Księżyc temu
Od kilku dni na zewnątrz robiło się już coraz cieplej i słoneczniej. Brukselkowa Łapa wybyła z legowiska uczniów, pojawiając się na obozowej polanie. Słońce wychyliło się zza chmur, oświetlając jej liliowe futerko. Kotka ziewnęła przeciągle, napawając się zapachami nadchodzącej Pory Nowych Liści. Podczas spacerów coraz częściej dostrzegała już zwierzynę, a także kwitnące kwiaty. Nie mogła jednak cieszyć się zbyt długo, ponieważ po chwili dostrzegła swojego ojca, który w pośpiechu opuszczał legowisko starszyzny. Uczennica nawet się nie poruszyła, czekając tylko na to, aż w końcu niebieski kocur do niej podejdzie. Wojownik skrzyżował z nią wzrok, po czym skręcił w jej stronę.
— Idź się zobaczyć z babcią, Płonącą Duszą — mruknął nerwowo, mijając się z Brukselkową Łapą. Choć liliowa kotka stała i nie miała zbyt dużo czasu na reakcję, jakimś cudem udało jej się dogonić ojca. Była zaciekawiona jego postawą i jego gestami. Coś było nie tak? Wyglądał na zmartwionego, a nawet bardzo zmartwionego! Zresztą to nie pierwszy raz, w którym uczennica zaznała go w takim stanie. Od kilku dni wydawał się jakiś taki roztargniony, czasami nawet przygnębiony. Liliowa gdzieś z tyłu głowy wiedziała, z czego wynikała zmiana zachowania jej ojca, ale nie dopuszczała do siebie tej myśli za wszelką cenę. Przecież wszystko było dobrze, prawda? Wszyscy w jej rodzinie byli zdrowi, nie zapowiadało się na to, aby miało się to zmienić. Gdy ostatnio Brukselkowa Łapa odwiedzała dziadków, byli tacy ucieszeni, pełni energii. To było jeszcze za czasów kocięcych. Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec byli tak bardzo zadowoleni z posiadania wnuków!
— Dlaczego? Coś się stało? — zapytała, a zachowanie niebieskiego kocura przeniknęło i na nią. Od razu stała się jakaś taka bardziej przejęta. Musiała się postarać, aby jej głos nie zadrżał – bo przecież nic się nie działo, wszystko będzie tak jak wcześniej. Wojownik zatrzymał się, aby porozmawiać ze swoją córką. Wziął kilka wdechów, starając się ubrać swoje myśli w słowa. Z każdą sekundą atmosfera robiła się coraz to gęstsza, ale Brukselkowa Łapa nie potrafiła niczego powiedzieć. Głos jakby utknął jej w gardle, mogła tylko wyczekiwać.
— Nie jest z nią ostatnio najlepiej. Widać, że czas odcisnął już na niej swój ząb — skrócił, nie chcąc robić niepotrzebnego zamieszania. Brukselka zauważyła, że jej ojciec stara się brzmieć poważnie i spokojnie, tak, żeby jej nie martwić – było już jednak za późno na to, aby wmawiać jej teraz, że wszystko jest dobrze. Liliowa przeniosła wzrok najpierw na łapy, a potem znowu na Pokrzywowego Wąsa. Przełknęła ślinę.
— Ale chyba nie myślisz, że ona…? — te słowa wypowiedziała z ogromnym trudem, a i tak nie potrafiła wypluć z siebie wszystkiego. W pewnym momencie urwała, wiedząc jednak, że kocur dopowie sobie resztę. Pokrzywa zmierzył ją wzrokiem, przez jakiś czas milcząc. Brukselka zacisnęła zęby, czując, jak robi jej się ciepło.
— Trafi do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd? Chciałbym o tym nie myśleć, ale muszę. Jeśli będę się tego spodziewał, łatwiej mi się będzie z tym pogodzić — przyznał. Jego słowa rozpoczęły kolejny okres milczenia i bezradnego wpatrywania się dwójki kotów w siebie nawzajem. Nic nie mogli już zrobić, a jedynie pozwolić Płonącej Duszy na spokojną śmierć w towarzystwie członków swojej rodziny. Uczennica pokręciła szybko głową, próbując trochę się uspokoić.
— No właśnie, tato… nie pamiętam niczego, co mówiłeś mi o tych pośmiertnych przynależnościach. Czy one w ogóle istnieją? Czy to jakiś kolejny głupi wymysł klanów? No wiesz, tak jak to czuwanie, przez które Brokuł zmarł? — miauknęła, myśląc, że to rozluźni trochę sytuację. Pokrzywowy Wąs na pewno chętnie znowu opowie jej o tych wszystkich wiarach, prawda? Przynajmniej tak jej się wydawało, a jednak niebieski tylko wydał z siebie syk. Futro na grzbiecie kotki się najeżyło. “Co się z nim stało? To nie jest już ten sam Pokrzywowy Wąs!” pomyślała, marszcząc brwi.
— Nie waż się nawet tak mówić! Po prostu idź już do babci i się nią zajmij — warknął pod nosem i kilkoma zwinnymi susami wydostał się z obozu. Brukselka zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia z obozu, ale potem się zatrzymała. Powinna pozwolić mu iść i odpocząć. Sama westchnęła i udała się wprost do legowiska starszyzny, w którym przebywała obecnie jej babcia.
***
Nad terenami należącymi do klanów zapanowała już noc. Prawie wszystkie koty zdążyły już usnąć, jednak liliowa kotka była wyjątkiem. Leżała w swoim posłaniu i choć jej powieki z każdym uderzeniem serca robiły się coraz cięższe, powstrzymywała się od zaśnięcia. Przez jej umysł przebiegały jej czasami niezbyt już sensowne myśli, głównie na temat tych wszystkich rzeczy, które jej się ostatnio przytrafiły. Myślała o swojej babci, a także o słowach Pokrzywowego Wąsa. Czy naprawdę szylkretka ma szansę po śmierci przeżyć swoje życie na nowo? Czy będzie mogła wciąż polować? Plotkować z innymi kotami? Rozmawiać z rodziną? Być może to wszystko, co mówili jej inni, było tylko jedną wielką bzdurą, a tak naprawdę po śmierci nie było… niczego? Być może po prostu Płonącą Duszę czekała tylko wieczna pustka? Nieskończona ciemność? Ta myśl spowodowała, że ciało Brukselki spięło się przez przebiegające po nim dreszcze. To na chwilę ją rozbudziło, ale nie na długo. W końcu uczennica nie była już w stanie dłużej się opierać. Zasnęła. Nie obudziła się jednak zaraz w tym samym miejscu, w którym zasnęła. Pojawiła się w lesie, wśród iglastych drzew, nasłuchując śpiewu ptaków. To miejsce nie różniło się niczym od terenów, na których było jej dane żyć. Liliowa rozejrzała się dookoła, z każdą minutą zauważając coraz więcej szczegółów. Zaczynała słyszeć tupot mysich łap, szum wiatru, pohukiwanie sów, aż nagle… wszystko ucichło, jakby zamarło.
— Brukselkowa Łapo — czyjś głos rozległ się po lesie. Te słowa odbijały się kotce echem w głowie. Nie była się ona w stanie poruszyć ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Była zmuszona do czekania w ciszy, aż tajemniczy głos odezwie się do niej ponownie. Miała wrażenie, że myśli teraz o wszystkim, ale też i o niczym. Nie wiedziała co się teraz dzieje, nie chciała wiedzieć! W końcu jednak udało jej się obrócić. Zauważyła, że w łapach czuję mrowienie, a także i fakt, że futro na jej karku się zjeżyło. Dostrzegła ona kotkę o rudym futrze, które lśniło tak samo, jak nocne niebo, jakby było przyprószone drobnymi gwiazdkami. Zielone oczy nieznajomej wpatrywały się w uczennicę ze zmartwieniem. Pierwszym odruchem kotki było to, aby nasyczeć na intruzkę, jednak zanim zdążyła to zrobić, gwiezdna kotka zabrała głos.
— Zdaję sobie sprawę, że mnie nie znasz. W realnym świecie nigdy nie miałybyśmy na to choćby szansy. Ale nie lękaj się. Ja cię znam. Obserwowało cię... Znacznie więcej oczu niż sądzisz — mówiła, a echo jej ściszonego głosu niosło się po gaju. Jej uszy nerwowo zastrzygły powietrze.
— Nie mamy wiele czasu. To wszystko może wydać ci się teraz skomplikowane, za co najmocniej przepraszam, ale to nie jest bezpieczne miejsce. To nie nasz teren. Im więcej czasu z tobą spędzę, tym większa istnieje szansa, że stanie się coś zarówno tobie, jak i mi — zamilkła na chwilę, stawiając uszy na sztorc. Nieznajoma była bardzo czujna, nawet i trochę wystraszona, ale czego tak naprawdę się obawiała? To był tylko sen, nic jej nie groziło.
— Posłuchaj uważnie, Brukselkowa Łapo. Na... Twój klan zmierza ku samozagładzie. Wyczuliśmy w tobie jednak nadzieję. Szansę, by zapobiec tej katastrofie. Nocą za dwa księżyce, gdy księżyc będzie jaśniał na niebie tak jak dzisiaj, musisz udać się ku wierzbie, którą pierwszą obsypie srebro bazi. Nie oglądaj się jednak za siebie. Nie mów nikomu o niczym, co słyszysz. Gwiazdy rozświetlą twą drogę, a wkrótce spotkasz na niej swych sprzymierzeńców — zakończyła. Uczennica nie miała nawet czasu zareagować, ponieważ obraz przed jej oczami po prostu został oblany czernią. Z nierównym oddechem liliowa zbudziła się na posłaniu. Słyszała silne bicie swojego serca, ale nie potrafiła się poruszyć. Była w szoku. Jej wzrok był wlepiony w jeden punkt na ścianie legowiska.
— Brukselkowa Łapo! — usłyszała głos. Przez chwilę miała wrażenie, że był to ten sam kot, który nawiedził ją we śnie, jednak z czasem zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że to tylko Syczkowy Szept wołał ją na trening. Prychnęła pod nosem, chwilowo zapominając już o wcześniejszej sytuacji. Teraz musiała znowu jakoś wbić się w rytm dnia.
[1310 słów]
[przyznano 26%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz