Stał lekko oszołomiony niedawnymi wydarzeniami, kiedy poczuł znajomą woń kwiatów. Wyrwany z transu, odwrócił się w jej stronę. Zobaczył szylkretową kotkę patrząca na jego marną osobę. Znajdowała się z lisią długość od niego, jednak idealnie widział jej wyraz pyska. Spotkał się ze zmartwiony ślipiami kotki i spuścił łeb. Nie chciałby znowu była przez niego smutna. Słysząc jak biegnie do niego, wziął głęboki oddech.
Miał nieustanne wrażenie, że on był kotką w tym związku.
— Żywico, nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Jak się czujesz? — zalała go falą pytań, podchodząc do niego.
Gdy podniósł łebek prawie zetknął się nosem z Berberys. Normalnie spaliłby się jak burak, ale powoli przyzwyczajał się do bliskości z kotką. Uśmiechnął się słabo i uniósł przednią łapę.
— T-tylko l-lekko się przypaliło f-futro — oznajmił, unikając kontaktu wzrokowego z kotką.
Wiedział, że będzie zła. Wiedział, że powinien już dawno iść do medyka. Jednak wspomnienia zgromadzenia ciągle do nękały. Ogień, panika, gniew Klanu Gwiazd, martwy Barani Łeb. Liliowy nie pojmował tego wszystkiego.
Czy przodkowie nie powinni ich chronić?
Czemu zabili Barana?
Czy jego też zabiją?
Pisnął przerażony na tą myśl i wtulił się w ciepłe futro partnerki. Jedyną rzecz na całym świecie, która mogła go aktualnie uspokoić. Zwalczył ciche pragnienie zostania w tej pozycji w nieskończoność i podniósł nieśmiało łebek. Ujrzawszy jej zmartwione żółte ślipia, westchnął. Nie chciał znowu przyprawiać jej zmartwień. Czuł się wtedy jak nieporadna kotka, która jedyne co potrafi to czekać na swojego księcia z bajki. Tak, Berberys była jego wybawieniem z tego całego mrocznego świata. Jedyną rzeczą trzymającą go na tym świecie. Strata jej była dla niego niczym śmierć. Dlatego też otworzył pysk i wydusił z siebie.
— P-pójdziesz z-ze mną do m-medyka? — zapytał cicho, trochę było mu głupio, że musiał ją prosić o takie błahe rzeczy. — B-boje się t-trochę S-szybującej Łapy — dodał ze słabym uśmiechem.
Złość i zmartwienie zniknęły z oczy kotki. Na jej pysku zawitał uśmiech i usłyszał cichy śmiech. Liznęła go pocieszająco w polik i spojrzała czule.
— Jasne, chodź obronię Cię przed tym zgredem — odpowiedziała radośnie, splątując ogon z liliowym i lekko go pociągając.
* * *
Leżeli wtuleni w siebie w ciepłym posłaniu. Żywica kochał spędzał tak popołudnia z Berberys. Tylko ona i on w pustej skalnej szczelnie. Spoglądając sobie w oczy, miziali się delikatnie ogonami, rozmawiając na przyjemne tematy. Zawsze o czymś innym. Jednego razu rozmyślali o tym kogo wyznaczy swoim potomkom Lisia Gwiazda na mentorów, innym razem kogo aktualnie dręczy Bluszczowy Poranek, a ostatnio ile kwiatów zobaczą podczas nadchodzącej Pory Nowych Liści. Liliowy musnął nieśmiało ogonkiem po grzbiecie szylkretki i uśmiechnął się lekko do swojej partnerki.
— J-jak m-myślisz k-kiedy będziemy musieć o-opuścić te tereny? — zapytał drżącym głosem, przypominając sobie wydarzenia ze zgromadzenia.
Kotka zamyśliła się na chwilę.
— Najlepiej jak najszybciej — odpowiedziała. — Już teraz ledwo dajemy radę — dodała zmartwiona.
Żywica już otworzył pysk, by pocieszyć jakoś kotkę, gdy do legowiska wojowników z hukiem wpadła Jarzębinowy Strumień. Ciężko oddychając kotka spojrzała a to na brata, a to na leżąca obok niego kotkę.
— Żywico, nie czas na amory! Perłowa Łapa zaginęła! — oznajmiła lekko podenerowana arlekinka.
Berberys jako pierwsza się zerwała na równe łapy.
— Jak to zaginęła? A co na to Lisia Gwiazda?
Jarzębinka podeszła do niej. W jej zielonych oczach zalśniła pogarda, którą zaraz zastąpiło zirytowanie.
— Lisia Gwiazda? Ah, tak nasz wspaniały lider, stwierdził, że skoro z własnej woli uciekła z klanu to bez sensu jej szukać — mruknęła siostra Żywicy, wpatrując się w brata. — Pomożesz mi jej szukać? Dobrze wiesz, że ostatnie czego potrzebuje Kozia Nóżka i Barwinkowa Łapa to strata kolejnego członka rodziny — dodała poważnie.
Żywica wstał i spojrzał na swoją łapę. Sokole Skrzydło mówił, że ma się nie przemęczać, ale z poszukiwaniami nigdy nie było warto zwlekać. Podszedł do siostry lekko kuśtykając.
— T-to chodźmy już l-lepiej. Idziesz z n-nami? — zapytał Berberys.
Szylkretka kiwnęła łbem i razem z Jarzębinowym Strumieniem ruszyli w stronę wyjścia z obozu. Weszli w głąb lasu i zaczęli tropić czekoladową kotkę.
— Jak myślicie gdzie mogła pójść? — zapytała Berberysowa Bryza, lekko przyspieszając, by znaleźć się na równi z Jarzębinką i Żywicą.
Liliowa wojowniczka odwróciła łeb w jej stronę. Widać było determinację w jej zielonych ślipiach.
— Nie wiem, naprawdę nie wiem — zaczęła, po czym westchnęła. — Ale na pewno musimy ją znaleźć — stwierdziła, przyspieszając krok.
Z każdym uderzeniem serca liliowy coraz bardziej wątpił, że znajdą Perłę, ale nikomu nie zdradzał swojej niepewności. Nie chciał psuć morali ich drużyny poszukiwawczej. Maszerował dzielnie dalej za kitą siostry. Zaczęło robić się coraz ciemniej, a oni nadal nie natrafili chociażby na jakikolwiek ślad Perłowej Łapy. Gdy ta się zatrzymała, on także przystanął. Jarzębinka odwróciła się w do nich i rozejrzała się dokoła.
— Chyba skuteczniej będzie jeśli się rozdzielimy — stwierdziła, wzdychając.
Żywica posłusznie kiwną łbem, spoglądając na swoją partnerkę. Berberys chyba mniej podobał się ten pomysł, ale nie protestowała. Stała w ciszy, spoglądając jedynie na niego. Żywiczna Mordka przełknął ciężko ślinę. Też mu się średnio on podobał, ale wołał nie kłócić się z siostrą. Zawsze w dzieciństwie była dla niego oparciem, był jej coś winien.
— Żywiczna Mordko idź na wschód, ja pójdę na północ, a Berberysowa Bryzo ty na zachód, dobra? — zarządziła liliowa wojowniczka.
Kiwnął posłusznie łebkiem. Każde z nich ruszyło w swoją stronę. Z każdym uderzeniem Żywicy wydawało się, że robiło się coraz ciemniej, a co z tym związane coraz straszniej. Nie przyznawał się przed nikim, ale średnio przepadał za spacerowaniem w takim mroku. Czuł się wtedy bezbronny niczym małe kocie, a teraz gdy jeszcze nie było obok żywej duszy, wrażenie te ulegało podwojeniu. Rozglądając się nerwowo co chwilę, coraz bardziej po łbie krążył mu pomysł, dołączenia do Berberys. Gdy usłyszał złowrogie pohukiwanie sowy, przypomniało mu się jego "pierwsza bitwa", kiedy to poszedł sam z Jarzębinką do lasu w poszukiwaniu mamy i cioci.
— P-perłowa Łapo? — zapytał głuchą ciszę.
Tajemniczy szelest gałązek, utwierdził go w myśli o wycofaniu się. Początkowo po cichu cofnął się parę kroków do tyłu, po czym pędem skierował się w stronę spalonego miejsca spotkań wszystkich klanów, mając nadzieję, że tam spotka siostrę. Biegł przed siebie jak najszybciej potrafił, pragnąc jedynie nie być sam w tym ciemnym lesie. Słysząc koci krzyk, zadrżał, ale nie zwolnił. Po nim kolejny i jeszcze jeden. Z każdym krokiem zdawały się być coraz głośniejsze. W głębi duszy tkwiło w nim przekonanie, że to Jarzębinka piszczy z radości na widok zaginionej Perłowej Łapy. Mocno trzymał się tej myśli. Jak ostatniej kłody na rwącym strumieniu. Chaszcze boleśnie uderzały go pysk, ale twardo pędził na przód. Widząc znajome okolice, przeskoczył zwęglony pień drzewa. Wpadł na spaloną polane i zamarł. Ujrzał tam rudo-czarnego potwora, którego się tak łudził nigdy więcej nie zobaczył. Przed nim stała Wiewiórcza Łapa, trzymając w pysku nieruchome ciało jego siostry. Czuł jak przez jego ciało przechodzą zimne dreszcze, nie pozwalające mu się ruszyć. Oglądał tą krwawą scenę, nie mogąc w to uwierzyć.
Jarzębinka, czy ona... Czy ona nie żyła?
Ślipia mu się zaszkliły, a po chwili po mordce zaczęły spływać słone łzy. Z jego pyska wydobył się bezdźwięczny pisk. Przerażony nie potrafił logicznie myśleć. Gdy pierworodna córka Lisiej Gwiazdy odwróciła się w jego stronę, uświadomił sobie, że prawdopodobnie sam zaraz umrze. Poczuł jak łapy mu miękną i upada na wilgotną glebę.
— No proszę — zaczęła wygnana kotka, wypuszczając z pyska ciało jego siostry. — Jeszcze trochę i zbierze nam się cała rodzinka — syknęła, podchodząc do niego.
— P-pomocy! — wydarł się jak najgłośniej potrafił liliowy, łudząc się, że ktoś go uratuje. — B-berberys — zaszlochał cicho, mając nadzieję, że kotka jakimś cudem go usłyszy.
Że jego szylkretowy wybawca przybiegnie mu ratunek i uratuje przed wszystkim jak zawsze. Albo ktokolwiek inny. Nie chciał jeszcze umierać.
— Oj, widzę, że nic a nic się nie zmieniłeś— mruknęła Wiewiórka, zlizując krew z pyska. — Cały czas jesteś taką samą mysią strawą, Żywico — zaśmiała się, wysuwając pazury.
Z każdym uderzeniem serca liliowy coraz bardziej godził się ze śmiercią. Wiedział, że mógłby zaatakować Wiewiórkę, spróbować się jakoś przed nią bronić. Jednak jaki był tego sens skoro i tak by zginął? Przeprosił cicho Berberysową Bryzę, że nawet nie zdążył się nią pożegnał. Zacisnął mocno oczy, czekając aż wygnana kotka przejedzie mu pazurami po gardle. Niespodziewany koci syk, skłonił go do otwarcia chociaż jednego ślipia. Jego oku ukazała się Berberysowa Bryza.
Jego wybawczyni i ukochana.
— W-wiewiórcza Łapo? — zapytała głucho, wpatrując się w znajomą sylwetkę. Napotkawszy się z przerażonym spojrzeniem Żywicznej Mordki, zjeżyła się i syknęła na wygnaną kotkę. Czarno-ruda kotka także zdawała się być zaskoczona jej osobą. Zdezorientowany Żywica obserwował tą scenę oszołomiony. Obie uczennice Lisiej Gwiazdy prychały na siebie wściekle, mierząc się spojrzeniami. Wiewiórka widząc jak wojowniczka przymierza do ataku, sprawnie odskoczyła, powiększając pomiędzy nimi dystans.
— Nic tu po mnie — mruknęła z uśmiechem, odchodząc spokojnym krokiem. — Może jeszcze kiedyś się spotkamy, co Żywico? — zapytała z rozbawieniem, spoglądając na liliowego.
Berberysowa Bryza prychnęła wściekle i już chciała ruszyć na nią, gdy zobaczyła leżącą niedaleko nieruchomą Jarzębinkę. Zamarła na widok liliowej wojowniczki z rozciętym gardłem, z którego sączyła się bordowa krew.
— J-jarzębinowy S-strumieniu? — wydusiła z siebie, delikatnie szturchając martwe ciało siostry Żywicy. — J-jarzębinko! — zawołała głośniej, jakby jeszcze nie dotarła do niej informacja, że kotka nie żyje.
Liliowy spoglądał na próbującą obudzić jego siostrę ukochaną, a to na kolejną tajemniczą, martwą kotkę leżącą nieopodal. Jej potargane szylkretowe futro także splamione było krwią. Młody wojownik nawet nie zdawał sobie sprawy, że była to jego babcia. Wstał na chwiejnych łapach i podszedł do roztrzęsionej Berberys próbującej nieskutecznie obudzić martwą Jarzębinkę.
— B-berberys, o-ona n-nie żyje — wychlipał, wtulając się w miękkie futro szylkretki. — O-ona nie żyje — powtarzał głucho, płacząc.
<Berberys?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz