Diament nie musiał powtarzać dwa razy. Na mordce Jerzyka wykwitł uśmiech, od jednego do drugiego ucha. Zbliżył się do starszego kocura, o dziwo z lekkością i elegancją.
— Z wielką przyjemnością! — Z trudem był w stanie powstrzymać radość, na ten wspaniały pomysł. Syn Błotnistego Ziela był wspaniałomyślny, geniusz nad geniuszami. Jego rodzeństwo i dzieci Cynamonki mogłyby brać przykład z Diamentu, jeśli chciały się wkupić w łaski wielkiego Jerza, Pana tejże ulicy — Ciebie też trzeba będzie przystroić, abyśmy oboje się pięknie prezentowali. Twoi bracia będą ci zazdrościć! Ha, ha!
— Pomyślę o tym... — Padło z pyska kocurka.
Machnął ogonem, aby syn Jeżyk udał się za nim. Jak przystało na potomka wspaniałej Bylicy, Jerzyk wyprostował się wypinając pierś w przód niczym dumny lew i zrównał kroku ze swoim przyjacielem.
Wyszli poza gniazdo Cynamonki. Sami. Tylko Jerzyk i Diament. Mimo, że oboje byli uczniami to Diament był przecież starszy i bardziej doświadczony od burego. Był też uczniem jego matki. A w tej chwili był opiekunem Jerzyka. Więc to nie powinien być problem, że nie poinformował o ich wspólnym wypadzie mamy czy kogoś innego z ich rodziny, prawda? A nawet jeśli byłby to problem, to się tym nie przejmował. Jak będzie zła to raz dwa ją udobrucha, jak to robił zwykle.
Kierowali się w głąb nieużytków, tuż za domem Cynamonki. Z pyska burego co jakiś czas padały fragmenty jakiejś piosenki, albo takiej, która im mama śpiewała, kiedy to byli kociakami, albo piosenki zasłyszanej z pyska rozweselonych kotów, które nocą przemykały blisko ich terenu.
— Śpiewam Ci, moja miła koteczko, twoje futro białe jak śnieg, tak piękne jest~ — wydzierał się na całe gardełko, ignorując fakt, że jego towarzyszowi więdły uszy od jego fałszu — Hej, Diament, zaśpiewaj ze mną! Umili nam to podróż.
— Z chęcią, ale nie znam słów — odmiauknął uśmiechając się do Jerzyka, najpewniej w duchu się ciesząc, że sam nie będzie musiał się błaźnić. Wystarczył w ich towarzystwie jeden błazen, za którego to właśnie Jerzyk robił. Jednak bury postanowił mieć kompana z prawdziwego zdarzenia, który zechce mu wtórować na nocne kocie przyśpiewki.
— Spokojnie, ja cię nauczę. Powtarzaj za mną... Ekhm. La~ ... La~...
I tak minęła dwójce uczniów droga do polany, na której to zaczęły kwitnąć pierwsze kwiaty. I to nie byle jakie! Wyglądały tak przepięknie, a ich zapach sprawiał, że Jerzyk o mało się nie wywalił na nie po tym jak się nimi zaciągnął.
— Ach, czemu Skowronek mnie tutaj nie zabrała! — miauknął naburmuszony, że taka miejscówka mogłaby mu przejść obok nosa, gdyby nie syn Błotnistego Ziela — Diamencie, spójrz! Szybko, szybko!
— Hm, co jest?
— Spójrz! Spójrz! Widzisz ten kwiat?! On będzie pasował do twoich oczu. Jego płatki są tam samo niebieściutkie, jak twoje oczy. — podjął z radością. — Postanowione, ty również się przyozdobisz kwiatami! A! I nie chcę słyszeć żadnego słowa sprzeciwu. — Nie pozwolił dojść do słowa kocurowi. Gdy skończył trajkotać, przystąpił do zrywania niebieskich kwiatów. Kursował tak przez chwilę pomiędzy kwiatami, a Diamentem, któremu nakazał siedzieć nieruchomo grożąc mu, że jeśli nie wykona polecenia prawnuka Bylicy, to babka za tę zniewagę walnie go piorunem i zostanie wypędzony z Kamiennej Sekty. To chyba poskutkowało, bo faktycznie, grzecznie siedział pozwalając młodszemu na upiększanie siebie.
Gdy zakończył stylizacja, z jego pyszczka wydobyło się coś na kształt gwizdu. — No Diamencie, teraz w końcu prezentujesz się tak, jak każdy prawdziwy kocur powinien. Schludny, elegancki... Pliszka i Cynia jak cię zobaczą to będą zbierać pyski z trawy!
<Diamencie?>
[553 słów]
[Przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz