I tak wyglądały jego dni podczas tej pory Zielonych Liści. Wstawał rano, porządnie układał swoje futro, aż było nieskazitelnie czyste. Następnie spędzał trochę czasu ze swoimi dziećmi, które już były duże, ale i tak traktował je jak małe, bezbronne istotki. Potem wychodził z ogrodu, żeby złapać coś do jedzenia, a jako jeden z najlepszych łowców w Kamiennej Sekcie przynosił także coś dla reszty. Pozostałą część dnia spędzał włócząc się po lesie, no i oczywiście codziennie wchodził na swoje drzewo. Miał z niego odpowiedni widok na leśną ścieżkę, tak więc od czasu do czasu widział dwunożnych lub inne koty przechodzące obok i zupełnie niezwracające na niego uwagi.
Szedł szybkim krokiem, po chwili przeszedł w trucht. Przeskakiwał nad kępami bujnych kwiatów, od których zapachu wibrowało mu w nosku i od czasu do czasu nawet kichał. Muskał futrem na brzuchu bujną, zieloną trawę i aż wzdrygał się na myśl, że po roślinach mogą chodzić robaki lub owady, mogące przejść na jego piękną sierść! Nie, nie, miał nadzieję, że tak się nie stanie.
Nagle coś go olśniło i zatrzymał się gwałtownie, wzniecając tumany kurzu i aż zdobycze mu prawie wypadły z pyska. Chwila, chwila. Przecież rano znalazł całkiem sporo delikatnych, pięknie wyglądających piór. Oczywiście zebrał je, planując wykorzystać przedmioty do ozdoby posłań. No i gdzieś schował swoje znalezisko, tak, jak zawsze. Pytanie tylko, gdzie dokładnie to było? Przez swoje roztrzepanie zapomniał, a teraz nie mógł sobie przypomnieć. No nie, nie mógł tak po prostu zostawić gdzieś pięknych piór, które sam znalazł! One były jego, nie bez powodu się napracował. Nie mógł pozwolić, żeby ktoś inny ich użył.
Zawrócił i zaczął po prostu iść przed siebie. Nie wiedział, dokąd zmierza. Po prostu pozwolił, żeby łapy go poniosły, a on oddał się rozmyślaniom. Gdzie mógł odłożyć pióra? Szedł, rozglądając się na wszystkie strony. Po jakimś czasie jego wzrok padł na pewien wysoki i rozłożysty dąb o licznych, długich gałęziach otoczonych grubą korą. Ta roślina skojarzyła mu się z jego drzewem i od razu sobie przypomniał. No tak! Tam zwykle chował swoje zdobycze, więc i pióra musiały się tam znajdować.
Ruszył pędem przed siebie i znowu prawie zdobycze wypadły mu z pyska. Doskonale wiedział, gdzie znajduje się jego drzewo, mógł dotrzeć do niego z każdego miejsca. Tak samo, jak do ogrodu Cynamonki i do opuszczonej piwnicy, w której kiedyś mieszkał. To były trzy niezwykle ważne dla niego miejsca.
Po nie tak długiej, ale też nie tak krótkiej chwili, kiedy niebo już niemal całkiem zabarwiło się na czerwono, Diament znalazł się przy drzewie. Wszedł na nie, sprawdził w swoim legowisku, na wszystkich gałęziach, także powęszył przy ziemi dookoła rośliny. No i nigdzie ich nie było! Syknął sfrustrowany, machając wściekle ogonem, aby rozładować napięcie. Nie wiedział już, co ma robić, gdzie ma szukać. A przecież nie zamierzał się poddać! Nie mógł, miał w sobie zbyt dużo honoru. No i nie chciał, żeby jego wysiłki, kiedy zgromadził te pióra, tak po prostu poszły na marne. Tak więc stał i zastanawiał się, co ma zrobić, kiedy zobaczył kątem oka ruch po jego prawej stronie. Odwrócił się błyskawicznie.
Ujrzał chudego, wysokiego kota idącego ścieżką, która łączyła Betonowy Świat i las. Miał krótkie, czarne futro, długi ogon oraz duże uszy. Przez prawe oko i pysk kocura przechodziła blizna, do tego miał ich jeszcze kilka na reszcie ciała.
Diament wpadł na pewien pomysł i uznał, że warto go zrealizować. Dobiegł do kocura i kiedy znalazł się w połowie odległości drzewa od niego, zwolnił do szybkiego, lecz swobodnego kroku.
– Hej, ty – zawołał, nie chcąc podejść zbyt blisko, żeby nie wystraszyć nieznajomego. Miał trochę doświadczenia z kotami z Betonowego Światu. Wiedział, że nie można nagle podchodzić od tyłu, bo uznają cię za zagrożenie. A tym razem Diament miał pokojowe zamiary.
Wysoki kocur obrócił się błyskawicznie i srebrny od razu poznał, że byłby z niego groźniejszy przeciwnik, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Lodowate spojrzenie lśniących, błękitnych oczu wbiło się w Diamenta, przewiercając go na wskroś i napawając kocura dziwnym uczuciem niepokoju. Po chwili walki z tym wzrokiem starszy uznał, że lepiej zrezygnować i po prostu patrzeć mu na futro między ślepiami.
– Wiesz, nie chcę ci przeszkadzać. Mam tylko takie pytanie. Nie widziałeś może gdzieś w tej okolicy kupki bardzo ładnych piórek? Są moje i naprawdę chciałbym je znaleźć, a jeśli pomożesz mi ich szukać, to mogę ci dać tę mysz. Wiewiórkę zresztą też. – Wskazał ogonem zdobycze, które leżały przy jego przednich łapach i popatrzył prosząco na nieznajomego.
<Cieniu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz