— Nie. Dziś nie będzie pływania. Udowodniłeś już, że umiesz chodzić w wodzie. Teraz czas na łowienie ryb! — Oznajmił Jesionowy Wicher. — To wymaga dużo cierpliwości. Ja przed połowem, dużo biegam, aby się zmęczyć, bo inaczej nie mogę usiedzieć w miejscu. — Uśmiechnął się lekko. — Łapanie ryb! — Wojownik przysiadł na brzegu wpatrując się w taflę i zachęcił ucznia do tego samego. — Zasada jest taka, że musisz usiąść tak, aby cień nie padał na wodę — wyjaśnił, siadając we wspomniany sposób. — Widzisz? Cień nie jest na wodzie, dzięki czemu ryba nie wie, że ktoś na nią poluję. Musisz siedzieć nieruchomo i obserwować tafle. Kiedy zobaczysz rybę, należy szybkim ruchem łapy, wyrzucić ją na brzeg. Uważaj, bo są śliskie i strasznie skaczą. Kiedy ci się to uda, skaczesz na nią, przygniatając całym ciałem i wgryzasz się... no... wiadomo.
Pokiwał łbem. Przez cały ten czas starał się jak najbardziej skupić na słowach Jesionowego Wichru, ale nie szło mu to najlepiej przez roztargnienie. Jedna myśl goniła drugą, popychała ją w głąb umysłu, ale zaraz nadchodziła kolejna. I tak bez końca. Uczeń był zszargany bólem, wspomnieniami, poczuciem winy i przerażeniem, które zdawało się zaciskać mu swoje szczęki na gardle. Nie był w stanie trzeźwo myśleć o treningu, ale cóż, chciał się chociaż starać. To, że to staranie się miało marny skutek, to już inna sprawa.
Usadowił się we wskazanej pozycji, tak, by jego cień ominął wodę i go nie zdradził. Mentor nie spuszczał z niego wzroku z delikatnym uśmiechem malującym się na pysku, co zamiast dodać uczniowi odwagi i otuchy, bo pewnie to miało na celu, tylko bardziej go zestresowało. Nie skomentował jednak, tylko pół świadomy wciąż obserwował taflę, oczekując ryb. Czuł, że i tak dzisiaj nic nie złowi, był w zbyt beznadziejnym stanie psychicznym. Fizycznie właściwie również nie było z nim najlepiej, rany zadane przez niebieskiego wojownika niemiłosiernie go piekły. Od samego początku nie uważał tego treningu za pomysł, który miałby być dobry z którejkolwiek strony, ale nie chciał sprzeciwiać się autorytetowi wojownika.
— Ekhem, Jaskrowa Łapo, jesteś tam?
Kocur gwałtownie pokiwał łbem. Fakt faktem, zamyślił się aż za bardzo.
— No jestem — wydukał. — Po prostu ciągle obserwuję rzekę, żeby wypatrzeć te ryby.
— Tak? No to jedna właśnie ci uciekła — stwierdził Jesionowy Wicher.
— Przepraszam… skupię się bardziej i naprawdę coś upoluję — mruknął niemrawo, prawdopodobnie chcąc bardziej przekonać do tego samego siebie, niż mentora.
Tym razem postarał się przenieść całe skupienie na rzekę i jej wartki nurt. Wytężył wzrok, licząc, że nagle pojawi się cień ryby i na spokojnie ją złowi. Jak na złość, nic się nie zjawiło. A może to on był na tyle nieprzytomny, że nie potrafił dostrzec zwinnego cienia przecinającego taflę? W końcu jednak coś mu mignęło. W końcu! Nie myśląc zbyt wiele, zamachnął się energicznie łapą, mając nadzieję, że trafi w szybko przemieszczający się punkt. Tu jednak od razu pojawił się problem. Przykrótka łapa nie była w stanie dosięgnąć ofiary z tej pozycji, więc Jaskrowa Łapa naprędce się przysunął. Za szybko i zbyt nieuważnie. Kocur potknął się o własne łapy, z bolesnym krzykiem i donośnym pluskiem lądując w rzecznej toni. Szybko wybił się na powierzchnię, ale przez gigantyczny strach nie był w stanie należycie machać łapami.
— M-me-mentorze?!
<Jesion?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz