Uśmiechnął się do siostry, gdy ta przyszła do niego z kawałkiem myszy. Miło było widzieć, że na powrót ich relacja wracała na dobre tory. Cieszył się, że ją miał.
— Dzięki. Jeszcze nie — powiadomił ją, z wdzięcznością przyjmując posiłek.
Od razu zaczął zajadać się piszczką, słuchając co miała do powiedzenia szylkretka. Tak naprawdę teraz mieli tylko siebie. Czajka nie zwracała na nich uwagi, Pasikonik także zatraciła się w swoim świecie, o matce staruszce nie wspominając. Gdy był jeszcze kociakiem wierzył, że nic nie było w stanie ich rozdzielić. Że będą się wspierać na dobre i na złe. Świat go zaskoczył. W dość negatywnym tego słowa znaczeniu.
— Widzę, że coś chodzi ci po głowię — zauważyła Różana Przełęcz.
— Um... Może... — odpowiedział jej niepewnie, przełykając ostatni kęs posiłku. — Coś się zmieniło... We wszystkich. To nie ten Klan Burzy, który znam. Te tereny... Są bogate w pokarm i cieszę się, że opuściliśmy tamte poprzednie — No bo jak miał się nie cieszyć z tego, jak jeszcze pamiętał z jakim głodem musiał się mierzyć. Ten ból... Czasami nawiedzał go nawet we snach. — Ale ciężko mi się przyzwyczaić.
— Nikt nie oczekuje od ciebie, że przestawisz się z dnia na dzień — zaczęła spokojnie. — Być może nigdy do tego nie dojdzie, ale lepsze to, niż tkwienie myślami na starych terenach.
Tak... Miała rację. Z czasem jakoś będzie lepiej. Trzeba było mieć w to wiarę. Uśmiechnął się lekko do siostry, kiwając głową. Spędzili ten czas miło, jeszcze ze sobą o czymś rozmawiając, aż nie musieli udać się w teren, by wypełnić swoje obowiązki.
***
Szedł z Czarnowronem na spacer. Tak przynajmniej myślał. Jego łapy ciężko sunęły przy kocurze, który dostosował swoje tempo do niego. Stres ścisnął mu brzuch boleśnie. Nie wiedział dlaczego ten to zaproponował. Przez ostatni czas... Gdy szkolił tego swojego ucznia... Stał się... inny. Tak jakby powoli nudziła go rutyna, jak gdyby skończyły się mu wyzwania. Coraz częściej reagował agresją, szarpiąc go raz po raz, sycząc mu do ucha, by się przesunął, że mu zawadza, że jak się rozryczy to da mu w pysk. Te słowa go bardzo raniły. Nie potrafił wyrzucić ich z pamięci, więc oczywiście, że zdarzało się, aby szloch opuścił jego gardło. Był tak... Tak tym wszystkim zmęczony. Widmo wojny wisiało nad nimi niczym złowrogi całun. Wszystko się komplikowało, a on... On tak bardzo pragnął, aby wszystko wróciło do normy. By skończył się ten strach, niepokój, a powróciła nawet ulotna i fałszywa namiastka szczęścia. Przez to wszystko miał mniej sił oraz chęci, by w ogóle polować. Nie chciało mu się wychodzić z obozu i marnować energii na włóczeniu się po terenach. Partner jednak tak zadecydował, więc zmuszony był za nim ruszyć. Jego ogon obejmował go, więc ucieczka nie była wskazana. Nie miał nawet na to sił...
— Musimy iść...? — zapytał ze spuszczoną głową.
— Jeszcze kawałeczek kochanie — mruknął.
Słysząc te słowa, w jego głowie zaczęły tworzyć się czarne scenariusze. Za dobrze go znał, aby nie rozpoznać tonacji w jego głosie. Zdawał się... Nieobecny... Zawsze napawał się tą chwilą i pragnął czułości, ale teraz... Teraz to było coś innego. Spiął się cały, co nie uszło uwadze kocura, który przylgnął do niego bardziej, jak gdyby obawiał się sprzeciwu z jego strony.
— To będzie idealne miejsce... — wymruczał jakby do siebie, gdy zatrzymali się przy Przybrzeżnym Oku.
Miejsce na randkę? Chciał tu spędzić z nim czas? Okolica... Prawda. Zdawała się ładna. Pogoda też im dopisywała. Uśmiechnął się lekko. Może jednak za bardzo się zamartwiał? Wyszło na to, że rudy jednak dalej darzył go jakimś uczuciem.
Podeszli bliżej małego jeziora, siadając obok siebie. Odruchowo wtulił się w pierś partnera, obserwując jak promienie słońca odbijają się w wodzie.
— Węgielku... — szepnął mu na ucho, co spowodowało, że po jego grzbiecie przebiegł miły dreszcz. — Cieszysz się, że mnie spotkałeś? Że mogłeś żyć tak długo przy moim boku?
Dziwne pytanie... Pokiwał jednak głową, ponieważ wiedział, że raczej nie oczekiwał zaprzeczenia.
— Tak...
Z gardła rudzielca wydobył się zadowolony pomruk. Otoczył go swoją kitą, trwając tak przez chwilę w ciszy.
— Ja również cieszę się, że cię spotkałem... Będzie mi cię brakować... — szeptał, zniżając nieco swój łeb.
Kolejne dziwne słowa, które wzbudziły w nim niepokój. O czym on mówił? Brzmiał tak, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć...
— Ja też bym tęsknił... — odpowiedział niepewnie, zwracając na niego wzrok.
— Ja też bym tęsknił... — odpowiedział niepewnie, zwracając na niego wzrok.
Wojownik uśmiechnął się do niego promiennie, dając mu całusa. Zamruczał na to zadowolony, a stres ponownie odszedł...
Nagle zacharczał, czując jak jego zęby wbijają mu się w gardło. Nie rozumiał co się działo. Zaczął się szarpać, ale ten trzymał go mocno, a jego czerń oczu, wręcz przeszywała go na wskroś. Tak bardzo się bał. Tak bardzo! Nie mógł oddychać! Znów to straszne wspomnienie do niego powróciło. Leśny Pożar próbujący go udusić na zgromadzeniu, mający w swoim ciele zmarłego ducha, który mu to rozkazał. Jego myśli pędziły, a serce coraz szybciej pompowało krew, która zaczęła wypływać z rany na szyi.
Czy Czarnowron został opętany?! Dlaczego to robił?! Dlaczego?!
Nagle czarno-ruda sylwetka z wrzaskiem zbiła rudzielca z łap. Poczuł jak ucisk na gardle znika, lecz nie był w stanie złapać oddechu. Czuł jak krew zaczyna zalewać mu gardło. Zakaszlał, krztusząc się i obserwując kątem oka, toczącą się w tle walkę. Czy to była Różana Przełęcz? Co ona tu robiła? Ocali go? Ocali? Te myśli... Powoli odganiały panikę. Co jeśli to było mu pisane? Przecież... Jeżeli teraz odejdzie... Nareszcie będzie wolny. Nie będzie żył w wiecznym stresie. Pójdzie do Klanu Gwiazdy, do przodków, pozna swojego imiennika, o którym tyle słyszał od Kamiennej Gwiazdy.
Powoli świat rozmazywał się, odpływał... Lecz wtedy... Wtedy pojawiła się ona.
— Węgielku, Węgielku, już spokojnie, jestem tu, jestem. Zostań ze mną — mówiła spanikowana nad jego głową, próbując zatamować ranę na jego szyi, która coraz bardziej wylewała z siebie życiodajny płyn. Nie podobało mu się, że dostrzegł w jej oczach łzy... Po tym... Po tym wiedział, że umierał.
Zakaszlał ponownie, próbując coś powiedzieć.
— Ró-róża... — zaczął, a kotka wbija w niego wzrok. Uśmiechnął się, dotykając łapą jej ramienia. Jego łapy były takie ciężkie, a zimno coraz bardziej go ogarniało. Czuł jak drętwiał coraz bardziej. — Z-z-zostaw... Ja... Za późno... — wymiauczał kaszląc.
— Zamknij się! Zaraz Wiśniowa Iskra coś na to poradzi...
— Tak boli... — wysapał, czując się coraz gorzej. — To... życie... Było takie straszne... Nie płacz... — poprosił widząc jej łzy. — Będę... wolny. Nareszcie wolny... Będę zawsze przy tobie... Tylko... — chrząknął, przełykając krew. — Obiecaj... że... zaopiekujesz się... siostrami... Ja... Kocham cię... — mówił słowa prosto z serca. Chciał, aby wiedziała jak wiele dla niego znaczyła. Że dzięki niej, to życie miało jakikolwiek sens. Trochę żałował, że tak potoczyła się dorosłość ich wszystkich. Niegdyś byli bardzo zgrani, a teraz mało kto wiedział o problemach tego drugiego. Może wtedy... Może wtedy ktoś ocaliłby go przed destrukcyjnym wpływem Czarnowrona. Mógł tylko powiedzieć o tym cioci... Ale... Ale nie był w stanie. Teraz było na to za późno. — Och... — sapnął, wpatrując się w niewidoczny dla jej oka kształt, który zalśnił na niebie. — Widzę ich... — Jego uśmiech się poszerzył, ponieważ poczuł jak powoli ogarnia go spokój. Odchodził. Odchodził ku światłu, ku lepszemu światu.
<Róża? Żegnaj siostrzyczko ;-;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz