Pora Nagich Drzew
Nagle się zatrzymał. Ostrożnie zaczął niuchać powietrze i nasłuchiwać nadciągającego zagrożenia, tak przynajmniej uważał. Czuł nieznany dotąd mu śmierdzący odór, który go irytował. Nie czuł kota, nie czuł też psa. Coś innego... Zauważył rudą sierść, poruszającą się między paprociami. Nastroszył futro na grzbiecie, wysunął pazury i bacznie obserwował zwierzę, które go otaczało. Z każdą chwilą powietrze jakby gęstniało, aż nagle coś rudego wyskoczyło z otwartą paszczą pełną kłów w stronę klatki piersiowej Kosaćcowej Łapy. Uczeń miał czas na reakcję, gdyż lis był za daleko, aby go dosięgnąć. Odskoczył i zasyczał, pusząc swoją długą sierść, próbując być większym od młodego, rudego szkodnika. Lis warknął coś niezrozumiałego dla kota, a potem obniżył swoją głowę i przybliżył do szyi, wpatrując się swoimi bystrymi oczami w zdziwione ślepia kocura. Myślał, że lis go zabije, że się nie ruszy i że okaże się tchórzem. A jednak się ruszył, odskoczył i ominął śmierć. Strach go tym razem uratował, ale to odwaga dodała mu sił, aby tego dokonać.
Lis był bardzo młody, ale jednak na tyle śmiały, aby go zaatakować. Nie bał się byle jakiego koteczka, który ledwo co odstawił mleko rodzicielki. Źrenice Kosaćca zwężyły się, ciało wygięło się w łuk, a ogon się napuszył i stanął dęba. Ostrzegał, że stanie się krzywda. Dało się wyczuć w powietrzu napięcie dwóch stworzeń, które wpatrywały się na siebie jak na coś nowego, coś... niebezpiecznego, ale małego. Kosaćcowa Łapa nie bał się. Nie mógł się bać. Nie może się bać, nie może, bo byłby tchórzem. Nie może zawieść swoich najbliższych. Musi... zabić to rude coś, zanim zabije go.
Lis ostrożnie postawił lewą łapę do przodu, zaglądając w oczy Kosaćca, jakby czekał na odpowiedni moment, aby go zagryźć. Kosaćcowa Łapa już nie wytrzymał; zaślepiony gniewem, uderzył pazurami w zdezorientowanego lisa, który nie miał czasu na reakcję, a następnie kłapnął w jego prawą stronę szyi śnieżnobiałymi kłami. Kolejny raz poczuł smak krwi, ale tym razem nie puścił ani się nie rozradował... a głębiej zatopił się, nie puszczając. Zwierzę zaczęło piszczeć, szukając czegokolwiek do wyzwolenia się z uścisku. Krew kapała na niegdyś piękne, oślniewające i czyste futro Kosaćca. Lis dorwał się do jego ogona... Ale on nie odpuszczał. Wszystko zagłuszał mu szum krwi w uszach, zamknął oczy... I nagle zdał sobie sprawę, że zwierzę przestało cokolwiek robić. Puścił, cofając się. Ujrzał wielką kałużę krwi, a na środku niej — młodego lisa. Na szyi ucznia i klatce piersiowej znajdowała się również sucha krew zwierzęcia, a na pyszczku jeszcze nie zeschnięta. Oblizał się... i uśmiechnął triumfalnie. To był dopiero sukces! Zabić potwora, który zabija od czasu do czasu pobratymców lub ich rani. Musi się tym pochwalić Zalotnej Krasopani!
Oczy rudego stworzenia były otwarte, lecz bez blasku, pociemniałe... martwe. Kosaćcowa Łapa dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ten lis nie miał więcej niż tyle samo księżyców, co on, czyli sześć.
,,To był jeszcze dzieciak!" wyszeptał drżącym głosem, wciąż nie rozumiejąc tego, co się stało. ,,Jego matka pewnie zaraz mnie znajdzie i zabije!"
Kosaćcowa Łapa niepewnie rozejrzał się po lesie, jego uszy przylgnęły do głowy płasko i spojrzał szybko na martwe zwierzę, po czym cofnął się i spojrzał na swój ogon. Dopiero teraz poczuł ból, na szczęście nie było to tak poważne. Jego futro było zbyt grube, by lis zrobił mu poważną krzywdę. Ale jednak próbował, nie poddał się — pomyślał po chwili Kosaciec i spojrzał na martwe ciało. Uśmiechnął się do lisa i wyszeptał do niego: ,,Byłeś dobrym przeciwnikiem, cenię twój wysiłek. Mam nadzieję, że będziesz spoczywać w Mrocznej Puszczy!" I dodał: ,,Szkoda, że tego nie usłyszysz, ale i tak pewnie nie zrozumiałbyś mojej mowy..." odwrócił się od niego i popatrzył na swoje futro na piersi. Całe czerwone... westchnął. Muszę znaleźć jakąś wodę i się umyć. O, wiem, pójdę do tego starego drzewa! Tam potem jest taka rzeczka i wtedy mogę się wykąpać... oby zeszło...
,,Kosaćcowa Łapo!" Ktoś zawołał z tyłu. Kosaciec obejrzał się, ale nikogo nie zauważył. Wzruszył ramionami i zaczął iść przed siebie, na pewno wiedząc, dokąd ma pójść.
,,Kosaćcowa Łapo!" Coś powtórzyło, a on się zachwiał. Odwrócił się i już miał wysunął pazury, ale znowu spotkał się z ciszą. Warknął coś cicho i zaczął iść tą samą drogą, omijając przeszkody.
,,Kosaćcowa Łapo!"
Kosaćcowa Łapa w końcu odpowiedział:
,,Zostaw mnie, gwiezdny móżdżku! Jeśli... jeśli myślisz, że możesz ze mnie głupiego robić, to się zdziwisz..." Ale nie spojrzał w bok. Szedł pewnie, ignorując wszelkie nawoływania. Nagle znalazł dziwne pomarańczowe coś, miało kształt owalny, a po bokach znajdowały się kreski pochodzące z góry owej rośliny, a na jej czubku znajdowało się długa, wzniesiona łodyga, na której znajdowały się jeszcze większe liście. Kosaćcowa Łapa zaciekawił się tą dziwną, pomarańczową ,,istotą”, której jeszcze dotąd nie widział. Ciekawe, co to jest… może jakaś wielka odmiana rośliny, której dotychczas nie widział w zakamarkach lasów Klanu Wilka?
,,Mysi móżdżku!"
Nerwowo odwrócił się, aby zaraz krzyknąć obelgi na pusty las, ale nagle coś go zdzieliło w pysk. Ciężko osunął się na ziemię.
Otworzył po chwili oczy i nie zobaczył nasłonionego lasu, a za to usłyszał huk i poczuł zimno. Coś rozbłysło, a dzięki temu zobaczył czyiś pysk. Rozgniewany pyszczek należał do niejakiej Brukselkowej Łapy, która zapewne go zdzieliła. A on spał na niej! Kosaćcowa Łapa od razu, jak poparzony, odskoczył i wytarł ślinę, która cieknęła z jego pysku. Znajdowała się ona też na lewym boku kotki...
Kosaciec, ledwo co obudzony, spojrzał na nią i uśmiechnął się w jej stronę, mówiąc:
— Piękny dziś dzień mamy, czyż nie?
Był środek nocy.
Kosaćcowa Łapa oczekiwał odpowiedzi, ale zanim ją otrzymał, zapytał jeszcze o coś:
— Co to jest w ogóle brukselka? Jakiś… owoc? — zastanowił się, jakby zapomniał, że dopiero co go spoliczkowała. — Nie jesteś stąd, prawda?
[1064 słów]
<Brukselkowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz