Wpatrywała się wciśnięte w niezbyt duże legowisku koty. Woń strachu i rozpaczy wypełniała całe pomieszczenie. Z Muszelką było najgorzej. Po stracie ukochanego przestała się odzywać. Całkowicie. Cały czas jedynie wpatrywała się w łapy lub w swoje kocięta płacząc. Na dodatek trudny charakter jednego z jej kociaków wcale nie polepszał sprawy. Konopia czasem miała ochotę zapchać mchem tą wredną kreaturę. Ostróżka przywarła do jej boku, posyłając jej pocieszający uśmiech.
— Wszystko będzie dobrze — zapewniała. — Mama na pewno nas uratuje! I spójrz co tu mam — miauknęła tajemniczo, odwracając się na chwilę.
Podsunęła szyszkę pod łapy Konopii. Ta uśmiechnęła się lekko na jej widok. Pamiętała jak wraz z Ostróżką utopiły Łasicę, bo ten obraził ich uczucia religijne.
— Ale mysi móżdżek z ciebie — mruknęła calico, choć tak naprawdę wcale tak nie pomyślała. — Może potraktujmy to jak wielką przygodę, co? — zaproponowała siostrze.
Liliowo-ruda uniosła brwi.
— Wczasy u rybojadów — miauknęła Konopia. — Możemy ich wkurzać do woli, a ci nic nam nie zrobią — stwierdziła pewnie.
Widząc niepewność siostry, szturchnęła ją lekko.
— Mamy siebie, więc nic nam nie może pójść źle — dodała.
Ostróżka kiwnęła łebkiem, kładąc się na mchu. Kłębka, którą dostali z trudem można było uznać za posłanie. Było jej tak niewiele, że nie dla każdego starczało. Więc Konopia wraz z siostrą zamierzały spać na jednej. Liliowo-ruda przyciągnęła łapką szyszkę, wtulając ją w swoje futerko. Konopia ułożyła się koło niej i zwinięte w kłębek zasnęły.
* * *
Krew. Czerwona maź była wszędzie. Skapywała z gałęzi pni. Splamiona nią trawa utraciła zieloną barwę, podobnie jak kłębki mchu porastające obóz. Jedynym przerywnikiem były martwe ciała kotów. Konopia większości z nich nie była wstanie rozpoznać. Zmasakrowane i umorusane krwią wydawały się jednakowe. Kotka zaczęła się powoli cofać. Nie chciała tu być. Nie chciała patrzeć na te wszystkie trupy. Nie chciała wierzyć, że to naprawdę się wydarzyło. Przez nieuwagę potknęła się o czyjeś truchło. Z piskiem wpadła do czerwonej kałuży. Metaliczny zapach wypełnij jej nozdrza. Szybko się podniosła i otrzepała, chcąc pozbyć się krwi z futra. Jej wzrok powędrował w stronę ciała kota, o którego się potknęła. Biało-liliowa sierść zdawała się zbyt znajoma. Nagle sylwetka poruszyła się. Niezgrabnie wygięła i podniosła. Zimne pozbawione życia ślipia spojrzały na nią.
Janowiec.
— Konopio, jak mogłaś o mnie zapomnieć — syknął w jej stronę z pretensjami.
Kotka kręcąc łbem, zaczęła się cofać.
— Mnie też zapomnisz? — rozległ się znajomy głos.
Bazylia spoglądała na nią smutno.
— Mnie też wyprzesz z pamięci? — kontynuowała. — Udasz, że nigdy nie istniałam?
Konopia poczuła jak łzy wypełniają jej ślipia.
— Ale... ale ja was nigdy nie zapomniałam — zaprzeczyła.
Drwiący uśmiech pojawił się na pysku brata.
— Aby na pewno?
* * *
Zerwała się szybko na łapy, zapominając o śpiącej koło niej siostrze. Całe futro zjeżyło się jej na karku mimowolnie, a ślipia bacznie rozglądały dookoła.
— Konopio, co się stało? — zapytała jeszcze nieprzytomna kotka.
Szylkretka położyła sierść, biorąc głęboki wdech. To był tylko zły sen, powtarzała sobie w kółko.
— Nic — skłamała. — Czemu nie śpisz?
Kotka rozejrzała się po legowisku po czym podeszła do siostry.
— Dziś podobno mają nas wcielić w swoje szeregi — mruknęła cicho. — Słyszałam jak strażnicy o tym gadali
Konopia zdziwiona podniosła brwi.
— Oni myślą, że od tak się zgodzimy na to i zaczniemy wierzyć w przodków w gwiazdach? — parsknęła rozbawiona lekko tą logiką.
Ostróżka wzruszyła ramionami.
— A co z robią z Obłok? Albo z Muszelką? W końcu ona tylko ryczy ciągle — szepnęła, zerkając na szylkretkę.
Jeszcze dwa wschody słońca temu zdawała się być najszczęśliwszą kotką w Klanie Lisa. Miała cudownego partnera oraz gromadkę uroczych kociąt, pomijając Czermienia. Teraz zdawała się być jedynie cieniem dawnej siebie. Nawet na swoje kociaki nie zwracała już większej uwagi. Obłok z Uszatką starały się zapanować nad wszystkimi kociętami jednak cała ósemka maluchów zdawała się mieć inne plany.
— Cisza — rozległ się obcy głos.
Biało-czarny strażnik spoglądał na nich z pogardą. Jego wzrok zatrzymał się na Uszatce, której ślipia wypełniły się nagle łzami.
— Borsuku — zawołała ze smutkiem. — Dlaczego?
Kocur prychnął jedynie, dając znak, że mają wyjść na zewnątrz. Lisiaki niechętnie wymaszerowały z legowiska, gdzie wpatrywała się w nich potężna bura kotka wraz z niższym od niej kocurem.
— Od dziś jesteście członkami naszego obozu — ogłosiła poważnym tonem, mierząc Lisiaki zdrowym ślipiem. — Zostaną wam przydzieleni mentorzy, a kocięta trafią do żłobka. Ci którzy staną się uczniami dostaną nowe imię, każdego kto będzie używał starego spotka kara. — syknęła.
Nikt nie śmiał przerwać kotce. Wiedzieli, że ucieczka nie ma sensu, otoczeni wodą nie mieli jak uciec z wyspy.
— Podczas treningu musicie nauczyć się wszystkiego co wojownik powinien wiedzieć, wszelkie próby ucieczki, czy bunt będzie karany, podobnie jak nieposłuszeństwo — dodała.
Później zostali posegregowani na uczniów i kocięta. Obłok trafiła do starszyzny, a Muszelka do kociarni. Ku zaskoczeniu Konopii w grupie uczniów znalazły się i kocięta szylkretki. Zdziwiona kotka podeszła do Błysk.
— Co tu robisz? — mruknęła do małej. — Przecież nie masz jeszcze sześciu księżyców — syknęła.
Kociak wypiął dumnie pierś.
— Czermień nakłamał tym głupim rybojadom i teraz i my będziemy uczniami! — oznajmiła wesoło.
Konopia westchnęła załamana, zerkając w stronę Czermienia. Wolała nie wiedzieć co siedzi tej paskudzie we łbie.
One są świetne we dwie <3
OdpowiedzUsuń