Jakoś zaraz po znalezieniu się u owocówek
Przez długi czas spał tak właściwie, odpoczywał, nie chcąc wcale mieć kontaktu z rzeczywistością. Dopiero później oczy swe otworzył, czasem zerkając na przechodzące koty, zastanawiając się czasem, co robią, lub co się z nim stanie. Tym razem jednak, skupił się na czym innym.
Zdziwienie malowało się na jasnej mordce, gdy dojrzał znajome futro coś przy ziołach robiące. Tylko czy to zwid jaki, czy rzeczywiście znał owego osobnika? Zmarszczył czoło, intensywnie się w postać wpatrując. ,,Odwróć się" myślał ,,No, spójrz tutaj, patrz tu" próbował przesłać wiadomość w myślach, chcąc odblokować umiejętność telepatii. Musiał pysk zobaczyć czekoladowego kocura i wtedy pewny dopiero będzie. Nie widział go od tego feralnego dnia, gdy nie mógł znaleźć wyjścia z dziury. Ah, co za wstyd, niemal go na to wspomnienie skręciło. Nadal też pamiętał pożegnanie, kiedy to po krótkim ,,Postaram się nie wpaść w żadne dziury", czy coś w tym rodzaju, niemal się potknął podczas odbiegania w kierunku swoich terenów. Gdyż wtedy też doszła do niego jakaś realizacja, że, hej, to trochę jakby Miodek z nim flirtował? Co? Oh, nie, to coś nowego... Przez to całe zamyślenie niemal wtedy się nie potknął i nie wywalił o trawy, kończąc chwilę później przy jakimś drzewie o które oparł czoło i trwał przez jakąś chwilę, próbując zrozumieć co zaszło. I tak potem czasem jeszcze Miodka przywoływał w pamięci, analizował, próbował ustalić, a teraz owa zjawa która czasem go w snach nawiedzała jeszcze, by przekazać chociażby jakąś losową nowinkę czy bezsensowną informację, właśnie stała przed nim. A tak przynajmniej mu się zdawało... I wtedy, właśnie wtedy, komunikacja zadziałała! W stronę jego ślepia złote się skierowały, dzięki czemu niepewność pointa wyparowała.
- Oh! Czyżby Panicz się obudził? Jakże miło! Co za niesamowity zbieg okoliczności, nieprawdaż? Los musi być niezwykle figlarny, że też skrzyżował po raz kolejny nasze drogi i to tutaj w Owocowym Lesie - zaśmiał się perliście kolega, który okazał się nie być halucynacją i odstawił na bok układane ziółka. Zbliżył się o kilka kroków do leżącego kocura i przysiadł. - No, no... Co masz mi do opowiedzenia?
- Hej Miodku - przywitał się najpierw, z ulgą na pysku i w głosie, machając krótko i subtelnie ogonem na powitanie. Jakoś tak się cieplej na sercu zrobiło, widząc znajomą mordkę, która nie była Mirabelką. Z jakiegoś powodu obawiał się reakcji koleżanki na jego obecność tutaj. - Chyba nic szczególnie ciekawego, obawiam się. - tu zerknął na swoją połamaną nogę nie mogąc powstrzymać dreszczu jaki przeleciał mu przez ciało. Nie miał też ochoty wspominać o nawiedzających go zmarłych, a przynajmniej nie teraz - Ale może u ciebie będzie bardziej wesoło, w końcu nie byliśmy obaj w Klanie Klifu.
- Iście trafne spostrzeżenie, nie byliśmy. - Przymknął ślepia i próbował nie wpatrywać się w oplecioną liśćmi i patykami łapę kocura. To by było nieeleganckie... - No co ja ci mogę powiedzieć... Ugodził mnie różany kolec miłości... Przyfrunąłem ja, czekoladowy gołąbek, do mojej błękitnej ptaszynki. No i teraz jestem tutaj... Uwiliśmy sobie gniazdko. Jest faktycznie całkiem miło i przyjemnie... Znacznie lepiej niż w Klanie Klifu, który zostawiłem zaraz po... Ekhem... Incydencie liderobójczym... - Podrapał się po brodzie pazurem.
- Liderobójczym? - Lotek zdziwił się nieco - Znaczy, Srokoszowy nie umarł ze starości? A by pasowało tak bardzo, w końcu młody nie był. A, no i gratuluję? Kogo tu sobie znalazłeś? - Coś ukłuło go w serduszko, gdzieś na dnie... a może się po prostu zapowietrzył. Tylko z jakiego to powodu było?
- Oh... Czyli reszta klanów nie do końca wie co się podziało u nas... Może to i lepiej. Tak w sumie to my sami nie wiedzieliśmy, kto był odpowiedzialny za to zamieszanie. Ale może to później, bo kogo obchodzi ten staruszek. Nie mówmy już o nim, porozmawiajmy o mnie! - powiedział entuzjastycznie - No więc... Mam teraz swoją ukochaną-najsłodszą, najjaśniej skrzącą się Panienkę Migotkę. Być może kojarzysz ją, bo trudno by było nie dostrzec tak przeuroczej, przemiłej i przekrasnej mordeczki, albo jej rodzinkę, do której idealnie się wpasowałem, nie powiem, Mirabelkę lub Malinka?
- Migotkę - powtórzył. Jakby pamiętał to imię, jednak nie był do końca pewny. Dopiero zaświeciło mu bardziej w głowie, gdy wspomniano o Mirabelce - A-AAAAaaah! Znam! Znam, znam! O rany, to siostra mojej koleżanki, mieliśmy się nawet kiedyś zgadać tak o, ale nie wyszło - przyznał - Ale się śmiesznie złożyło, co? Koniec końców wszystkich znalazłem tutaj.
- Może to znak, że w końcu wszyscy jesteśmy w odpowiednim miejscu? - czekolad zasugerował gładkim głosem. Spojrzał za siebie, zatrzymując się na spokojnie kroczących kotach. - Wiesz... Nawet jeszcze podczas naszego pierwszego spotkania, chociaż było to tak dawno temu, nie sądziłbym, że uda mi się tak gdzieś ustatkować. U mnie wszystko przeszło bez większych problemów, ale coś sądzę że... U ciebie nie obyło się bez... Incydentów... - powiedział i spojrzał z ukosa na połamaną nogę przyjaciela.
- Byłoby fajnie - przyznał, nie ukrywając swojej niepewności odnośnie przyszłości. W końcu znalazł się w zupełnie nowym, obcym środowisku, pozbawiony umiejętności zapoznawania się z obcymi. Co zrobić? Na ostatnie zdanie wypowiedziane przez Miodka, uśmiechnął się krzywo - Przynajmniej żyję, co? Chociaż tak szczerze, to przez jakiś czas myślałem, że umarłem. Znaczy, gdyby nie ból. Mam tylko nadzieję, że nie będzie z tego powodu kłopotów. Ty miałeś jakieś? Wiesz, wolałbym wiedzieć, czego się spodziewać, aaaah, nie mam za wiele do zaoferowania Owocniakom, mogę co najwyżej nauczyć ich łowienia ryb... są tu ryby? - Przekrzywił główkę w niepewności. No i czy dałby radę z tą nogą tak w wodzie...? W jakimś jeziorku na pewno, ale z silniejszym prądem mógłby być problem.
- Są niesamowicie sympatyczni! Nie musisz się o nic martwić. Zwłaszcza, że powiedziałeś, że znasz się z Mirabelką; musi mieć jakieś niesamowite umiejętności znajdowania przybłęd, bo ja też na nią natknąłem się jako pierwszy, i gdyby nie jej... Łagodne potraktowanie, chociaż wyglądałem jak ubłocony potwór zza rzeki, to wszystko mogłoby się potoczyć dość nieciekawie. Chociaż szczerze... Wolałbym już przestać być uczniem - zaśmiał się - Wiesz... Już w Klanie Klifu, jako dorosły kocur, byłem uczniem i dzieliłem legowisko z kotami o połowę ode mnie młodszymi, a teraz... Dzielę legowisko ze swoimi dziećmi. Przynajmniej mogę je mieć na oku... A jest czego pilnować... A co do ryb... Nie mam pojęcia, jeśli pamiętasz, ja staram się unikać wody, ale przez rzekę musiałem się przeprawić, więc myślę, że coś na pewno tam mieszka... A być może uda ci się odkryć jakieś jabłoniowe pstrągi, które żyją na drzewach? To by było coś... Chociaż... Czy będziesz w stanie pływać w takim stanie? To może być niebezpieczne, zwłaszcza że tutejsza pomoc medyczna... Nie jest dokładnie taka jak w innych klanach. To bardziej... Ochotnicza Straż Medyczna, sam dużo pomagam...
- Ciało w wodzie jest o wiele lżejsze, więc raczej nie powinno być źle. Znaczy, tak myślę, jestem ciekawy, chociaż wolałbym nie wchodzić do jakiejś szybkiej rzeki, wiesz, prąd i te sprawy, jeszcze by mnie znów zniosło na tereny Klanu Nocy - rzucił pół żartem, uśmiechając się na komentarz o ochotniczych medykach, jednocześnie gdzieś z tyłu głowy czując zmartwienie. Oj, sporo kotów musiało mieć tu jakąś wiedzę podstawową o ziołach - Ale takie powietrzne ryby, ciekawe czy pachniałyby jabłkami. Na pewno byłyby śliczne z wyglądu. A, no i nie masz się co łamać, pewnie też bym do ciebie dołączył w legowisku uczniów, jeśli Sówka nie uzna, że po złożeniu nogi mam radzić sobie sam... chociaż już zamieniliśmy kilka słów, ma przyjść jeszcze potem.
- Panienka Sówka jest bardzo sympatyczna, myślę, że nie wyrzuciłaby cię na zbity pysk. Nawet jeśli, myślę, że mógłbyś skryć się w jakiejś lisiej norze; przynosiłbym ci zaskrońce i ryjówki. - zażartował. - Ale spokojnie, na pewno wszystko się ułoży. Z tego co wiem... Znaczy, ja to wiem, moja córka się na niego szkoli, ale istnieje tutaj pozycja stróża. Nie do końca wiem jakie są jego zadania, ale ta ścieżka szkolenia została nam zaproponowana przez Sówkę z uwagi na jej... Wiotkie zdrowie... Nie mówię, że tobie, drogi Piórolotku, nie uda się pełnić roli wojownika, ale zawsze są... Mniej wymagające i obciążające zajęcia.
- Myślę, że dobrze by mi zrobiło takie, hm, stróżowanie - mruknął, wcale nie urażony. Z resztą, nie pałał chęcią wrócenia do wojowniczego życia, a będąc całkiem szczerym, najchętniej by się położył i zwyczajnie wsiąkł w ziemię. Był zbyt zmęczony, by kontynuować wcześniejszą drogę i mieć potem styczność z tym, co dotknęło go przy ataku lisów - O ile nie trzeba się bić. Bo nie trzeba, prawda?
- Och nie, nie! Nic z tych rzeczy. Przynajmniej nie na co dzień, tak myślę... Musiałbym się dowiedzieć, albo mógłbym przyprowadzić moją Kruszynkę; ona by na pewno wszystko ci opowiedziało! - zapewnił, uśmiechając się entuzjastycznie - Czasami sobie podglądam, co robi wraz ze swoim mentorem i głównie doglądają obozu. O! Koty, które cię doglądają, moi przemili przyjaciele Puma i właśnie Orzeszek, który nauczy mi córeczkę, mają poboczne obowiązki i pomagają Pani Świergot z chorymi. Może pisanym byłoby tobie zostać medykiem, co ty na to? - Piórolotek nie mógł ukryć rozbawienia. Z gardła kocura wydobyło się więc powątpiewające prychnięcie, poparte kręceniem głowy.
- W tym wieku mogę co najwyżej nauczyć cię na pamięć zbioru ziół na bolące kości. I tyle stresu i obowiązków, eh, to nie dla mnie. Chociaż z tą nogą nie zaszaleję. Dobrze mi jako niewidzialna muszka, a swojej rodziny też nie musisz borykać jeśli nie chcą... wiesz, zajęcia mają własne i tak dalej... Chociaż z drugiej strony, fajnie by było wiedzieć... oj, nie wiem...
<Miodku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz