tam do nich jeszcze powiedziała swoim dziwnym głosem, a następnie wróciła do gotowania. Sam w tym czasie nachylił się nad pożywieniem, zaciągając się aromatycznym zapachem.
— Spróbuj. Łapy lizać — miauknął, po czym z gracją zaczął jeść.
Bastet z zachowaniem pełnej ostrożności, sięgnęła po pieczeń - aromatycznie pachnącą, ciepłą, inną niż to, co zwykła jeść. Ugryzła najpierw jeden mały kawałek - a potem, rozkoszując się smakiem rozpływającym się jej w ustach, zaczęła jeść kolejne kęsy z typową dla siebie gracją.
— Dwunodzy jednak są do czegoś przydatni... Masz szczęście, że u takiej mieszkasz — zamruczała.
Obserwował jak jadła, delikatnie i z uczuciem konsumując swój posiłek. O tak. Musiał przyznać jej rację. Dla takich dań mógł dawać się wciskać w sweterki i inne bibeloty, byle jadać niczym pan. Wątpił, aby sam władca miasta, mógł pochwalić się taką ucztą.
Gdy skończył swoją porcję, oblizał się, ocierając z gracją pysk łapą.
— Owszem. Miałem szczęście, że trafiłem na taką uległą sługę. — Jego wibrysy zadrgały z rozbawienia. — Nie śpiesz się. Zjedz... Potem z chęcią pokaże ci całość mojego pałacu, moja droga Bastet.
Kocica dokończyła swój posiłek, oblizując pysk. Zamruczała i podniosła na niego wzrok.
— Mogłabym powiedzieć, że podziwiam to, jak żyjesz, ale w rzeczywistości to za mało powiedziane.
Uśmiechnął się pod nosem słysząc te słowa. Owszem. Było co podziwiać. Znalazł niezwykłą Dwunożną, która spełniała się idealnie w swojej roli służącej. Mało który łysolec był taki jak ona, a znał się na tym, bowiem infiltrował teren dość długo nim zdecydował się mieszkać wraz z tym stworzeniem. Inni byli dzicy, zamykali koty w środku, nie pozwalając nawet wyjść do ogrodu, karmiąc jakąś zatęchłą rybą. Nigdy nie dałby się tak poniżyć. To on tu rządził. Starucha to wiedziała i co najważniejsze, zaakceptowała jego wyższość nad swoją osobą. Dlatego też żadne gniazdo nie równało się temu. Żadne nie było otoczone przepychem, a jednocześnie taką czystością. Żadne nie miało w sobie tej iskry wolności, którą tu miał.
Gdy Bastet skończyła się zajadać, służąca odebrała ich miski, a on zaskoczył na ziemię.
— Chodź... Pokaże ci prawdziwy luksus, któremu pozazdrości nawet i niejeden pieszczoch — mruknął zadowolony, prowadząc spokojnym krokiem kocicę, po krętych schodach na piętro.
<Bastet?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz