— Co tam wypatrzyłeś? — mruknął Blade Lico z odrobiną sarkazmu, na co kocur pokręcił głową zrezygnowany.
— Nic oprócz ciemności — odpowiedział sucho, nawiązując do swojej “ślepoty”. — Ile trasy nam jeszcze zostało? — zapytał uczeń, szurając ogonem po ziemi.
— Jeszcze trochę… Przejdziemy wzdłuż drogi grzmotów, aby uniknąć moczenia sobie futra. Wtedy chwilowo odpoczniemy — powiedziała Srebrzysta Łuna, z delikatnym uśmiechem na pysku. Była ona dobrą kotką. Przyjemnie mu się z nią rozmawiało…
— To nie tak daleko… — wymruczał Omen.
— Racja, dasz radę! A gdy nie dasz rady, to cóż… Pech, bo ja ciebie nieść nie będę. Jesteś już na tyle duży, aby samodzielnie chodzić — wtrącił Blade Lico.
— Nie oczekiwałem, że ktoś będzie mnie nieść — prychnął Zabłąkana Łapa.
Minęło kilka uderzeń serca, gdy do nosa jego dotarł znajomy zapach kruka, który niczego świadom wygrzebywał owady z ziemi. Oczywiście, Zabłąkana Łapa nie przepuścił takiej okazji. Jednym sprawnym ruchem wybił się z ziemi, rzucając się na ptaszysko. Gdy na nim wylądował, chwilę się wierzgało, żałośnie trzepocząc skrzydłami, usiłując się wyrwać ze szczęk kocura. W odpowiedzi na marne próby zwierzęcia uczeń ścisnął swoje szczęki mocniej, odbierając ptaku życie.
— Dobra robota, Zabłąkany — powiedział Blade Lico, stojąc u boku Srebrzystej Łuny, która przyglądała mu się z równie wielkim zaciekawieniem co kocur.
[319 słów]
[przyznano 6%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz