[Dzieje się w przeszłości, dzień znalezienia Szczypiorka, Dyni i Szczawika. Pora Nagich Drzew]
Gruba warstwa białego puchu szczelnie przykrywała tereny Klanu Wilka i wszystko wokół. Śnieg osiadał na gałęziach iglastych drzew, co jakiś czas zsuwając się z cichym szelestem. Jednak wkrótce na niebie pojawiała się kolejna ciemna chmura, a opad szybko odnawiał pokrywę na konarach. Większość roślin zniknęła pod śniegiem i nie miała zamiaru ukazać się ponownie, dopóki promienie słońca nie powrócą na te ziemie. Zwierzyna kryła się głęboko w norach, skutecznie unikając drapieżników. Tylko najlepsi łowcy potrafili wytropić skryte w śniegu piszczki i posilić nimi swoje rodziny.
Głęboko w lesie, nieopodal wielkiego jeziora, znajdowała się polana osłonięta gęstymi krzewami i drzewami. W Porze Zielonych Liści naturalną osłonę wzmacniały paprocie i inne bujne rośliny, tworząc zaciszne schronienie. Pod warstwą śniegu, kryła się ziemia wydeptana przez niezliczone pokolenia łap. Pomimo grubego puchu zwierzęta wciąż podążały utartymi ścieżkami, wydeptując w śniegu wąskie korytarze. Słońce skrywało się za ciężkimi, ciemnymi chmurami, lecz wszyscy wiedzieli, że zbliżało się południe.
Od wczesnego ranka w obozie Klanu Wilka panował gwar. Każdy kot starał się być użyteczny, pomagając przetrwać tę surową porę. Wojownicy wyruszali na polowania, choć często wracali z pustymi łapami. Inni patrolowali granice, nie chcąc okazać słabości sąsiednim klanom, nawet podczas Pory Nagich Drzew. Mentorzy zabierali swoich uczniów na treningi, pragnąc jak najszybciej przygotować ich do roli wojowników, by mogli wzmocnić klan swoimi umiejętnościami. Monotonia dnia codziennego dosięgała wszystkich, lecz nikt nie narzekał — każdy wiedział, że ich wysiłek jest niezbędny do przetrwania.
W jednej z ziemistych nor, najmocniej przesiąkniętej zapachem ziół, odpoczywała szylkretowa uczennica medyka. Jarzębinowa Łapa siedziała na posłaniu ze starego mchu, starannie wylizując futro. Co jakiś czas wzdychała, wspominając ostatnie spotkanie medyków. Ciemność, którą wtedy ujrzała, prześladowała ją w snach. Zdawało jej się normalne, że medycy Klanu Wilka nie otrzymują wizji od Klanu Gwiazdy — w końcu dlaczego mieliby? A jednak liczyła na znak z Miejsca Gdzie Brak Gwiazd. Nie dostała tego, czego chciała, ale tłumaczyła to sobie faktem, że było to jej pierwsze spotkanie z innymi medykami. Zakończyła pielęgnację futra i podniosła się na długie, szczupłe łapy. Z gracją podeszła do magazynu ziół i zaczęła w nim energicznie grzebać. Zapasy były niewielkie, a to, co zostało, wydawało się zwiędłe. Westchnęła głośno, po czym wybiegła z nory. Stanęła na polanie i otrzepała się, czując przenikliwy chłód smagający jej krótką sierść. Machnęła ogonem niczym biczem i bez wahania ruszyła w stronę wyjścia z obozu.
Jej łapy już miały przekroczyć wyjście, gdy nagle usłyszała tętent kroków. Spojrzała przez ramię i dostrzegła cztery koty zmierzające w jej stronę. Na czele patrolu szedł smukły, liliowy kocur — Piołunowy Dym. Tuż za nim dziarsko kroczył niski, bury kocur o wywiniętych uszach, Nikły Brzask. Obok niego, jakby przytłoczony ciężarem własnych myśli, szedł Zabłąkana Łapa — srebrny kocur w ciemniejsze pręgi. Jego mentor nieustannie coś do niego mówił, ale młodszy jedynie wbijał pusty wzrok przed siebie. Na samym końcu, niemal niewidoczny, podążał Topielcowy Lament. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, a jego czarna sierść stapiała się z cieniami, czyniąc go niemal niewidzialnym. Jarzębinowa Łapa posłała Zabłąkanej Łapie krótki uśmiech, po czym zeszła patrolowi z drogi, chcąc przepuścić ich jako pierwszych. Ku jej zdziwieniu koty zatrzymały się przy niej, przez co mimowolnie jej wąsy zadrżały z ciekawości.
— Jarzębinowa Łapo, czyżbyś wybierała się poza obóz? — zapytał Piołunowy Dym, wcześniej z szacunkiem skinąwszy głowę. Kotka odwzajemniła gest, unosząc przy tym brew, zastanawiając się, po co wojownikowi taka wiedza.
— Owszem, klan potrzebuje ziół. Może cokolwiek znajdę pod śniegiem — mruknęła, uderzając łapą w białą pokrywę. Zmarszczyła nos i spojrzała na prowadzącego patrol. Uszy kocura drgnęły, jakby w geście niepokoju.
— Jasne, pójdziemy z tobą. Nie możesz iść sama. Po ostatnich… wydarzeniach lepiej poruszać się w większych grupach. Ty poszukasz ziół, my zapolujemy, a w razie potrzeby pomożemy ci nieść rośliny — odparł liliowy kocur, nastroszywszy futro pod nagłym podmuchem zimna. Jarzębinowa Łapa chciała zaprotestować, ale zanim zdążyła otworzyć pysk, Piołunowy Dym już ruszył przed siebie, machając ogonem na znak, by do niego dołączyła. Westchnęła cicho i posłusznie przyspieszyła kroku, dołączając do patrolu. Na początku szła obok Zabłąkanej Łapy, jednak jego mentor, nieustannie paplający nad uchem, szybko sprawił, że wycofała się na tyły.
Koty dreptały przez las w stronę Ciernistego Drzewa, licząc na złapanie czegokolwiek. Teraz każdy zachowywał ciszę, by nie spłoszyć przypadkiem zwierzyny. Jarzębinowa Łapa całkowicie ignorowała węszących wojowników i co jakiś czas zatrzymywała się lub oddalała od patrolu. Pamiętała kilka miejsc, gdzie powinny rosnąć zioła, niestety za każdym razem znajdowała tam jedynie śnieg. Mimo to, zwinnie doganiała resztę, starając się im nie przeszkadzać. Stąpała ostrożnie po puchowej pokrywie, przyglądając się śladom, jakie zostawiali jej pobratymcy. Im dłużej szli, tym bardziej jej serce napełniało się niepokojem. Ziół nie było widać, ani czuć. Poza ciemnozielonymi spodami iglaków, wszystko wokół pokrywała biel – bezkresna i tajemnicza. Ciemne futra kotów Klanu Wilka odcinały się od śniegu, co zdecydowanie nie ułatwiało im zadania. Jarzębinowa Łapa uśmiechnęła się lekko do własnych myśli – cieszyła się, że nie musi polować, a jej rudawe futro nie odstrasza roślin. Bo jak właściwie roślina mogłaby uciekać? Ta wizja wydała jej się tak absurdalna, że niemal ją rozbawiła.
Gdy koty Klanu Wilka spokojnie zbliżały się do lasu, nie spodziewając się niczego niezwykłego, w ich stronę zmierzał pewien niczego nieświadomy kocur. Przy jego łapach plątały się trzy małe, puchate kulki, bawiące się beztrosko w śniegu. Samotnik nie zwracał większej uwagi na otoczenie – nie patrzył w niebo, by upewnić się, że żaden drapieżny ptak nie czai się na jego młode, nie wsłuchiwał się w dźwięki lasu, nie szukał oznak zagrożenia. W końcu i oni dotarli do gęstych iglaków. Ojciec bezimiennych kociąt, znany jako Ogrodniczek, wciąż nie wyczuł obcych zapachów. Nie miał pojęcia, że nie jest już sam.
W tym samym czasie patrol Klanu Wilka rozproszył się na granicy lasu i polany. Piołunowy Dym wyczuł intensywny zapach norników, więc każdy kot skupił się na ich wytropieniu. Jarzębinowa Łapa, zamiast pomagać w polowaniu, kopała w śniegu, mając nadzieję znaleźć jakiekolwiek zioła. Gdy po raz kolejny natrafiła na pustą przestrzeń, westchnęła ciężko z rozczarowania. Spojrzała za siebie, by upewnić się, że nikt jej nie kontroluje. Nie lubiła uczucia kota na ogonie. Chciała sama pozbierać zioła, bez nikogo, kto stałby jej nad głową i komentował każdy ruch. Dostrzegła, że wszyscy byli zajęci szukaniem zwierzyny, a Zabłąkana Łapa właśnie podkradał się do nornika. To była jej szansa! Wskoczyła w gęste krzewy, które na zimę nie zrzucały liści, i zniknęła patrolowi z oczu. Łapy pokierowały ją na skraj lasu. Widziała już otwartą przestrzeń, jednak szybko przyłożyła nos do śniegu. Niczym pies ruszyła za słabym zapachem ziół. Wyszła spomiędzy drzew i nagle zamarła. Sierść na karku stanęła jej dęba. Ostrożnie uniosła wzrok i dostrzegła samotnika z trójką kociąt. Młode wyglądały na zmęczone i zmarznięte. Czepiały się jego łap, prosząc o chwilę przerwy. Gdy dostrzegły obcego kota, skuliły się pod brzuchem ojca. Po chwili do Jarzębinowej Łapy dołączył Nikły Brzask. Zobaczywszy samotnika, natychmiast ruszył w jego stronę, groźnie machając ogonem, gotów do walki. Wtedy Ogrodniczek cofnął się i popchnął jedno z kociąt prosto pod łapy wojownika. A potem, nie oglądając się za siebie, obrócił się w miejscu i zniknął w krzewach. Nikły Brzask zatrzymał się przy małej, przestraszonej kulce, nie do końca pojmując, co właśnie się stało. Pozostałe dwa kociaki spojrzały za ojcem, rozpaczliwie płacząc. Chciały za nim pobiec, jednak ich zmarznięte, obolałe łapki odmawiały posłuszeństwa. Zamiast tego podbiegły do trzeciego kociaka i wszystkie razem skuliły się w przerażeniu. Nikły Brzask cofnął się i zerknął na resztę patrolu, która właśnie do nich dołączyła.
— Zostawił je i uciekł ratując własną skórę! — wypaliła nagle Jarzębinowa Łapa. Jej umysł nie mógł obiąć jak okrutnym trzeba być by porzucić kociaki. Własne dzieci. Schyliła się i zaczęła obwąchiwać kociaki. Trąciła każdego nosem, a widząc ich lekko opóźnioną reakcję, gwałtownie się podniosła.
— Jak to zo… — Nikły Brzask nie dokończył, ponieważ szylkretowa przymknęła mu pyszczek ogonem.
— Musimy zabrać je do obozu. Jest za zimno, by tak małe kocięta były poza ciepłym schronieniem — oznajmiła władczo. Nie można było marnować ani chwili na gadanie. Nie ważne co kierowało ich ojcem i czemu je zostawił. Musiały zostać dostarczone do obozu i objęte opieką. Inaczej szybko zginą. Przez głowę uczennicy przebiegła myśl, że może są one darem od samego Miejsca Gdzie Brak Gwiazd?
Zanim wojownicy zabrali kocięta, uczennica przyjrzała im się dokładnie. Były to dwa kocurki i kotka. Jeden z chłopców miał szarą pręgowaną sierść, z białymi skarpetkami, końcówką ogona, pyszczkiem i dziwną plamką na udzie. Jego oczy były zielone, niczym trawa po deszczu. Drugi kocurek był przeważnie biały, z wyjątkiem uszu, ogona i plamki na udzie, które były brązowe w prążki. Przerażone oczka miały kolor pomarańczowy, niczym niebo podczas wschodu słońca lub nagietki. Ostatnia była cała ruda kotka, a jej oczy połyskiwały zielenią, przywodzącą na myśl liście drzew. Jarzębinowa Łapa mrugnęła dwa razy i machnęła ogonem. Piołunowy Dym, Nikły Brzask i Topielcowy Lament chwycili w zęby po jednym z kociaków, po czym cały patrol skierował się do obozu.
Koty przekroczyły pozostałości krzaków, stawiając łapy na polanie, która należała do obozu Klanu Wilka. Każdy kot od razu zerknął w ich stronę z ciekawością. Małe kociaki podkulały łapki i ogony, obserwując z zaciekawieniem taką zgraję kotów. Jarzębinowa Łapa przyspieszyła kroku, omijając tłum i kierując się do swojego legowiska. Za nią szli wojownicy, by odłożyć kociaki na mech. Kiedy już to się stało, uczennica medyka została z maluchami sama. Okryła je grubą warstwą mchu i zerknęła do magazynku. Najbardziej przydatne, co tam znalazła, to czyściec wełnisty. Wzięła dwa listki i podzieliła je na równe części, po czym podsunęła je pod nosy kociaków. Chciała dodać im tym sił, by ich organizmy nie złapały kaszlu ani innego choróbska.
— No, jedzcie to, wam pomoże — mruknęła, wpatrując się w kociaki, oczekując, że zjedzą zioło. Z dużymi oporami i wykrzywionymi pyszczkami, w końcu cała trójka zjadła roślinę. Minęło sporo czasu, aż ciemne chmury odeszły, a na niebie zaczął wzbijać się księżyc. Maluchy zagrzały się już dobrze i zwinęły w jedną wielką, trójkolorową kulkę. Zasnęły. Gdy te smacznie spały, Jarzębinowa Łapa została wezwana do Sosnowej Gwiazdy, by wyjaśnić jej całą sytuację z jej perspektywy. Zdała również raport o stanie zdrowia kociąt. Liderka kiwnęła głową i oznajmiła, że kociętami zajmie się Olszowa Kora. Przywódczyni uśmiechnęła się do samej siebie, jakby cieszyły ją nowe młode w obozie. Jarzębinową Łapę to nie dziwiło. Skinęła głową na pożegnanie i wróciła do swojego legowiska.
[1684 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz