Zmęczona nieco, ułożyła się wygodnie na swoim posłaniu. Mycie brudnego futra mogło poczekać. Przymknęła nawet oczy, ale nie zdążyła zasnąć, gdyż nagle usłyszała głos, na który jej serce dziwnie przyspieszyło. Co się z nią dzieje?
– Uhm… tak, jasne – odpowiedziała, podnosząc się do siadu.
Przypomniała sobie, że odłożyła toaletę na później. Jak ona teraz wyglądała? Pewnie jest cała brudna i zakurzona. Tylko, czemu przejmuje się tym akurat przed Cyprys? Machnęła ogonem, jakby próbując odgonić od siebie natrętne myśli. Wstała.
– No, to idziemy – mruknęła już swoim zwyczajnym głosem.
To była tylko chwilowa słabość, takie zachwianie emocjonalne. Tak.
Wyminęła szylkretkę, wychodząc na prowadzenie, a ta podążyła zaraz za nią. Bez żadnego już słowa wyszły z obozu. Co dziwne, dzisiejsza cisza była dla Tańczącej niezwykle niezręczna. Przyzwyczaiła się już, że potrafi zmieniać nastrój kilka razy na dzień, ale to było zupełnie coś innego. Coś, czego ani trochę nie rozumiała. Zamyśliła się i bez ostrzeżenia stanęła na środku wydeptanej już pośród traw ścieżki. Cyprysowa Szyszka wpadła na nią, również nie spodziewając się takiego ruchu, a raczej bezruchu, ze strony vanki.
– Ee, wybacz – burknęła Tańcząca głosem, jakby to mały kociak został zmuszony do przeproszenia brata.
Potrząsnęła łbem, nie mogąc zrozumieć samej siebie.
<Cyprys? Wybacz gniota>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz