Została mentorką. W zaledwie kilka księżyców po swoim własnym mianowaniu na wojownika została najwyraźniej uznana za godną szkolenia młodziutkiej uczennicy. Przepełniała ją duma — została wybrana! — ale i niepokój — to w jej łapach spoczywał teraz los przyszłej wojowniczki ich klanu (a gdyby samo to miało być niewystarczającym powodem, by poczuć na sobie presję, należy po prostu dodać, że jej uczennica była córką samego cholernego Gęsiego Wrzasku).
Teraz, tuż przed swoim mentorskim debiutem, siedziała na uboczu obozu, dzieląc się targającymi nią emocjami z tą kotką, która ostatnimi czasy stała się jej największą powierniczką.
— A co, jeśli coś spieprzę, Kwiatuszku? Albo, jeszcze gorzej, jeśli będę najokropniejszą mentorką w historii naszego klanu? — szeptała gorączkowo.
Miała ochotę zakopać się w miękkiej, czarnej sierści swojej ukochanej i już nigdy z niej się nie wydostawać. Czy takie życie nie byłoby piękne?
— Daj spokój, obie dobrze wiemy, że świetnie sobie poradzisz! A tytuł najokropniejszego mentora w klanie został już dawno wręczony — mruknęła Nocka.
Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, kogo starsza z wojowniczek miała na myśli. Zew nie zamierzała jednak nijak odnosić się do tych słów. Wiedziała, że trauma, jaką Gęsi Wrzask zafundował Nocnej, nie podlegała żadnej dyskusji. Ona sama jednak przez jakiś czas pobierała u niego nauki medycyny i poza incydentem, który zakończył ich wesołe schadzki, zdecydowanie nie narzekała na kocura. Może i był niezłym kawałem skurwysyna, a do tego agresorem i przemocowcem, ale zawdzięczała mu ogromny kawał wiedzy i, jak jej się czasem zdawało, przynajmniej mały odsetek swojego obecnego charakteru i podejścia do życia.
— Chodź, ruszajmy. Ty masz uczennicę do wyszkolenia, a ja zwierzynę do złapania — zauważyła czarna kotka.
Poranek nie pragnęła teraz niczego bardziej, niż otrzymania choć delikatnego muśnięcia jej pyszczka na pożegnanie. Wiedziała jednak, że Nocna wciąż nie czuła się zbyt pewnie z publiczny okazywaniem uczuć, więc nie zamierzała naciskać. Zamiast upragnionego buziaka dostała jedynie końcówkę czarnego ogona, który dotknął ją przelotnie w nos, po czym zaczął się nieuchronnie oddalać. Nie była nawet pewna, czy ten mały akt zaczepnego dotyku był czynem świadomym i zamierzonym, czy jedynie małym, lecz cudownym wypadkiem.
Westchnęła cichutko, przez chwilkę wodząc jeszcze oczami za ukochaną, po czym skierowała się ku centrum obozu, gdzie jej uczennica najwyraźniej zbierała właśnie opieprz od innej uczennicy, zapewne swojej siostry. Po jej mowie ciała doszła do wniosku, że miała przed sobą kogoś raczej pokroju Jutrzenki niż Świtu. Oznaczało to (jeśli się nie myliła) trochę więcej pracy, ale patrząc na to, jak ostatnio zmieniła się Zaranna Zjawa, wiedziała, że nie ma beznadziejnych przypadków.
— Witaj, Makowa Łapo! — miauknęła przyjaźnie, gdy znalazła się wystarczająco blisko liliowej kotki. — Gotowa na pierwszy trening?
Nie otrzymała werbalnej odpowiedzi. No cóż, musiało jej wystarczyć niepewne kiwnięcie łebkiem i przerażone spojrzenie posłane szylkretowej siostrze, która jednak szybko zdezerterowała i pozostawiła biedną Mak na pastwę mentorki.
Wyszły z obozu. Przez większość drogi obie milczały. Poranny Zew kątem oka obserwowała swoją uczennicę, starając się wyłapać jak najwięcej wskazówek co do jej osobowości na podstawie małych gestów. Widziała to, jak zawahała się przed wkroczeniem do lasu. Z zadowoleniem zauważyła moment, kiedy krok młodej kotki stał się pewniejszy i nieco bardziej sprężysty.
W końcu zatrzymała się i zaczęła w milczeniu rozglądać. Okolica, w której właśnie się znalazły, obfitowała w ciekawe pod kątem treningów miejsca. Niedaleko rosły wysokie, silne dęby, idealne do nauki wspinaczki. Zaledwie kilka kroków dalej znajdował się obszar zamieszkiwany przez sporą grupę myszy, na których mogłaby zademonstrować dobrą technikę polowania. Wiodła stąd również świetna dalsza droga, gdyby postanowiła trzymać się swojego pierwotnego planu i jedynie pokazać kotce dalsze granice.
Z zamyślenia wyrwał ją cichutki głosik.
— Czy m-my się zgubiliśmy? — wyjąkała uczennica, wbijając w nią rozszerzone w niepokoju oczęta.
Poranek zaniosła się śmiechem.
— Nie, no coś ty! — parsknęła, próbując powstrzymać dalszy śmiech. Jeśli chciała pokazać Makowej polowanie lub poćwiczyć z nią rozpoznawanie zapachów, nie mogła spłoszyć zwierzyny. — Spokojnie, znam nasze tereny jak własną łapę. Mam nadzieję, że ty w dniu swojego mianowania będziesz mogła powiedzieć to samo. — Uśmiechnęła się do liliowej, która nie wyglądała na zbyt przekonaną i uspokojoną — Zatrzymałam się, bo nie wiedziałam, co wolę, żebyśmy teraz poćwiczyły. Pamiętaj, że nasze treningi to nowe doświadczenie nie tylko dla ciebie, ale i dla mnie. Można powiedzieć, że obie się dopiero uczymy — zdradziła, mrugając do kotki porozumiewawczo. — Myślę, że nie będę cię rzucać na głęboką wodę. Obejdziemy jeszcze trochę terenów. Po drodze pomogę ci rozpoznać kilka nowych zapachów i, jeśli uda nam się na nie trafić, śladów.
Wyruszyły w dalszą drogę. Teraz już jednak nie milczały. Poranek pokazała swej uczennicy kilka śladów niedawnej obecności zwierzyny na jej drodze. Pomogła jej również rozpoznać kilka zapachów i zlokalizować, z której strony pochodziły. Z myszami czy ptakami, które często gościły na stosie zwierzyny, było łatwo. Nieco trudniej było z zapachami obcych kotów, których woń czuć było przy granicy.
Gdy wyruszyły w drogę powrotną, słońce zdążyło już pokonać dość duży odcinek wędrówki po niebie. Właśnie wtedy, jakieś dwie długości drzewa od granic obozu, Poranek wpadła na genialny (jak jej się zdawało) plan.
Poruszała się szybko. Świeżo upieczona uczennica nie była w stanie zareagować na skok swojej mentorki i delikatny cios zadany jej w bok. Pazury niebieskiej kotki były oczywiście schowane, a siła, z jaką uderzyła, ostrożnie wyważona. Pchnięcie dużej łapy wystarczyło jednak, by zachwiać niskim i chudym ciałkiem. W porę jednak podtrzymała ją, by uchronić uczennicę przed upadkiem.
— Pierwsza zasada walki: stała czujność. Nigdy nie wiesz, kiedy i jak postanowi zaatakować twój przeciwnik — wyjaśniła.
Nie wiedziała, czego się spodziewała. Łzy, które momentalnie wezbrały w dużych, żółtych oczach, nie należały jednak do oczekiwanych reakcji.
Westchnęła cicho i pochyliła się, by móc spojrzeć prosto w spuszczony pyszczek.
— Chcę dla ciebie wyłącznie tego, co najlepsze, Makowa Łapo. Wiem, że nagły atak nie był sprawiedliwą zagrywką i przepraszam za to, że cię przestraszyłam, ale musisz wiedzieć, że w walce nie ma miejsca na sprawiedliwe zagrywki. Twój przeciwnik, kimkolwiek będzie, będzie tylko czekał na chwilę twojej nieuwagi. Nie możesz sobie na nią pozwolić. A jeśli jednak ona ci się zdarzy, musisz wiedzieć, jak możesz szybko odwrócić sytuację na swoją korzyść — mruczała spokojnym głosem. — Chcę cię tego nauczyć. Tego i wielu innych rzeczy. Musisz jednak wiedzieć, że nie zawsze będzie to przyjemne i sprawiedliwe. Z czasem zacznę używać pazurów oraz coraz większych ilości swojej siły. Nawet największy, najsilniejszy przeciwnik nie będzie ci straszny, gdy uda nam się znaleźć odpowiednią dla ciebie technikę walki. Ale od tego dzieli nas wiele ciężkiej, czasami wręcz strasznej, pracy. Jestem jednak pewna, że sobie poradzisz. — Uśmiechnęła się delikatnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz