BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka z maściami została wzbogacona o kolejną już aktualizację! | Zmiana pory roku już 18 maja, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

26 listopada 2023

Od Upadłego Kruka

Czas jakby przestał dla niego istnieć. Obudzenie się ze snu sprawiało mu coraz większe problemy, tak samo jak wstanie i udanie się na polowanie. Zaczął unikać wspólnych treningów pod okiem mistrza. To nie było podyktowane lenistwem, o nie. Był dumny ze swych stalowych mięśni, które teraz wydawały mu się tylko złudzeniem. Schudł i to bardzo. Ledwo był w stanie przełknąć cokolwiek, bowiem przełyk ściskał mu się boleśnie. Stres w jakim żył, pasożyt w jego głowie, to nie pomagało mu dojść do siebie. Na dodatek nieprzespane noce dawały o sobie znać. 
Czuł się... wycieńczony. Każdy oddech sprawiał mu ból. Tak jakby śmierć powoli już stała na progu, wyciągając w jego stronę swoje łapy. Dlatego też, gdy Szakala Gwiazda zwołała klan, nie spodziewał się usłyszeć swojego imienia w liście osób wybranych na zgromadzenie. To było... nierealne. Czyżby się przesłyszał? Nie... To chyba nie była prawda. Nigdy na nim nie był, nie było powodu, aby go zabierać. Co się zmieniło? Czyżby Szakala Gwiazda postanowiła go utopić w odmętach morza? 
Ciężkim wzrokiem powiódł po zebranych kotach. Nie miał ochoty nigdzie iść. Padał na pysk, a jeszcze jakieś bezcelowe spotkania z innymi klanami? Nie... To nie dla niego...
— No, przyznam, że swoją decyzją Szakal zaskoczyła nawet mnie — śmiech rozległ się w jego uszach napawając czystym przerażeniem. Jego ciało już tak reagowało na słowa niechcianego gościa, który nie zamierzał go zostawić w spokoju. Nigdy nie chciał się zamknąć. Nigdy... — Na jej miejscu nie pozwoliłbym szaleńcowi tułać się wśród takich tłumów. To proszenie się o problemy... Ale, cóż, tak się składa, że mnie to więcej nie dotyczy. A ty, Kruku? Nie czujesz się nieco przytłoczony faktem, że idziesz na zgromadzenie po raz pierwszy w życiu jako tak wiekowy wojownik?
Jak gdyby to była jego wina, że nie był wybierany. Zdawał sobie sprawę, że to było ukartowane. Mroczna Gwiazda nigdy nie chciał go dopuścić do innych kotów. Izolował go, co było bardzo mądrym posunięciem. Gdyby miał szansę na zdobycie popleczników to właśnie tam. Wtedy być może to wszystko skończyłoby się inaczej... 
— Ciszej — zwrócił się do osobnika, który najwidoczniej się rozgadał. To stanowiło problem, dla niego. — Usłyszą cię — chociaż mówił to do ducha, tak też jego słowa wypowiadane były na głos. Już dostrzegał ukradkowe spojrzenia, które kierowano w jego stronę. Świr, nienormalny, oszalał... Te i inne określenia zalały mu umysł. Cofnął się, przytłoczony całą tą sytuacją, wpadając tym sposobem na jakąś kocicę. 
— Uważaj, jak chodzisz — zwróciła mu chłodno uwagę, ledwo utrzymując równowagę. — W tym momencie to ty powinieneś być cicho, a nie ten cały "on". 
Miała rację... Za bardzo się rozgadał. Zbyt dużo powiedział. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że on tu był. Od razu zaczęłyby się problemy. Nie mógł do tego dopuścić... 
Skinął jej spięty głową, po czym słysząc, że oto wyruszali, skierował się za liderką w stronę miejsca zgromadzeń. Widać było, że każdy krok sprawiał mu ból. Zmęczenie po raz kolejny dało o sobie znać. Musiał przystawać co po chwilę, próbując złapać oddech. Nie wiedział czemu szedł, czemu parł naprzód. Może to on przejął już nad nim kontrole? Może jego krok był tym jego? Nie wiedział, nie wiedział i coraz bardziej gubił się w swych myślach. 
— Kim jesteś? — nagle zwrócił się ponownie do wojowniczki, gdy ta znalazła się z powrotem tuż obok niego. — Znamy się?
Parsknęła. Aż tak to pytanie było dziwne? 
— Wilcza Tajga — przedstawiła się zwięźle i zimno, nie zaszczycając kocura nawet spojrzeniem. — Cóż, ja ciebie znam, ale ty jesteś chyba bardzo odcięty od rzeczywistości, jeśli mnie nie kojarzysz. Żyjemy w jednym klanie od wielu księżyców.
— Widzisz, ma rację — powiedział wreszcie zmarły przywódca po długim milczeniu. Chociaż nie mógł go zobaczyć, mógł sobie tylko wyobrażać, jak dokładnie Mroczna Gwiazda lustruje wzrokiem jego wszystkie działania, wszystkie słowa, które wypowiadał. — Chyba bardzo dobrze cię wymęczyłem, skoro masz problem z zapamiętaniem imienia kogoś, kto żyje z tobą w jednym klanie. Nie myślisz o niczym więcej, tylko o mnie... Bo nie daję tobie o sobie zapomnieć nawet na moment.
Tak to prawda... Nic już się nie liczyło tylko ten głos. Ten zimny, pozbawiony litości, a jednocześnie melodyjny i kuszący głos. Jak miał nawiązywać nowe znajomości, gdy jego świat kręcił się w miejscu? Nie rozpoznawał kogo przyjmowano do klanu, kto z niego odchodził. Żył w bólu, skupiając się na niechcianej osobowości w swojej głowie. Szukał wyjścia lub kryjówki, która uchroni go przed jego wzrokiem. Ale to nigdy nie wychodziło. Zawsze go znajdował i wyciskał z niego ostatnie tchnienie.
— Naprawdę? — zdumiał się, chociaż to wyglądało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Nie wiedział do kogo kierował te słowa. Do Wilczej Tajgi czy swego prześladowcy. Zaraz jednak skupił swe spojrzenie na kotce, aby dopowiedzieć. — Rzeczywistość... Tak... Nie wiem co jest już prawdą... Ile to już minęło czasu... Tak to wszystko boli... Nie chcę dać mi odetchnąć... — wyrzucił z siebie zbolałym głosem. 
— Tak, to prawda, przyjacielu. Nie dam ci odetchnąć ani teraz, ani jutrzejszego dnia, ani za księżyc, ani za sezon, ani za wszystkie wieki, nawet po śmierci będziesz musiał mierzyć się z konsekwencjami swoich decyzji. Mówiłem ci to wiele razy, ale nie mógłbym przepuścić okazji, by ci o tym przypomnieć. Czas zlewa ci się już teraz, na ziemi... Księżyce mijają jak uderzenia serca. Więc co będzie po śmierci, w Mrocznej Puszczy? Wyobrażasz to sobie? — jego głos był przerażająco czysty i spokojny i chociaż zdawał się mówić cicho, w głowie Kruka brzmiał głośniej niż nigdy wcześniej. I to spowodowało, że przyśpieszył. Byle go zgubić... 
Nie miał pojęcia jak doszło do tego, że wyczuł zapach morza, a chwilę potem dojrzał wyspę. Na moment jakby rozum do niego powrócił, ale to była chwila. Zaraz znów oczy zaszły mu mgłą cierpienia, które nie zamierzało odejść. Z ciężkim westchnieniem wdrapał się na skałę, na której zbierało się towarzystwo i przysiadł, łapiąc oddech.
— Przed kim usiłujesz uciec, Kruku? — głos zaśmiał się w jego głowie. — Przecież dobrze wiesz, że ode mnie nie ma ucieczki. Nieważne, jak daleko pobiegniesz, jak szybko będziesz się przemieszczać. Nawet gdybyś utopił swoją słabą główkę w toni morza, nie uciekłbyś przed moim głosem. Nie udawaj głupiego...
Mroczna Gwiazda zdawał się być wręcz rozbawiony staraniami kocura, jakby patrzył na niego z politowaniem. Nie cierpiał tego uczucia bezsilności. Duch miał rację. To była bezsensowna ucieczka. Jedynie stracił szybciej siły, które powinien zachować na powrót. 
Zacisnął mocno zęby, biorąc głęboki oddech.
— Stój — upomniała go lekko zirytowana towarzyszka, która wciąż za nim podążała. — Przyrzekam, że jeśli się zgubisz, nie skończy się to dla ciebie dobrze. 
— Milcz! — wydusił z siebie akurat w momencie, gdy Wilcza Tajga ponownie się obok niego zjawiła. Co ona... śledziła go? Była na jego usługach? Spojrzał na nią tępym wzrokiem, próbując zrozumieć czego od niego chciała. Słysząc jednak coś o zgubieniu się i nie skończeniu dobrze, wydał z siebie szaleńczy, wręcz można powiedzieć histeryczny śmiech. 
— Oj kochana... — Uśmiechnął się szelmowsko, zaraz się krzywiąc. — Śmierć to wybawienie, a jednocześnie wstęp do piekła. Szakala Gwiazda kazała ci za mną łazić? — zmarszczył nos, wiodąc wzrokiem po kotach, natrafiając na skałę liderów. To miało być szybkie rozeznanie, gdzie siedziała złota, która nakazała go pilnować, a zamiast tego w jego oczy rzucił się kto inny. Kania. Jego brat... U boku lidera. Co... Co tu się zadziało? Czyżby znów śnił? Rzeczywiście to nie mogła być prawda, bowiem jak? 
— To jakaś kolejna twoja sztuczka? — zwrócił się do ducha, kręcąc głową. — Co on tam robi? Zdradził nas...? Ale... Nie... On by nie dołączył do matki, do klanu burzy, ona nie chciała!
— Żaden obłąkany szaleniec nie będzie mnie pouczać — mruknęła niezadowolona kocica, która była teraz przez niego całkowicie ignorowana. — Nie sądzę również, by wiedza, czy otrzymałam jakikolwiek rozkaz, była ci do czegokolwiek potrzebna. I naprawdę myślisz, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach puściłby cię na zgromadzenie bez opieki? I co? Liczyłby na to, że nie zrobisz niczego głupiego? Daj spokój, nie jesteś... — Po czym zauważyła, jak diametralnie zmienił się wyraz jego pyska. Podążyła za jego wzrokiem na skałę liderów, ale nie zobaczyła tam nic ciekawego. — O co chodzi?
— To nie żadna sztuczka,  mój drogi Upadły Kruku. Jak miałbym wpłynąć na wolę żywych? Twój brat sam się na to zdecydował. Sam dokonał wyboru. Widzisz... On coś osiągnął. Teraz patrzy na ciebie z góry, ze skały liderów. A ty? Jesteś związany nieodwracalnie przykrą obietnicą cierpienia i za życia, i po śmierci. Brzmi jak materiał na ciekawą historyjkę dla przestraszenia niegrzecznych kociąt, prawda? — zamruczał głos. — Widzisz, Kania przeżył i pewnie wciąż podąża za swoją niemądrą matką. Tym go właśnie przewyższasz. Nie chciałbyś się odpłacić bratu za to, jak cię zdradził? Jak spisał twój plan na straty?
Tak... Miał rację. Te słowa wyzwoliły w nim wściekłość. W końcu Kania niegdyś chciał go zabić. Wtedy na wojnie udawał, że mu się udało, a teraz... Teraz osiągnął szczyt, gdy on gryzł piach. Słowa Wilczej Tajgi docierały do niego jakby z oddali. Swój wzrok wbijał w czekoladowego, który jeszcze go nie spostrzegł. I wtedy... narodziła się w jego głowie pewna myśl. 
— Zabiję go... — mruknął na znak zgody. — Tym razem się uda. Tym razem wygram. Pomożesz mi. Razem pozbędziemy się woli mej matki. Zgnije pod naszymi łapami, tak... — zaśmiał się niczym szaleniec, robiąc krok naprzód i kolejny, aby tylko móc przepchać się przez tłum i dopaść swego brata. Brata, który teraz w jego oczach był najgorszym złem, które chodziło po ziemi. To była jego szansa... Nie... Wróć... Ich szansa. Znów zakosztują świeżej krwi. Ah, ależ to będzie cudowne uczucie...
Jego słowa od razu wywołały w Wilczej Tajdze niemałe zmieszanie. 
— Do końca ci rozum odjęło? — syknęła cicho. Ustała mu na ogon, żeby ten nie mógł dostać się do skały liderów, by odwalić prawdziwy Armagedon na zgromadzeniu. — Naprawdę nie chcę się denerwować i mogę z łapą na sercu przyrzec, że jestem niezwykle spokojną osobą, ale jakimś cudem ty masz talent do wyprowadzania mnie z równowagi... Chyba zarażasz innych swoją psychozą  — burknęła z nutą sarkazmu. — Nie będziesz dziś nikogo zabijał. Chodź, wracamy, gdzie żeśmy byli, bo widzę, że tłok niezbyt ci sprzyja.
Ale kocur nie był zbyt chętny do posłuchania jej, więc finalnie z braku laku uderzyła go lekko w tył głowy, a gdy na moment zamroczyła mu się wizja, złapała go za kark i odciągnęła nieco do tyłu. To spowodowało, że w jego umyśle pojawiło się zwątpienie. Czyżby źle zrobił? Nie oto chodziło panu? Czyżby to była kolejna scena jego cierpienia, gdy robił mu nadzieje, a potem odbierał wszystko, obserwując jego ból? Najwyraźniej tak. 
— Dlaczego mi nie pozwalasz... Dlaczego mówisz takie słowa, a potem odbierasz mi szansę — miauczał biadoląc i kocicy i duchowi, który najpewniej wyśmienicie się bawił. — Ty! — wyszczerzył kły na Wilczą Tajgę, która odciągnęła go od celu. Czemu tak się na niego uparła? Przecież nawet się nie znali! Czyżby Szakal ją wysłała do pilnowania jego osoby? Ale dlaczego? Po co go tu zabrała? Niczego nie rozumiał... — Masz jakiś problem? — zwrócił się teraz do wojowniczki pełni świadomie, mrużąc wrogo oczy. — Trzeba zabić zdrajcę nim zniszczy lidera! Trzeba to zrobić! Teraz!
— Przymknij się, na niebiosa! — syknęła do niego półszeptem. — Tak, mam problem. Jak chcesz zabijać koty, to rób to gdzieś indziej niż na publicznym zgromadzeniu. Jeśli poleje się krew z łap Klanu Wilka, będziemy mieli ogromny problem. Wszyscy. Przez ciebie. Więc, na litość wszystkich przodków, zachowuj się, bo zwracasz na siebie uwagę. Zabijaj sobie kogo tam chcesz, ale nie pod domeną Klanu Wilka. Bo za twoje nierozsądne działania zapłacimy my wszyscy — dodała spokojniej, ale ton jej głosu był chłodny, jakby dawała kocurowi znać, że nie zamierzała pozwolić mu na to, co chciał zrobić i bynajmniej nie żartowała. — I schowaj te zęby. Zacznij zachowywać się adekwatnie do swojego wieku. Oszalałeś.
O dziwo to do niego dotarło, co go samego zaskoczyło. Rozluźnił napięte mięśnie i wbił spojrzenie w kocicę, jak gdyby przywróciła mu na powrót rozum. 
— Masz rację... Masz rację... Co ja robię? — Przetarł łapą swój pysk, biorąc głęboki oddech. — To on... On znów mąci mi w głowie. Nie chce przestać. Czuje go... Nie chcę odejść. Niszczy mój umysł. — Oparł swój pysk o ramię wojowniczki, jak gdyby nagle cała jego siła wyparowała i tylko to sprawiało, że jeszcze nie upadł. — Każ mu przestać mącić. To jego wina. On chcę krwi. On chcę pogrążyć Klan Wilka w wojnie. On. Ten co dał wam wielkość...
— Och, Kruku, psujesz całą zabawę... Naprawdę nie chcesz rzucić się z pazurami na swojego brata? — jego głos wciąż był spokojny. Kocur nie zdawał się nawet zaskoczony, jakby przewidywał to, że Wilczaczka powstrzyma Upadłego Kruka od morderstwa. W końcu jednak jego głos stał się mniej teatralny, a bardziej naturalny, jakby skończył na moment bawić się w swoje gierki. — Muszę przyznać, jestem pod wrażeniem. Zrobiłeś się bardzo posłuszny w ostatnim czasie — zacmokał. — Nie martw się, mój drogi, czas zemsty nadejdzie, ale teraz jedynie cię testowałem. Dobra jest z ciebie maszyna do zabijania. Niemal jak ten rudzielec z Klanu Burzy, jak on miał... Puszek? Tak... Jesteś równie dobry, choć w przeciwieństwie do niego nie brak ci intelektu.
Puszek? Nie znał typa, nie wiedział o czym mówił, ale sam fakt, że upiór zdawał się zadowolony jego postępowaniem, zrodziło w jego wnętrzu radość. Tak jakby oczekiwał tych pochwał z jego niematerialnego pyska. Co się z nim działo?! Oszalał, oszalał... 
Jego towarzyszka zmarszczyła brwi. 
— Jaki on? — spytała, ukrywając zaciekawienie pod warstwą chłodnego tonu głosu. — Jeśli coś tak uporczywie utrudnia ci życie, wątpię, żebym ja mogła coś z tym zrobić. Być może pomogłaby ci pomoc medyka... lub porządnego psychologa. Kim jest ten, który dał Klanowi Wilka wielkość? — powtórzyła pytanie. — I dlaczego spośród wszystkich kotów miałby dręczyć akurat ciebie?
Łapy mu zadygotały, kiedy kotka zaczęła wypytywać. Za dużo, za dużo. Nie wiedział komu odpowiedzieć. W jego głowie panował chaos. Jak miał prowadzić dwie rozmowy jednocześnie? Nie dało się, nie wiedział co zrobić. Musiał wybrać.
Oblizał pysk, wzdychając ciężko. 
— M-m... — próbował z siebie wydusić, ale nie był w stanie. Imię kocura było niczym piętno, które nie dawało o sobie zapomnieć. Nie chciał wypowiadać go na głos. — Lider... Przed Szakal. Byłem zły... Graliśmy w grę... Byłem głupi. Sądziłem, że uda mi się go przechytrzyć. Myliłem się. On... on wygrał. I teraz tu jest. Z nami. Nie słyszysz? Mówi i mnie zadręcza każdego dnia, w każdej chwili mego życia. Przyjdzie po mnie... Gdy umrę. Rozszarpie mą dusze... Musze być posłuszny, by się zlitował. Musze — miauczał niczym w transie, chociaż wielokrotnie się przekonał o tym, że ten trud był bezsensowny. On nie da mu odetchnąć, nie da litości. Będzie cierpiał po wieki... A mimo to próbował wciąż i wciąż, niczym głupiec licząc na cud.
— Głupcze... Ona nie słyszy. Nikt nie słyszy. Nikt, oprócz ciebie. Jesteśmy tylko my; tylko my, bym mógł wsłuchiwać się w twoje cierpienie, tylko my, byś wiedział, że jesteś samotny, że nikt nie może ci pomóc, że nikt ci nie uwierzy, że tylko ja jestem twoją ostoją i tylko ja mam prawo decydować o twoim losie.
To brzmiało tak strasznie i prawdziwie. 
Wilcza Tajga popatrzyła na niego jak na szaleńca i długo milczała, jego zdaniem za długo. Zepsuł ją? A może znów czas stanął? Czy to był sen? Zaraz się z niego zbudzi?
— Och, Mroczna Gwiazda? Przecież już od dawna go z nami nie ma. Dlaczego miałby marnować swój czas na przeklętych żywych, którzy nie powinni go teraz obchodzić? Czy duchy nie mają lepszych zajęć? — jej głos był zrównoważony i spokojny, ale doskonale widać było, że to tylko pozory, które kotka utrzymywała, by nie ukazywać zbyt dużo emocji. — A przede wszystkim, dlaczego Mroczna Gwiazda, który, jak opowiadała mi moja mentorka, zbudował obecny Klan Wilka w dużym stopniu, miałby kazać ci zabić kogoś na oczach tylu kotów? Nie słyszę i nikt tutaj nie słyszy. A co sobie myślałeś? Gdybyśmy słyszeli to, co ty, nikt nie rzucałby w twoim kierunku krzywych spojrzeń. 
Prychnął krótkim śmiechem, bowiem miała rację. Czy naprawdę duch nie miał lepszych zajęć? 
— Dobre pytanie. Zapytaj go — zachęcił ją do tego, bowiem i go to ciekawiło. — Bo Kania to mój brat. On kieruje się wolną naszej matki. Tej, która chciała jego zguby, co knuła za jego plecami. Jest zagrożeniem dla Klanu Wilka. Trzeba się go pozbyć. Nie widzisz tego? Nie rozumiesz? — najwidoczniej nie... Nie była wtedy w klanie. Nie widziała co się działo. Może wtedy by zrozumiała, że to właściwa droga. — Też to powiedział... — westchnął ciężko. — Szkoda, bo chętnie bym odpoczął od jego głosu. Zagnieździł się niczym pasożyt i wysysa ze mnie siły. Spójrz na mnie... Kiedyś byłem silny, teraz ledwo stoję na łapach. A to wszystko przez to, że byłem głupi i zagrałem z nim w grę. Nie graj z nikim w to. To cię zniszczy — przestrzegł ją przed losem, który mógł spotkać każdego nieuważnego osobnika, który cechował się zbytnią pewnością siebie.
— Jak mam rozumieć cokolwiek, gdy nie dajesz mi konkretów? Imion, sytuacji, czegokolwiek... Wypowiadasz się, jakby każdy wiedział, co ci po głowie chodzi.  — miauknęła zgodnie z własną opinią. — Zgromadzenie z pewnością nie jest właściwym miejscem do pozbywania się kotów. Zrobiłbyś to i co potem? Byłbyś na oczach wszystkich. Jeśli nie ten cały Kania, to jakiś inny lider wykorzystałby sytuację na naszą niekorzyść — na jego przestrogę wywróciła oczami. — Poważnie? Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła... — mruknęła z ironią. — Wychowałam się na brudnej, niebezpiecznej ulicy, Upadły Kruku. Naprawdę myślisz, że nie potrafię mierzyć siły na zamiary? Nie plączę się w konflikty, których nie jestem w stanie wygrać. Już dość się przekonałam na błędach swoich rodziców, czym grozi nadmierne przecenianie własnych możliwości. Nie potrzebuję doświadczać tego na własnej skórze.
— Słusznie przestrzegasz innych przed swoim marnym losem, drogi Kruku. Jesteś idealnym przykładem, jak kończy się zadzieranie z niewłaściwymi osobami. Czyż niewystarczająco ci to uświadomiłem? Takie z ciebie żywe trofeum, dowód na to, że nawet najmądrzejszych i najsilniejszych wrogów jestem w stanie pokonać, zmusić ich do posłuszeństwa. Wilcza Tajga i wszyscy inni młodzi Wilczacy powinni uczyć się na twoim przykładzie, czym kończy się nielojalność, odrzucenie zasad Klanu Wilka, odrzucenie mojej łaski. Czym kończy się sprzeciw.
Pokręcił łbem, aby pozbyć się tych słów z głowy. Niechciane łzy zebrały się w jego oczach, a zęby mocno otarły się o siebie w poczuciu bezsilności. Nie chciał być jego trofeum... Nie chciał... Pragnął się go pozbyć. Im dłużej z nim był, tym coraz bardziej czuł, że nie był już sobą. Tracił swoją osobowość, to co czyniło go istotą myślącą. Częściej w jego głowie brzmiały słowa ducha, które uważał za swe własne myśli. A najgorsze było w tym wszystkim to, że nie był w stanie nic z tym zrobić. 
— Mój brat. Ten czekoladowy w cętki. Nie wiem jakie nosi tam imię. Ja go znałem jako Kanią Łapę — wydusił z siebie. — Nie wiem czy jest liderem, mało co wiem, to moje pierwsze zgromadzenie. Wiem tylko, że na wojnie walczył przeciwko nam i chciał mnie zabić. Myśli, że nie żyje... Może knuć coś złego skoro dostał się do władzy — powtarzał swoje uparcie. — To dobrze, że wiesz... To rozumiesz, że trzeba coś zrobić. Ostrzec Szakalą Gwiazdę. Gdybym wcześniej tu był... ujrzał gdzie on stoi... dawno bym to zrobił. Chodźmy do niej. Będę się hamował. Obiecuję.
Gdy zaczął opisywać Kanię, dymna automatycznie spojrzała na skałę liderów. Widziała go; stał obok Srokoszowej Gwiazdy. 
— Dobrze. Pozwolę ci. Ale nie ręczę za siebie, jeśli będziesz coś próbował — ostrzegła go, spoglądając na niego nieufnie. — To do Szakalej Gwiazdy należy decyzja, co zrobić z obecnością Kani. Nie do ciebie. Nie bądź zbyt pewny swoich możliwości. 
Skinął łbem, po czym skierował swe kroki ku skale liderów. Gdy szedł, nie spuszczał wzroku z jednego punktu... Z kocura, który był mu niegdyś bratem. Dużo kosztowało go sił, by nie skoczyć mu do gardła. Głód krwi znów się pojawił. Chciał poczuć na języku ten słodki, metaliczny smak. Ujrzeć go pokonanego. Pozbyć się zagrożenia, które mogło przysporzyć im niepotrzebnych zmartwień. 
Jego ofiara chyba coś wyczuła, bo ich wzrok się spotkał. Ujrzał jak zaskoczenie na pysku brata zmienia się w szok i niedowierzanie. Posłał mu przerażający uśmiech. O tak... Niech wie, że z nim nie skończył. Niech się boi... Teraz... Byli tak blisko... Wystarczyło go złapać i pociągnąć, zwłaszcza że głupiec postąpił krok bliżej, by się upewnić co do tego, że wzrok nie płata mu figli.
I już powoli... jego pysk otwierał się. I już powoli... czuł jak serce mu przyśpiesza, a chęć zaatakowania kocura rośnie. 
— Nie rób...  —  syknęła towarzyszka, usiłując go powstrzymać, chwytając go ponownie za ogon. —  Szakala Gwiazda cię zabije, zabije cię i trafisz do tego swojego Mrocznej Gwiazdy czy kogokolwiek tam sobie uroiłeś — rzuciła szeptem, czując, jak włoski na karku jej się jeżą. 
— A więc naprawdę zamierzasz go zaatakować? Moje słowa chyba trafiły w sam środek twojego serca... Mam rację? — odezwał się z teatralnym współczuciem głos zmarłego lidera. — Pozwolę ci. Dam ci wybór, byś zdawał sobie sprawę, że ja wiem najlepiej. Jednak pamiętaj, że w chwili, gdy zaciśniesz szczęki na gardle swego ukochanego brata, rozpęta się chaos. Kto wie, czy tylko jedno życie zostanie stracone? Jednak Kania na to zasłużył, oj, zasłużył. I powinien to wiedzieć. Kto zadziera ze mną, zadziera z całym Klanem Wilka, ze wszystkimi moimi sprzymierzeńcami, ze wszystkimi tymi, którzy się mi poddali z własnej woli czy nie.
Słysząc te ostrzeżenie, odwrócił łeb. Chaos... Nie... Nie mógł tego zrobić. Miał wybór, ale wiedział doskonale, że tak naprawdę go nie posiadał. Na dodatek Wilcza Tajga była temu przeciwna. Ciągnęła go za ogon, a on cofnął się do Kani, który mordował go wzrokiem podobnym do tego jakim i on go obdarzał... Och, na pewno chciał też się na niego rzucić. 
— Nic nie robię... Obiecałem — mruknął do niej niewinnie, kierując swe kroki ku liderce. Tym razem omijając brata szerokim łukiem.
Otaksowała go dokładnie nieufnym, chłodnym spojrzeniem. 
— Mam taką szczerą nadzieję. A teraz idziemy do Szakalej Gwiazdy i powiesz jej ze szczegółami, dlaczego powinna mieć na uwadze Kanię — rzuciła ostrożnie, podkreślając "ze szczegółami", aby nie zaczął mamrotać przed złotą niezrozumiałe inkantacje.
— Tak, tak... — mruknął pod nosem, po czym podszedł do liderki, nie wchodząc jednak na skałę, a stając tuż u jej podnóża. — Szakala Gwiazdo... Można na słowo? — i gdy ta podeszła opowiedział jej o wszystkim, a następnie wrócił do Wilczej, zadowolony z tego, że postąpił słusznie, tak jak na wilczaka przystało.
Jego pierwsze w życiu zgromadzenie obyło się bez szumu... Jednakże to co zapoczątkował... Tego nie wie nikt. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz