*jeszcze za czasów rządów Lamparta*
Powstrzymywała odruch wymiotny, wpatrując się morskimi oczami w scenę rozgrywającą się na środku obozu - tak nagłą, że jej serce łomotało głośno, aż słyszała swój własny puls w uszach. Ślina ciekła jej do pyska, czuła żółć w własnej jamie ustnej i gulę w gardle, której nie sposób było przełknąć.
— Klanie Klifu! — te słowa wybrzmiały tuż po tym, jak wujek Truskaw wystąpił na oczach całego klanu, wezwany przez chorego przywódcę. — Pewnie zastanawiacie się o co chodzi. Dlaczego wasz medyk stoi przede mną, nie zabierając głosu? Otóż moi drodzy... Truskawkowa Grządka ukrył przed wami wszystkimi fakt, że dorobił się kociąt. Złamał kodeks medyka i zgwałcił Wilczą Pogoń.
Te słowa spotęgowały tylko mdłości, jakie odczuwała. Niemożliwe. Łgał. Niemożliwe, by rudy, nieco cięty, ale pogodny medyk mógł zrobić coś takiego.
Mama by im powiedziała.
Powiedziałaby im wszystkim, gdyby ją skrzywdził.
Nie mogła być córką potwora, błękitne oczy medyka nie mogły być tylko cienką maską skrywającą swoje ciemne wnętrze. Prawda?
Nie mogła uwierzyć. Czyżby była przeklętym dzieckiem w wyniku pogwałcenia kodeksu medyków? Dlaczego więc wciąż żyła, dlaczego Gwiezdni nie ukarali jej, Aksamitki, Igiełki, Wilczka i całej reszty?
Chyba, że zniknięcie, że nagłe zaginięcie Wilczka było karą za zbrodnie ojca. Może był już martwy.
Dlaczego Wilcza Pogoń nic im nie powiedziała? Dlaczego ukrywała prawdę, chociaż dobrze wiedziała, kto ich spłodził?
Nie wiedziała, na kogo była bardziej wściekła.
Chciała wierzyć, że nie dosłyszała, gdy do jej uszu dotarł wyrok Lamparciej Gwiazdy. Miał umrzeć. Jej - jak się okazuje - ojciec, miał umrzeć.
Jeśli to prawda, powinna go nienawidzić, ale zamiast tego z jej oczu wylała się seria łez. Była na siebie wściekła, że pozwoliła, by wypłynęły.
Matka próbowała ratować sytuację, mówiła, że opętała go Mroczna Puszcza.
Lis jej wierzyła.
Ale to było za mało, żeby powstrzymać cholernego psychopatę przed wymierzeniem ciosu. Powstrzymywała się przed odwróceniem wzroku, gdy dojrzała czarnego, rozrywającego gardło ojcu na jej oczach i wodospad krwi, jaki ściekł na ziemię.
Dużo uderzeń serca minęło, nim klanowicze otrząsnęli się z szoku i Dziki wystąpił, by pozbyć się ciała.
Lis odwróciła się, wychodząc z obozu.
I zginając się pod łapami, zwróciła w krzak wszystko, co zjadła tego świtu.
* * *
Grzybowa Gwiazda objął władzę, a na zastępczynię mianował - z pomocą nowej Rady, jaką powołał do życia - Aksamitną Chmurkę. Niemal nie mogła uwierzyć, że siostra objęła to stanowisko. Była zbyt naiwna i lekkomyślna, by trzymać na sobie ten ciężar, jednak Lis postanowiła nie zakładać najgorszego. Miała nadzieję, że pointka sobie poradzi.
Niestety Grzybowa Gwiazda nie był powołany na to stanowisko i widziała to nawet ona. Świeży w polityce, zrzędliwy kocur, to niezbyt dobry kandydat na przywódcę. Jeśli chcieli odbudować klan po tyranii Lamparciej Gwiazdy - a bardziej duchów, które go opętały - to nie był zbyt dobry początek.
Oby to ich nie zgubiło. Ale rozumiała decyzję Grzyba co do kontynuowania Wilczackiego sojuszu. Nie mieli nikogo innego, a w obecnych nerwowych księżycach to mogło być dla nich jedynym ratunkiem.
Żeby tylko oni wszyscy wiedzieli, co robią.
Ale nie to tak właściwie sprawiło, że postanowiła wstać dzisiaj na nogi z nową pełnią sił. Nie to, a Lamparci Ryk, obalony ze swojego stanowiska. Mentor.
Chciała go odwiedzić, odkąd tylko zmieniła się władza, ale zawsze jakaś siła wyższa powstrzymywała ją przed choćby nawiązaniem kontaktu wzrokowego. Czy to był... strach?
Bała się przyznać sama przed sobą, ale na widok znajomego czarnego futra i błękitnych oczu sierść stawała jej jeżem, a łapy stawały się nieużyteczne i drżące jak w najgorszej zmarzlinie.
Wciągnęła powietrze nozdrzami, mimo kołoczącego serca, mdłości i łap, które same nie wiedziały, dokąd iść i plątały się pod nią. Weszła do ciemnego legowiska medyków.
— L-l-lampart? — powiedziała cicho, kierując wzrok morskich oczu na czarnego. Bała się w nim zobaczyć to, co widziała za treningu - pogardę, rządzę, satysfakcję z tego, jak męczyła się, niejednokrotnie robiąc sobie krzywdę.
Ale zamiast tego, skierował się na nią nieco zdezorientowany i zamglony, ale spokojny wzrok. Smutny uśmiech wpełzł na twarz dawnego mentora.
— Przepraszam. Widzę, że to dla ciebie ciężkie.
Było.
Przełknęła gulę w gardle na wspomnienie koszmarnych dni u boku tyrana.
— N-nie, to... T-to nie twoja wina — wyjąkała. Nie mogła podejść bliżej, zbliżyć się do niego, dotknąć go ani nawet poczuć jego oddechu. Jej łapy drżały, jakby stała za niewidzialną granicą. Jakby jeden krok bliżej w stronę kocura spopieliłby jej poduszki.
— Lis, już po wszystkim. Nie wiem, co oni ci robili, ale to nie byłem ja — próbował ją uspokoić, ale łzy wylały się z jej oczu. Wiedziała, jak to mieć w ciele obcy byt. Została opętana, ale w przeciwieństwie do Lamparta, nie utraciła całkowicie świadomości.
Ale mimo to nie potrafiła nie utożsamiać twarzy mentora z twarzą potwora, który omal nie zabił jej brata, który pokrzywdził całą jej rodzinę. Dlaczego wyglądał jak oprawca?
— Wybacz. Nie potrafię — wyszeptała. — Nie wiem, kiedy przestałeś być sobą. Nie wiem, kim byłeś przedtem.
— Nie chciałem cię skrzywdzić.
— Skąd mogę wiedzieć?
— Pewnie już nigdy mi nie zaufasz, ale nie chcę, byś kojarzyła mnie z kimś, kto skrzywdził ciebie i twoich bliskich.
— To nie ma znaczenia. Nikt nie będzie ciebie widział tak, jak wcześniej — spuściła łeb i odwróciła się. Jej ciało samo rozluźniło się, gdy znalazła się wystarczająco daleko byłego przywódcy.
Chciałaby wymazać sobie z pamięci wszystko, co widziała przez ostatnie księżyce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz