*księżyc, zanim urodziły się kocięta*
Jednak nosiła w brzuchu jakieś życie. Skonsultowała się ze Świergot, oczywiście w sekrecie, i już mogła być spokojna, że los jej nie oszukał. Mimo tego, że zamierzała zachować ciążę tylko dla siebie i dla Czereśni, przynajmniej do czasu, to jednak mordka nie chciała się jej zamykać w towarzystwie jednego z braci. Taką więc drogą Topola całkowicie przypadkowo dowiedział się, że zostanie wujkiem. Wymknęło jej się coś o imionach, i od razu została zalana falą pytań. Nie tak to sobie wyobrażała... Nigdy nie spodziewałaby się pytań, czy na pewno tego chciała; bo on podobno zna sposób, jeżeli nie. Gdy już oszołomiona zapewniła go, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, to bawili się już dobrze.
Spoglądała teraz, jak z uwagą i wyciągniętym językiem przyglądał się kupce liści, które wcześniej przyniósł za krzak, przy którym siedzieli.
— Popatrz — poinstruował. — Te gładkie... To kocurki, a te nie to koteczki.
Przekręciła głowę i powoli mu przytaknęła. Szturchnęła łapą jeden z nich.
— I muszę wybrać?
— Nie wybrać, wylosować. Inaczej... Inaczej... No. To nie fair dla nich.
— Aa... A ile mam wybrać? Wylosować. Przecież nie wiem — wydęła dolną wargę. Topola podrapał się łapą za uchem.
— No... Nie wiem. Cztery?
— Czemu cztery? To nie za dużo? — Zmartwiła się. — To bardzo dużo.
Kocur zajaknął się, szukając odpowiedzi; ona zamknęła jednak oczy i posłusznie zamieszała w stercie liści łapą. Wyłowiła parę takich, o które zaczepiła pazurami. Jej brat czekał, aby ogłosić werdykt.
— Trzy kocurki i... Dwie koteczki.
— Ale to jest pięć — zamrugała pomarańczowymi oczyma. — Może być pięć? To jeszcze więcej. Tyle nie chcę. Oddałabym tobie — zażartowała.
*po porodzie*
Była zmęczona. Bardzo. Bardziej niż kiedykolwiek. Wszystko ją bolało... Świergot podsunęła jej pod nos jakieś ziele. Ogórecznik.
Ale liczyło się tylko to, że do jej brzucha przytulone leżały dwie puchate kuleczki. Jej dwa maleństwa. Czerwiec, podobny do nich obojga - z brązowym futerkiem i wijacymi się po bokach pręgami, oraz Hiacynt - jasny, szary poincik, który Czereśni przypominał Traszkę. Nie powiedziałaby mu tego, ale widziała, jak z jego oka spadła na ziemię pojedyncza łza, a może nawet kilka.
W żłobku było przytulnie. Starszy Zwiadowca siedział tuż obok, przypatrując się swoim dzieciom... W końcu był zadowolony. Uśmiechnęła się. Teraz wszystko zacznie się układać, będą żyć szczęśliwie ich małą rodzinką... Miała na wsparcie swoje mamy, braci (choć liczyła tylko na jednego) ale także resztę owocniakow, bo przyjaciół miała wielu.
Jeden z kociakow poruszył się, gniotąc jej brzuch drobnymi łapkami. Koncept rodzicielstwa nadal był dla niej czymś nowym, nierealnym - trochę nie wierzyła, że te dwa maleństwa obok są właśnie jej dziećmi. Ale pochyliła się i polizała Czerwca po głowie. Czereśnia także podniósł się z ziemi, odrywając ciepłe spojrzenie od kociąt. Radość, z jaką na nią spojrzał, była czymś nowym. Szokującym. Dreszcz przeszedł po jej karku; kocur otarł się o jej policzek.
— Przekażę nowinkę Skałce — zamruczał. — Niedługo wracam.
Skinęła głową, opierając ją o mech. Obserwowała jak cofa się do wyjścia, zanim pezystana o spojrzał na nią jeszcze raz. Jego pyszczek otworzył się, ale zaczął mówić dopiero po namyśle.
— Kocham cię.
Serce podskoczyło jej do gardła. Czekoladowy czekał, a ona wpatrywala sie w niego, oszołomiona. Przełknęła ślinę.
— J-ja ciebie też — posłała mu uśmiech i zamilkła na moment. — To pierwszy raz, kiedy mi to mówisz...
— Naprawdę? — Zmarszczył brwi. — Na pewno nie. Zapominalska jesteś.
Z tymi słowy opuścił legowisko. Nie odwróciła spojrzenia jeszcze przez parę uderzeń serca, zanim jej uwagi nie przykuł głodny, piszczący Czerwiec, odpychający brata od źródła pokarmu. Rozwiązała kłótnię i polizała każdego po czole, wzdychając cichutko.
— Damy sobie radę, prawda? — spytała sama siebie, kładąc się wygodniej na posłaniu. Na pewno tak będzie. Teraz będą szczęśliwi.
<Czerwcu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz