~skip tak o księżyc do przodu~
Koteczka była dziś w bardzo dobrym nastroju. Co prawda na dworze było pochmurno i chłodno, a słońce skryło się za obłokami, ale mama wreszcie pozwoliła im wyjść z kociarni. Chociaż grzechem byłoby nie napomknąć, że miała przed tym pewne opory, głównie z uwagi na przygodę, która w ostatnim czasie przydarzyła się Brzoskwince. Tym razem jednak i Myszołów, i Mirabelek zapewnili ją, że wszyscy powrócą do legowiska w jednym kawałku. Pierwszy - tuż za ojcem - wyszedł kremowy kocurek, kawałek za nim Brzoskwinka, a na samym końcu posłusznie dreptały Śliwka i Cicha. Szylkretka wesoło trzymała ogon w górze, brnąc przez monumentalne dla niej zaspy i wodziła wzrokiem za maleńkimi płatkami śniegu, które delikatnie opadały na ziemię. Kilka z nich udało jej się nawet złapać, ale skubane zniknęły, zanim w ogóle zdążyła im się przyjrzeć. Po krótkiej chwili niebieskooka zauważyła, że oddalili się już nieco od tętniącego życiem obozu - ojciec poprowadził kocięta do mocno zadrzewionej części sadu. Cicha spojrzała w górę i szeroko otworzyła oczy, przypatrując się gałęziom drzew. Śliwka zgadła, że gdyby miała mówić, pewnie byłoby to coś w rodzaju "Jakie duże!".
- Przypatrzcie się, maluchy - miauknął Myszołów. - Kiedy już będziecie tak dobrze wytrenowani jak tata, takie drzewa nie będą dla was problemem. Po prostu "hop" i po sprawie.
Wtedy dymny kocur demonstracyjnie wybił się nad ziemię na długość lisa i zatrzymał się na pniu, robiąc na korze ślad pazurów. Potem zręcznie wykręcił się w powietrzu i spadł na cztery łapy. Kocięta pisnęły zachwycone i zaczęły entuzjastycznie podskakiwać. Myszołów spojrzał na nie z zadowoleniem, podczas gdy dumny pomruk wydobył się z jego gardła. Zachęcająco kiwnął głową w stronę Mirabelka, aby też spróbował wspinaczki. Kocurek energicznie wbił pazury w drzewo, ale za pierwszym razem nie udało mu się podciągnąć. Myszołów jednak nie zaprzestał chwalić syna, z kolei Brzoskwinka cały czas mu wtórowała. Śliwka przypatrywała się temu wszystkiemu z ogromną ciekawością. Już miała podejść do tej roześmianej gromadki i też spróbować wspinaczki, ale na miejscu zatrzymała ją Cicha. Niebieska szylkretka delikatnie pacnęła Śliwkę w ucho i wskazała ogonem w stronę jednego z mniejszych drzewek za plecami Myszołowa. Już kilka uderzeń serca potem z ogromnym zapałem zaczęła piąć się w górę po stromej korze. Śliwka z podziwem stanęła pod pniem i przyglądała się poczynaniom siostry. Po chwili zrozumiała jednak, że ta zabawa może się skończyć katastrofalnie. Cicha dobrze sobie radziła na drzewie, ale co, jeśli spadnie i coś sobie zrobi? Mama chyba już nigdy nie pozwoliłaby im wyjść! Koteczka oparła się przednimi łapkami o drzewo i miauknęła:
- Cicha, powinnaś zejść. Gdybyś spadła i coś by ci się stało, mama byłaby zła. Tata też pewnie by oberwał. No chodź!
Cicha spojrzała na nią wymownie, ale tylko strzepnęła ogonem i wspinała się dalej. Śliwka postanowiła, że skoro słownie nie da rady przemówić siostrze do rozsądku, trzeba będzie samodzielnie ją ściągnąć na ziemię. Inaczej mama na pewno każe im siedzieć w żłobku, a przecież na dworze było tak fajnie! Spróbowała się podciągnąć, ale nie poszło jej najlepiej. Postanowiła więc się wycofać i wziąć rozbieg. Rozwijanie zawrotnych prędkości raczej nie było jej mocną stroną, ale miała nadzieję, że to, co umie, wystarczy. Rozpędziła się na tyle, na ile potrafiła i uczepiła się pnia prawie na długość ogona nad ziemią. Cicha co prawda siedziała już nieco wyżej, ale dla Śliwki nie stanowiło to przeszkody. Zebrała się w sobie i z nową siłą ruszyła ku siostrze. Już prawie mogła chwycić ją za ogon, potem za nogę, po chwili już za kark. Była jednak za mało ostrożna. Jedna z łapek jej się obsunęła i czekoladowa szylkretka runęła w dół, prosto w największą zaspę, jaka leżała na ziemi. Nie omieszkała wydać przy tym cichego pisku, który to niemal od razu wychwycił wyczulony słuch Myszołowa. Zdjął Mirabelka z drzewa, wykonał kilka susów i prawie natychmiast znalazł się pysk w pysk z uczepioną pnia Cichą. Tuż pod jego łapami leżała przemarznięta Śliwka, czekając, aż nadejdzie nieuchronna chwila, w której ojciec ją zauważy. Dymny kocur bynajmniej nie był zadowolony z tej samodzielnej wyprawy na drzewo.
<Cicha?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz