Tego dnia słońce niemal wyżerało kocie dusze swoimi palącymi promieniami. Czuła skwar w powietrzu i nieprzyjemny smród potu na poduszkach. To tylko sprawiało, że utwierdzała się w przekonaniu, że wolała chłodne objęcia białego śniegu w porze nagich drzew, niż słoneczny poblask w środku pory zielonych liści - jak na ironię, zważając na jej imię.
Dzień miał być taki jak każde inne i bynajmniej nie przeszkadzało to młodej asystentce. A jednak nikt nie przewidział chaosu, który miał niedługo nastąpić.
Strzyżyk nigdy nie mogła bezpośrednio zdecydować o swoim podejściu do Rudzikowego Śpiewu. Był jej ojcem, więc traktowała go z szacunkiem, ale mimo to jej cząstka była wściekła na to, że rudy nigdy nie pofatygował się, żeby z nimi porozmawawiać. Z czwórką niewinnych kociąt, które pragnęły uwagi swojego ojca, a który nigdy nie raczył na nie choćby spojrzeć.
I wtedy; wpatrując się w przejrzyste tafle wody okalającej ich terytoria, wpatrując się w poblakłe i wyschnięte liście utrzymujące się na powierzchni jak dryfujące na wodzie ptaki, myślała, czym sobie na to zasłużyła.
Oczywistym było, że rozkazy matki były dla niej czymś, co należało wykonywać bez dyskusji. Nie chciała poddawać Dalii próbie, narażać jej cierpliwości. Była matką, która poświęciła część swojego życia na wychowanie swojego potomstwa. Która szeptała do uszu śpiącej, malutkiej, zwiniętej w puszysty kłębek Strzyżyk w akompaniamencie mlecznego zapachu kociarni. Która mimo swojego osobliwego sposobu wychowania, zrobiła dla nich wszystko.
Jakże mogłaby być tak niewdzięczna?
To bardziej niż jasne, że poświęciłaby ojca prędzej, niż matkę. Że mimo tego rodzinnego powiązania, z którym żyła od urodzenia, nie opłakiwałaby jego śmierci.
I tak też było.
Jeszcze kilka godzin wcześniej Rudzikowy Śpiew nerwowo i z zawahaniem przemierzał obóz, a w kolejnej chwili nie zostało po nim nic.
Więc dlaczego, choć tak ich skrzywdził, nie potrafiła go nienawidzić tak jak matka? Więc dlaczego pustym wzrokiem wpatrywała się, jak pada rozkaz wrzucenia ciała do rzeki?
Dlaczego mimo to miała nadzieję, że zakopią je z należytym szacunkiem?
Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć, wstydziła się tych myśli i nienawidziła tej cząstki siebie, jaka była za nie odpowiedzialna.
Poprzedni rudy lider się nie liczył. Doprowadził do klęski, pozostawił klan na pastwę rządzących się w lesie Wilczaków, którzy byli niczym zwierzęta, od których otrzymali nazwę. Nieposkromione bestie bez ani krzty moralności, które chciały zgarnąć całą władzę dla siebie.
Teraz rządziła Daliowa Gwiazda.
I dla nikogo zdziwieniem nie powinno być, że błysk podziwu w błękitnych oczach medyczki powitał szczodrze szylkretkę, gdy przyszła do legowiska po trochę wzmacniających ziół.
— Nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie położyłaś temu kres — wydusiła z siebie, czując wypełniającą jej serce euforię.
— Wiem lepiej, niż sądzisz, córeczko — odparła, a Strzyżyk mogłaby przyrzec, że cień ulgi rozluźnił jej ciało, gdy tylko usłyszała znajomy głos. Głos kojarzący jej się z ciepłem, ale i z naganą za każdym razem, gdy młoda kotka nie spełniła jej oczekiwań.
Jak dobrze, że nie usłyszała żadnej połajanki.
— Pokażesz im, jak dobrą jesteś przywódczynią. Powiem ci wszystko, jeśli usłyszę, że ktokolwiek podważa twoje kompetencje.
Na pysku szylkretki pojawił się lekki uśmiech. Pożegnała się tylko z córką, gdy wyszła z legowiska. A ruda została sama - nie licząc Muchomorzego Jadu opartego o ściany medycznego legowiska, który kasłał raz za razem, przerywając ciszę. Asystentka podeszła do niego, spoglądając mu w oczy.
— Potrzebujesz ziół?
— Dam radę — wychrypiał. — Dziękuję za pomoc, Strzyżykowy Promyku. Mogę na ciebie liczyć.
Dziwne uczucie ukłuło rudą w serce. Chęć, by stary dobry Muchomorzy Jad wydał z siebie ostatnie tchnienie, by mogła objąć po nim władzę w legowisku. Opiekowała się nim, tak, jak mogła - była przy nim za każdym razem, gdy starość dawała się mu we znaki. Pomagała mu chodzić i podawała zioła, gdy ich potrzebował.
A mimo to to obrzydliwe pragnienie już nieraz pojawiło się w jej umyśle.
Co się z nią działo?
Pozostawiając to pytanie bez odpowiedzi, wyszła z legowiska i przekroczyła próg obozu, znikając w gęstej trzcinie i mocząc się w chłodnej mrowiącej wodzie, by nie pozostawać dłużej w skupisku kotów. Musiała pobyć sama ze sobą, jedynie z cichym dźwiękiem pluskających się w wodzie ryb i lekkiego wietrzyku towarzyszącemu prażącemu słońcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz