tw krew, przemoc
Lęk. Stłamszona nadzieja zgasła na zawsze, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały. Wiedział, że błaganie nic nie da. Ostatni ciepły oddech wypełnił jego płuca, gdy wzrok zbłądził na przesuszoną trawę. Spięte mięśnie. Przyspieszony puls. Ucieczka była zbędna.
Kątem ślepia dojrzał jej wzrok. Aprobatę. Zaintrygowanie. Umiłowaną zemstę. Ruszył. Dokładnie jak tamtego dnia. Bez słowa, bez zawahania. Pazury zatonęły w ciepłym wątłym ciele. Przerażenie i rozpacz. Ból. Cierpiał. Tak strasznie, lecz wciąż za mało. Wciąż pomarańczowe ślepia pozbawione były szaleństwa. Zatoczył się o krok. Nie miał gdzie uciekać. Otoczony z każdej strony. Pozbawiony nadziei. Dławiący się własną krwią.
Poczuł spływającą łzę. Zacisnął mocniej ślepia. Powietrze wrzało. Gotował się, a świat wraz z nim. Dudnił. Stukał. Wibrował. Był tak blisko. Zaledwie o krok. Czuł fetor lęku. Nierówny puls. Źrenice wielkości ziaren piasku. Stres tańczył z rozpaczą. Z każdym krokiem czarnego nasilał się. Każde uderzenie serca zdawało się nie kończyć. Uniósł łapę. Rudzikowy Śpiew zamknął ślepia. Kurka zaśmiał się cicho. To nie mógł być koniec. Gniew, który w nim wibrował wciąż wrzał. To definitywnie nie mógł być koniec. Satysfakcja czy spełnienie, choćby ulga nadal nie nadeszły. Uderzył w siwy pysk. Krew splamiła rude poliki. Upadł. Niczym ranne zwierzę kulił się na ziemi. Zawisł nad nim. Odebrał możliwość ujrzenia ostatnich promieni słońca. Nie zasługiwał na nie. Nieruchomy i cichy. Nie reagował. Pogrążony w transie oszalał. Skrawki rudego futra unosiły się w powietrzu. Warkot. Płacz. Trzask. Pluskot krwi. Wciąż. Wciąż i wciąż.
Wciąż ich nie było. Nie mógł ich odnaleźć. Nie wiedział, gdzie zostały schowane. Desperacko przegrzebywał ciało. Irytacja osiągnęła szczytowy punkt. Półmartwe ciało uderzyło głucho o ziemię. Wciąż nic.
Poczuł rozchodzące się ciepło po swoim poliku. Oderwał wzrok od niego. Na uderzenie serca. Nie mógł pozwolić mu odejść. Uciec. Nie póki ich nie odnajdzie. Chłodne spojrzenie Drozdoń.
— Mszcząc się w tak błahy sposób sam narażasz się na czyjąś zemstę. — szepnęła, rzucając spojrzenia wpatrzonej w ich sylwetce.
Rude ciało zsunęło się ku łap Sroczego Lotu.
— Nie żyje.
Skrajne emocje wypełniły obozowisko. Chaos rozpaczy przekrzykiwany bezgraniczną ulgą. Bezpieczeństwo zdobyte morderstwem niewinnego. Zabity w ciągu nienawiści, którą sam wywołał. Przygnieciony przemocą, którą sam zainicjował.
— Dobrze. Gawroni Obłędzie, Przyczajony Drozdoniu, zabierzcie to ciało i wrzućcie je do rzeki. Niech przynajmniej po śmierci to ścierwo się na coś przyda. — padł pierwszy rozkaz nowej liderki.
Daliowa Gwiazda przyglądała się im z uśmiechem. Jedynie jej ślepia skrywały mrok, z którym nie zamierzała się dzielić z nikim. Złapał jeszcze ciepłe truchło.
Wciąż ich nie odnalazł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz