Spoglądała chwilę na syna, w swoim spowolnionym toku myślenia próbując znaleźć jakąś historię, którą mogła mu opowiedzieć. Czas kupiła położeniem głowy tuż przy jego czole, głośno mrucząc, mając nadzieję zagłuszyć inne dźwięki wibracją.
Nie chciała przecież zawieść kolejnego dziecka, tego jednego była pewna, gdy tylko potrafiła logicznie myśleć. Nie sądziła, że da radę być najlepszą matką pod słońcem; zbyt wiele nie potrafiła. Ale będzie próbować. Teraz, gdy miała też wsparcie w Pasikonik, widziała naprawdę szansę.
Dopiero po jakimś czasie zdecydowała się, o czym może opowiedzieć, i na krótko uniosła głowę, by zerknąć, czy czekoladowy nie śpi. Na jej ruch uchylił oczy. Zaczęła więc mówić o kamiennym patronie, patrzącym z nieba i o kolorowych gwiazdach, które pojawiały się w jedną noc w ciągu pory nagich drzew.
***
Na wspomnienie Klanu Gwiazdy z pyska ich liderki ledwo powstrzymała pomruk zdegustowania. Nieważne, w jakim kontekście padało imię przodków, ta reakcja była dla niej już naturalna, niemal niezależna od świadomości.
Pasikonik nie zareagowała, może poza subtelnym pochyleniem się, objęciem głową większej części jej szyi niż wcześniej; obietnicą, że podziela jej uczucia względem tych na górze. Ich niechęć do nich była kolejną rzeczą, która je łączyła. Uścisk był formą cichego wsparcia, które partnerka darowała jej od momentu tamtej przerwy w ich tak świeżej radości, kiedy przerażona liliowa wbiegła w jej uścisk i nie chciała z niego wyjść przed wiele uderzeń ich serc.
Siedząc tutaj, nie mogła powstrzymać natrętnej myśli, że jej ukochany mentor będzie następny. Był w końcu blisko Sarniego Tupotu. A zaraz po tym stały one, i jej dzieci. Nie ufała duchom, że zechcą je chronić przed swym gniewem. Wszyscy byli przeklęci, za jakiś nieznany im grzech. Nie czekał ich szczęśliwy koniec, więc pazurami trzymała się tych skrawków radości, które dawała jej ruda, gdy tylko nad którąś z nich nie panowały nad nimi wspomnienia i uczucia. Nie sądziła, że na tą bliskość, intymność zasługuje, ale nie mogła się jej oprzeć i nie chciała od siebie odpychać, cokolwiek mogła syczeć, gdy emocje dawały górę i zaczynały na siebie warczeć - nigdy nie miała tego na myśli.
Często szeptała Pasikonik, jak bardzo nie lubiła klanu gwiazdy, chowając teraz swoje opinie przed synem i córką, nie chcąc naruszyć ich niewinności swoimi doświadczeniami; uszanować wzajemny szacunek Topika do swoich, gdy oboje poddali się z próbą nawrócenia się nawzajem. Miała tylko nadzieję, że w życiu syna nie pojawi się nic, co zmieni jego poglądy. Że nie przekona się o tym, jakimi hipokrytami byli przodkowie. Nie będzie musiał poznać na własne oczy, jak ci, określani jako dobrzy, są bierni cierpieniu żywych.
***
Była zmęczona. Teraz bardziej przerażona, choć przewlekłe znudzenie na jej pysku tego nie wyrażało. Miała szczęście, że jej mentor i partnerka, i dzieci, żyli i mieli się dobrze, ale zaraz zostanie sama w tym wciąż obcym legowisku wojowników; Trzcina i Pasikonik w starszyźnie, Topik w medycznym legowisku, Kaczuszka wciąż wśród uczniów. Zostanie sama z tymi kotami, które patrzyły na nią jak na obcego — choć wcale nie musiały kierować spojrzeń w jej stronę. Zostanie tutaj sama z Gawronim Obłędem, który wciąż nie chciał dać za wygraną.
Ale myśl o bliskim już odpoczynku była pocieszająca. Nie mogła doczekać się bycia w starszyźnie; pragnęła już tylko zostać odsuniętą z godnością od obowiązków, móc odpocząć, porzucić to uczucie robienia niewystarczająco by zasłużyć na opiekę. Przewalczyła większość swojego życia dla tego klanu i pragnęła już tylko spać, spędzić trochę spokojnego czasu z rodziną, wciąż próbować nadrobić stracony czas z ukochaną. Nie, żeby nie pragnęła tego, gdy była młodsza.
Ten czas się zbliżał, przypominała sobie jak mantrę, i wraz z nią rozluźniały się rysy jej pyska. Nie ma czym się martwić do przodu, Pasikonik wciąż tu była u jej boku. Gdziekolwiek jej miłość by się udała, liliowa zamierzała podążyć za nią.
Teraz już nic złego nie mogło się wydarzyć; nic nie zapowiadało wojny, jeśli nie wychodziła sama na patrole, to jej były uczeń nie mógł jej dopaść, niedługo będzie mogła nie wstawać z legowiska cały dzień, jak pragnęła. Albo wstawać tylko na spacery z ukochaną szylkretką; będą chodzić przez las, wzdłuż wody, jak za młodu.
Oczywiście, do tego momentu nie mogło się obyć bez drobnych ran z polowań, szczególnie gdy kręgosłup i poczucie równowagi zawodziły ją coraz częściej.
Z otarciami ruszyła do medyków.
— Chcę, żeby opatrzył mnie Topikowa Głębina. — oświadczyła Strzyżykowemu Promykowi, gdy medyczka podeszła jako pierwsza, tonem, który mógłby uchodzić za ostry, gdyby był głośniejszy. Oczy rudej wyglądały, jakby chciała się skrzywić, ale tylko kiwnęła głową i odsunęła się. Źródlany Dzwonek rozluźniła mięśnie, wcześniej zesztywniałe, w oczekiwaniu na dyskusję.
Spojrzenie spoczęła na uderzenie serca na wolnym legowisku, potem decydując zawiesić je na medyku, dodając do tego lekki, przepełniony jak zawsze dumą, zarezerwowaną tylko dla własnych pociech, uśmiech. Mogła nie być najlepsza w słowach, czy relacjach, ale przepełniała ją duma, że jej dzieci były dobrymi kotami z własnej woli, nawet, jeśli pół ich pochodzenia nie była od tego kota, od którego by wolała. Ignorując, że dwie kotki nie mogły się do tego przyczynić. Jakkolwiek nie podobał jej się narastający w jej niezbyt ulubionym gronie niesmak do członków jak jej syn, on dotarł do tak ważnej funkcji. Nie mogła go przed tym obronić, ale zważając, że sobie radził, mogła być choć odrobinę spokojniejsza.
Gdy się zbliżył, powitalnie zderzyła się z nim czołem, powstrzymując chęć liźnięcia go po głowie.
<Topiku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz