Ten prychnął coś pod nosem, ale Łabędzi Plusk go nie dosłyszał. Już myślał, że terminator zlekceważył jego propozycję, jednak ten po chwili ruszył się z miejsca i obszedł drzewo kilka długości ogona dalej. Point podążył za nim. Wbił pazury w korę, by sprawdzić, czy będą się dobrze trzymać. W końcu jakoś musi coś wytłumaczyć temu kotu, co nie? Problem tkwił w końcu nie w tym, że olewał ten trening, ale w tym, że po prostu bał się przekazywać mu jakąkolwiek wiedzę.
― T-to będzie d-dobre. P-patrz. Mu-musisz na-najpierw l-lekko podskoczyć, p-potem t-tak wbić p-pazury w drzewo. D-dalej trze-trzeba p-polegać na s-sile t-tylnych łap. T-to c-co, p-próbujesz?
― To może najpierw mi pokaż? ― parsknął, przenosząc wzrok to na mentora, to na sosnę.
Przełknął, a w oczach zabłysła niepewność. Miał tylko nadzieję, że Barwinkowa Łapa tego nie dostrzegł. Łabędzi Plusk bowiem podczas swoich treningów w ogóle nie radził sobie ze wspinaczką, a zaczął ją pojmować chyba tylko dzięki zastraszaniu przez Sroczy Żar. Do tej pory zdarzało mu się czasem spadać z pnia podczas polowań na wiewiórki czy ptaki. Co się stanie, jeśli zaliczy taką wpadkę przy synie Koziej Nóżki, a ten co gorsza jeszcze komuś powie? Nie będzie miał życia w klanie! A gdyby tak dowiedział się o tym Lisia Gwiazda będąc w bardzo złym humorze i uznałby nieradzącego sobie ze wspinaniem kocura za tak totalnie niepotrzebnego oraz będącego jedynie balastem, że wygnałby go? Och nie, co by to było! Co prawda wciąż nie akceptował krwawej polityki swojego lidera ani nie był zbytnio zżyty z żadnym z Klifiaków, ale jak miałby żyć bez nich?
― Halo? Pokażesz czy nie? ― Z zamyśleń wyrwał go zirytowany ton głosu Barwinkowej Łapy.
― T-tak, o-oczywiście ― wyjąkał, biorąc głęboki oddech. Nie może się pomylić.
Starał się nie myśleć o tym, że jego uczeń morduje go wzrokiem. Musiał wyobrazić sobie, że jest sam, jak zawsze, że nikt na niego nie patrzy. Odetchnął jeszcze raz i skoczył, silnie wbijając pazury w pień. Uff, pierwszą fazę ma za sobą, teraz pozostaje nie spaść. Przez chwilę poczuł się dokładnie tak, jak na własnym szkoleniu. Tak właściwie to teraz sytuacja była jeden do jeden ta sama, jedyną różnicą był fakt, że teraz nie był adeptem, a nauczycielem ― jednak ze zbliżonymi umiejętnościami i tą samą, zniszczoną psychiką.
Korzystając ze siły tylnych kończyn, szedł coraz pewniej, będąc już przy pierwszej gałęzi. Teraz powinno pójść gładko. Pnął się zwinnie ku górze, czując, jak ziemia się oddala. Nie mógł jednak okazać żadnej słabości. Motywował się myślą, że jeśli zrobi coś nie tak i runie w dół, to będzie to oznaczało jego koniec w Klanie Klifu. Stwierdzenie to było raczej dosyć na wyrost, ale dodawało mu stanowczości, a nawet trochę pewności siebie. Też dzięki temu mógł skupić się na dwóch rzeczach na raz, więc szybko wypatrzył sobie rozłożystą gałąź, na której postanowił usiąść. Brnął dalej przed siebie, a gdy cel był w końcu wystarczająco blisko, złapał się go. Niestety, przez nieuwagę źle postawił tylną łapę i ta straciła oparcie. W panice i nerwach prawie puścił się, jednak wbił pazury jeszcze mocniej, więc udało mu się utrzymać. Następnie sprawnie zahaczył wiszącą stopę, ostatecznie zasiadając na bezpiecznej powierzchni. Czuł, że wygrał życie. Nie spadł, on naprawdę nie spadł!
― N-no, T-teraz t-ty! S-spróbuj n-na tą niższą ga-gałąź! ― krzyknął, a przynajmniej starał się krzyknąć, by kocurek z dołu go usłyszał.
<Barwinkowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz