Zastanowiła się na chwilę, faktycznie mieli iść zaraz na trening z uczniami, jednakże ona na śmierć o tym zapomniała. Jedna myśl zaprzątała jej głowę i zdecydowanie nie była do piękna szylkretowa kocica o aksamitnym futerku i niebiańskich rysach pyszczka, które aż prosiły się, by dać jej buziaka. Wzdrygnęła się, gdy zdała sobie sprawę z tego, że znów odpływa. Nic jednak nie mogła poradzić na to, iż zwyczajnie tęskniła za Konopią, którą bardzo mocno polubiła. Zdawało jej się nawet, że działało to w obie strony i lisiaczka też za nią całkiem przepada. Ta myśl omal nie wywołała na mordce bengalki delikatnego rumieńca, przez który zdecydowanie strzeliłaby sobie w łeb. Jej końcówka ogona drgała nerwowo. Czuła na sobie wzrok Wieczornika, który chyba widział, że jego psiapsi coś gryzie, ta jednak nie wiedziała jak to ująć.
— Właściwie... musimy pogadać. Chodź — miauknęła krótko, ruszając w stronę wyjścia z obozu. Przeskakiwała zgrabnie po kamieniach wystających ponad poziom wody, zaś rudzielec podążał za nią. Co jakiś czas wojowniczka obracała się, by sprawdzić, czy Wieczornik nadal za nią podąża. Kocur co prawda szedł, aczkolwiek minę miał dosyć nietypową, jakby miał za chwilę zejść z tego świata. Co jakiś czas rzucał Zbożowemu Kłosowi nerwowe spojrzenie, a gdy napotykał brązowe ślepia, uciekał wzrokiem gdzieś na bok. W końcu dotarli do południowej granicy terenów klanu nocy. Zboże upewniwszy się, że nikogo nie ma, przekroczyła ścieżkę zapachów rybożernych wojowników.
— Zboże... — zaczął Wieczornik, chyba nareszcie mając zamiar wydusić to, co leżało mu na duszy całą drogę
— Słuchaj, jesteś zajebiastą kumpelą, ale ja nic do ciebie nie czuję — odparł jak najbardziej pewny siebie. Zboże natomiast wybuchnęła histerycznym śmiechem, ledwo łapiąc oddech.
— T- ty m-myślisz, że ja cię- AHAHAHA. Wieczorniku, uwielbiam cię, ale chyba wrona nasrała ci na łeb! W życiu bym nie była w stanie kochać kocura, to obrzydliwe! — miauknęła, ocierając łzy z policzków, które spływały na trawę kaskadami.
— W-więc o co chodzi? — kocur kaszlnął głucho. Kotka natychmiast spoważniała.
— Dobra, więc żeby było jasne. Oboje nie lubimy Pstrągowej Gwiazdy, nie?
— No... tak
— I oboje chcemy, żeby spadła z rowerka, prawda?
— No prawda
— Więc mój drogi idziemy do klanu lisa — bengalka machnęła kitą, raz po raz uderzając nią o pięty. Syn Deszczowej Gwiazdy wyglądał na srogo zdziwionego. Przekrzywiał łeb, ni cholery nie potrafiąc zrozumieć, co jego psiapsiule strzeliło do dyńki, żeby pchać się na tereny zniszczonego klanu.
— A po co?
— Bo nienawidzą Pstrągowej Gwiazdy. Przydadzą się, by pomóc zrzucić ją ze stołka. Serio Wieczorniku, ona jest serio jakaś posrana. Nie wiem jak ty, ale ja uważam, że teoria Jaskra jest prawdziwa i to Pstrąg pozbyła się waszego ojca, żeby dojść do władzy. Poza tym, kto normalny atakuje, niszczy doszczętnie klan, który NIC mu nie zrobił i jeszcze wciela te koty w swoje szeregi. Słuchaj, starczy mi ta krótka bijatyka, żeby odzyskać tę zdrajczynię, Słodki Język, nie zamierzam stracić cię, Jaskra, Pigwy, Jesionka, Poziomka czy Biegusi, tylko dlatego, że tej wszy na sterydach gówno się w dupie tryka. Aronia nie jest co prawda idealny, ale na pewno by nie atakował innych klanów bez powodu. Nie zamierzam toczyć wojny z Lisią Gwiazdą, sam wiesz, jaki to psychol.
— Wiem, Zboże, ale co jeśli wszystko się rypnie i ta wariatka będzie próbowała nas zabić? — miauknął kocur, starając się ostudzić płonący zapał przyjaciółki. Ta jednak nie miała zamiaru tego słuchać. Jej decyzja już dawno zapadła.
— To zwiejemy — wzruszyła barkami, jakby właśnie omawiali wybór piszczki na obiad.
— Jesteś szajbuską.
— Kochasz mnie za to! Rudzielec zamruczał rozbawiony, przymykając wesoło ślepka.
— Nie zaprzeczę. Dobra, wariatko, wchodzę w to, ale jak zejdę z tego świata, to wiedz, że wrócę z zaświatów i zrobię ci takie bajlando, że wnuki ci się zesrają ze strachu! — napuszył futro, przybierając dramatyczną minę
— Oczywiście, słoneczko, daj buziaczka — kotka wybuchnęła radosnym śmiechem, widząc, jak jej przyjaciel krzywi się potwornie, wyszczerzyła zęby, patając kocura w policzek łapą, po czym ruszyła ścieżką, która prowadziła do zniszczonego obozowiska lisaków. Liczyła, że chociaż coś znajdą, jednakże widząc doszczętnie zniszczone miejsce, bez jakiegokolwiek śladu zapachowego, czy też fizycznego, z lekka się załamała. Zrezygnowana przeglądała szczątki dawnego domu kotów. Widok był przerażający.
— Hej, chodźmy w tamtą stronę — pręgowany wskazał ogonem drzewa, które zdawały się leżeć dosyć daleko.
— No dobra — wzruszyła barkami, zawracając. Łapy już ją trochę bolały, a i zaczynało się robić dosyć późno. Ona jednak nie miała zamiaru wracać, zanim spotka lisiaków, zakładając, że ktoś z nich przeżył to wszystko i nadal tworzą klan. Westchnęła ciężko, czując w powietrzu zapach burzy. Ciemne chmury zbierały się nad nimi, odcinając i tak już słabe promienie słońca. Las jednak był coraz bliżej i nim oba koty zdołały spostrzec, były już otoczone przez drzewa. Zapachy zaczęły się mieszać, jednakże Wieczornik trafił na trop, ruszyła więc za nim bez słowa sprzeciwu. Dopiero gdy krzewy zaszeleściły podejrzanie, przystanęła, strosząc futro na grzbiecie. Zza rośliny wypadł wielki czarny dymny kocur, rzucając się na nią z wrzaskiem. Kocica zasyczała wściekle, wgryzając się w jego łapę, po czym odpychając od siebie. Natychmiast wstała na cztery łapy, podchodząc do Wieczornika, który stroszył futro równie mocno co ona.
— Co tu robi klan nocy?! — usłyszała jakiś wściekły syk. Nastawiła uszu, węsząc. Zza drzewa wyszły dwie kotki, jedna szylkretowa, druga czarna.
— Klan Lisa! Nareszcie was znaleźliśmy! — zawołała radośnie, robiąc krok w przód, natychmiast jednak droga została jej zagrodzona przez kocura, który wcześniej ją zaatakował. Zmierzyli się groźnymi spojrzeniami.
— Czego tu szukacie, łąjdaki?! — wysyczał.
— Chcemy prosić was o pomoc — zaczął Wieczornik, jednakże ta durna kupa futra znowu mu przerwała.
— POMOC?! JAK ŚMIESZ! ZNISZCZYLIŚCIE NASZ DOM! A TERAZ CHCECIE POMOCY!?
— CHCECIE ZEMSTY I POZBYCIA SIĘ PSTRĄGOWEJ GWIAZDY CZY NIE, DO CHOLERY!? — wrzasnęła wściekle, o mało co nie rzucając mu się do gardła. Czarna kocica widocznie zainteresowana słowami bengalki podeszła bliżej.
— Mów, o co chodzi
— Pstrągowa Gwiazda to szajbuska. Najpierw zaatakowała i zniszczyła wasz dom, później ruszyła na wojnę z klanem klifu. Ma za nic życia innych, tylko władza się dla niej liczy! Możliwe, że zabiła poprzedniego lidera, by dorwać się do władzy. Ja... ja nie chcę myśleć, co jeszcze postanowi! Proszę, pomóżcie się nam jej pozbyć — miauknął rudzielec, robiąc krok naprzód. Jego wzrok wodził niespokojnie po sylwetce kotki. Ta otworzyła pysk i już myśleli, że usłyszą słowa zgody, jednakże do ich uszu dotarło coś zupełnie innego.
— Jeśli naprawdę jesteście przyjaciółmi, odejdźcie i zapomnijcie, że cokolwiek widzieliście — syknęła ostrzegawczo, marszcząc brwi — Myszołowie, wyprowadź ich z lasu — dodała. Czarny dymny kocur skinął łbem, napierając cielskiem na młodych wojowników i kierując ich w stronę polany. Zboże nie dowierzając, pokręciła łbem zrozpaczona. Nie po to przeszli taki kawał drogi, by teraz odejść bez niczego!
— C-czekaj! — wykrzyknęła, wyrywając się. Przebiegła po grzbiecie Myszołowa, po czym wylądowała przed zbierającą się do odejścia kocicą — M-miała na imię Konopia. Pomogłam jej uciec. Ona i... i n-niejaki Bocian uciekli z klanu nocy. P-proszę, powiedz ch-hociaż, czy dotarła do domu. Proszę, jest dla mnie b-bardzo ważna... — szepnęła niemalże przez łzy, wlepiając czekoladowe ślepia w kocicę.
— Właściwie... musimy pogadać. Chodź — miauknęła krótko, ruszając w stronę wyjścia z obozu. Przeskakiwała zgrabnie po kamieniach wystających ponad poziom wody, zaś rudzielec podążał za nią. Co jakiś czas wojowniczka obracała się, by sprawdzić, czy Wieczornik nadal za nią podąża. Kocur co prawda szedł, aczkolwiek minę miał dosyć nietypową, jakby miał za chwilę zejść z tego świata. Co jakiś czas rzucał Zbożowemu Kłosowi nerwowe spojrzenie, a gdy napotykał brązowe ślepia, uciekał wzrokiem gdzieś na bok. W końcu dotarli do południowej granicy terenów klanu nocy. Zboże upewniwszy się, że nikogo nie ma, przekroczyła ścieżkę zapachów rybożernych wojowników.
— Zboże... — zaczął Wieczornik, chyba nareszcie mając zamiar wydusić to, co leżało mu na duszy całą drogę
— Słuchaj, jesteś zajebiastą kumpelą, ale ja nic do ciebie nie czuję — odparł jak najbardziej pewny siebie. Zboże natomiast wybuchnęła histerycznym śmiechem, ledwo łapiąc oddech.
— T- ty m-myślisz, że ja cię- AHAHAHA. Wieczorniku, uwielbiam cię, ale chyba wrona nasrała ci na łeb! W życiu bym nie była w stanie kochać kocura, to obrzydliwe! — miauknęła, ocierając łzy z policzków, które spływały na trawę kaskadami.
— W-więc o co chodzi? — kocur kaszlnął głucho. Kotka natychmiast spoważniała.
— Dobra, więc żeby było jasne. Oboje nie lubimy Pstrągowej Gwiazdy, nie?
— No... tak
— I oboje chcemy, żeby spadła z rowerka, prawda?
— No prawda
— Więc mój drogi idziemy do klanu lisa — bengalka machnęła kitą, raz po raz uderzając nią o pięty. Syn Deszczowej Gwiazdy wyglądał na srogo zdziwionego. Przekrzywiał łeb, ni cholery nie potrafiąc zrozumieć, co jego psiapsiule strzeliło do dyńki, żeby pchać się na tereny zniszczonego klanu.
— A po co?
— Bo nienawidzą Pstrągowej Gwiazdy. Przydadzą się, by pomóc zrzucić ją ze stołka. Serio Wieczorniku, ona jest serio jakaś posrana. Nie wiem jak ty, ale ja uważam, że teoria Jaskra jest prawdziwa i to Pstrąg pozbyła się waszego ojca, żeby dojść do władzy. Poza tym, kto normalny atakuje, niszczy doszczętnie klan, który NIC mu nie zrobił i jeszcze wciela te koty w swoje szeregi. Słuchaj, starczy mi ta krótka bijatyka, żeby odzyskać tę zdrajczynię, Słodki Język, nie zamierzam stracić cię, Jaskra, Pigwy, Jesionka, Poziomka czy Biegusi, tylko dlatego, że tej wszy na sterydach gówno się w dupie tryka. Aronia nie jest co prawda idealny, ale na pewno by nie atakował innych klanów bez powodu. Nie zamierzam toczyć wojny z Lisią Gwiazdą, sam wiesz, jaki to psychol.
— Wiem, Zboże, ale co jeśli wszystko się rypnie i ta wariatka będzie próbowała nas zabić? — miauknął kocur, starając się ostudzić płonący zapał przyjaciółki. Ta jednak nie miała zamiaru tego słuchać. Jej decyzja już dawno zapadła.
— To zwiejemy — wzruszyła barkami, jakby właśnie omawiali wybór piszczki na obiad.
— Jesteś szajbuską.
— Kochasz mnie za to! Rudzielec zamruczał rozbawiony, przymykając wesoło ślepka.
— Nie zaprzeczę. Dobra, wariatko, wchodzę w to, ale jak zejdę z tego świata, to wiedz, że wrócę z zaświatów i zrobię ci takie bajlando, że wnuki ci się zesrają ze strachu! — napuszył futro, przybierając dramatyczną minę
— Oczywiście, słoneczko, daj buziaczka — kotka wybuchnęła radosnym śmiechem, widząc, jak jej przyjaciel krzywi się potwornie, wyszczerzyła zęby, patając kocura w policzek łapą, po czym ruszyła ścieżką, która prowadziła do zniszczonego obozowiska lisaków. Liczyła, że chociaż coś znajdą, jednakże widząc doszczętnie zniszczone miejsce, bez jakiegokolwiek śladu zapachowego, czy też fizycznego, z lekka się załamała. Zrezygnowana przeglądała szczątki dawnego domu kotów. Widok był przerażający.
— Hej, chodźmy w tamtą stronę — pręgowany wskazał ogonem drzewa, które zdawały się leżeć dosyć daleko.
— No dobra — wzruszyła barkami, zawracając. Łapy już ją trochę bolały, a i zaczynało się robić dosyć późno. Ona jednak nie miała zamiaru wracać, zanim spotka lisiaków, zakładając, że ktoś z nich przeżył to wszystko i nadal tworzą klan. Westchnęła ciężko, czując w powietrzu zapach burzy. Ciemne chmury zbierały się nad nimi, odcinając i tak już słabe promienie słońca. Las jednak był coraz bliżej i nim oba koty zdołały spostrzec, były już otoczone przez drzewa. Zapachy zaczęły się mieszać, jednakże Wieczornik trafił na trop, ruszyła więc za nim bez słowa sprzeciwu. Dopiero gdy krzewy zaszeleściły podejrzanie, przystanęła, strosząc futro na grzbiecie. Zza rośliny wypadł wielki czarny dymny kocur, rzucając się na nią z wrzaskiem. Kocica zasyczała wściekle, wgryzając się w jego łapę, po czym odpychając od siebie. Natychmiast wstała na cztery łapy, podchodząc do Wieczornika, który stroszył futro równie mocno co ona.
— Co tu robi klan nocy?! — usłyszała jakiś wściekły syk. Nastawiła uszu, węsząc. Zza drzewa wyszły dwie kotki, jedna szylkretowa, druga czarna.
— Klan Lisa! Nareszcie was znaleźliśmy! — zawołała radośnie, robiąc krok w przód, natychmiast jednak droga została jej zagrodzona przez kocura, który wcześniej ją zaatakował. Zmierzyli się groźnymi spojrzeniami.
— Czego tu szukacie, łąjdaki?! — wysyczał.
— Chcemy prosić was o pomoc — zaczął Wieczornik, jednakże ta durna kupa futra znowu mu przerwała.
— POMOC?! JAK ŚMIESZ! ZNISZCZYLIŚCIE NASZ DOM! A TERAZ CHCECIE POMOCY!?
— CHCECIE ZEMSTY I POZBYCIA SIĘ PSTRĄGOWEJ GWIAZDY CZY NIE, DO CHOLERY!? — wrzasnęła wściekle, o mało co nie rzucając mu się do gardła. Czarna kocica widocznie zainteresowana słowami bengalki podeszła bliżej.
— Mów, o co chodzi
— Pstrągowa Gwiazda to szajbuska. Najpierw zaatakowała i zniszczyła wasz dom, później ruszyła na wojnę z klanem klifu. Ma za nic życia innych, tylko władza się dla niej liczy! Możliwe, że zabiła poprzedniego lidera, by dorwać się do władzy. Ja... ja nie chcę myśleć, co jeszcze postanowi! Proszę, pomóżcie się nam jej pozbyć — miauknął rudzielec, robiąc krok naprzód. Jego wzrok wodził niespokojnie po sylwetce kotki. Ta otworzyła pysk i już myśleli, że usłyszą słowa zgody, jednakże do ich uszu dotarło coś zupełnie innego.
— Jeśli naprawdę jesteście przyjaciółmi, odejdźcie i zapomnijcie, że cokolwiek widzieliście — syknęła ostrzegawczo, marszcząc brwi — Myszołowie, wyprowadź ich z lasu — dodała. Czarny dymny kocur skinął łbem, napierając cielskiem na młodych wojowników i kierując ich w stronę polany. Zboże nie dowierzając, pokręciła łbem zrozpaczona. Nie po to przeszli taki kawał drogi, by teraz odejść bez niczego!
— C-czekaj! — wykrzyknęła, wyrywając się. Przebiegła po grzbiecie Myszołowa, po czym wylądowała przed zbierającą się do odejścia kocicą — M-miała na imię Konopia. Pomogłam jej uciec. Ona i... i n-niejaki Bocian uciekli z klanu nocy. P-proszę, powiedz ch-hociaż, czy dotarła do domu. Proszę, jest dla mnie b-bardzo ważna... — szepnęła niemalże przez łzy, wlepiając czekoladowe ślepia w kocicę.
< Szyszko? Wieczorniku? odpiszcie oboje, pysie c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz